RĄBANIE DREWNIANYCH FIGUR

Pewnego dnia ktoś usiłował namówić Dogena do podróży do Kamakura, by rozkwitała Prawdziwa Nauka. Dogen odmówił. "Jeśli ktoś chce praktykować Prawdziwą Naukę, będzie jej szukał choćby miał przekroczyć góry, rzeki i oceany. Jeśli nie ma takiego zdecydowania, wówczas nie ma wcale pewności, że przyjmie tę naukę nawet jeśli ja tam pojadę i będę go nakłaniać. Czyżbym miał ogłupiać ludzi tylko po to, by uzyskać materialne wsparcie? Czy nie byłaby to zwykła chciwość? Zmęczyłbym się tylko, nie widzę powodu do takiej podróży."

Dogen, "Shobogenzo Zuimonki"

POGŁOSKI Z POŁUDNIA

Rzezba Manjusri w sali medytacji.

W ósmym wieku naszej ery w cesarskiej stolicy nad Rzeką Żółtą zaczynały krążyć pogłoski, że pośród gór i jezior dalekiego południa pojawili się jacyś dziwni mnisi - niby buddyści, ale głoszący zdumiewające nauki.Podobno mawiali oni, że przepisywanie sutr i budowanie klasztorów do niczego nie prowadzi, filozoficzną debatę potrafili skomentować "To tylko wasze umysły łopocą na wietrze", potrafili nawet figurę Buddy z ołtarza porąbać na opał. Co jeszcze dziwniejsze - za największego mędrca swej szkoły, nazywanego Szóstym Patriarchą, uważali niepiśmiennego prostaka z Kantonu. Podobno nawet cesarzowi polecono tego Patriarchę, imieniem Huineng, jako jednego z największych mędrców w kraju, ale kiedy cesarz zaprosił go do stolicy - Patriarcha odmówił przybycia. Najwyraźniej nie był zainteresowany cesarskimi łaskami, co też było zdumiewające.

SZATA PATRIARCHY

Huineng był podobno za młodu pomocą kuchenną w klasztorze Piątego Patriarchy Hongrena, gdzie jego zadaniem było młócenie ryżu. W klasztorze Hongrena było kilkuset mnichów, ale Piąty Patriarcha uznał, że tylko ten kuchcik dostrzegł Niewidzialną Rzeczywistość i jemu właśnie przekazał insygnia swej godności. Hongren podobno przekazał te insygnia w nocy i zaraz kazał Huinengowi uciekać, bojąc się ataków zawistnych współmnichów; Huineng długo się ukrywał i dopiero po kilkunastu latach ujawnił się w odległym Kantonie. W opowiadanie to trudno byłoby uwierzyć, gdyby nie to, że następca Hongrena w jego wielkim klasztorze, mnich imieniem Shenxiu, potwierdził tę historię i podobno to właśnie on polecił Huinenga cesarzowi. A Bodhidharma, zwany Pierwszym Patriarchą, był jeszcze bardziej tajemniczą postacią. Był cudzoziemcem, ale nie bardzo wiadomo czy przybył z Indii, czy z Persji. Był w Chinach za panowania cesarza Wu z dynastii Liang, pojawił się nawet u niego na audiencji, ale też najwyraźniej nie szukał łask i oświadczył cesarzowi, że wydawanie pieniędzy na świątobliwe cele - budowę klasztorów i kopiowanie sutr - do niczego nie prowadzi i że celem buddyzmu jest nie świątobliwość, lecz pustka. Utrzymywał on podobno, że sposobem na dostrzeżenie Niewidzialnej Rzeczywistości jest Skupienie, czyli po sanskrycku dhyana, i skupiał się latami siedząc w pozycji lotosu i wpatrując się w ścianę jaskini w klasztorze Xiaolin w poliżu Loyangu. Podobno po kilku latach takiego siedzenia nie mógł rozprostować nóg i do końca życia musiał kicać w pozycji lotosu. Podobno przekazał swą szatę oraz żebraczą miskę swemu następcy, a następnie został otruty przez zawistnych mnichów, choć z drugiej strony kilka lat po tym otruciu ktoś go podobno spotkał na szlakach Azji Srodkowej. Natomiast szata i miska przekazywane były z Przebudzonego mistrza na Przebudzonego ucznia i w czasach Hongrena uważane były za oznaki godności patriarchy. Huineng jednakże - widząc jaką owa szata wywołuje zazdrość i pożądanie - nie przekazał jej już nikomu i nie było więcej patriarchów.

POLEROWANIE ZWIERCIADŁA

Hiuneng uciekł, Piąty Patriarcha Hongren trzy lata później zmarł, a Shenxiu został opatem klasztoru. Wzywał on mnichów do pilności w siedzeniu przed ścianą twierdząc, że do Obudzenia można dojść stopniowo, pracowicie "polerując zwierciadło". Tymczasem po kilkunastu latach z dalekiego południa zaczęły dochodzić wieści, że w Kantonie pojawił się jakiś wieśniak głoszący, że Obudzenie przychodzi nagle jak niespodziewany rozbłysk. On sam podobno doznał Obudzenia nagle, jak rażony piorunem, kiedy pewnego dnia sprzedawał na ulicy drewno na opał i niespodziewanie usłyszał mnicha recytującego sutrę "Piorunowe Ostrze Mądrości Wiodącej Na Drugą Stronę". W dodatku ten wieśniak chodził w jakiejś antycznej i niemożliwie połatanej szacie twierdząc, że jest to oznaka patriarszej godności. Mnisi z klasztoru Shenxiu podnosili raban twierdząc, że to jakiś uzurpator, choć sam Shenxiu potwierdzał, że ów wieśniak jest Szóstym Patriarchą. Postronni zaczęli z czasem mówić o dwóch szkołach Skupienia: "stopniowej" Szkole Północnej i "nagłej" Szkole Południowej. Niektórzy spośród mnichów, którzy na razie Niewidzialnej Rzeczywistości nie dostrzegli, uważali, że ich własna metoda (którą na razie nigdzie nie doszli) jest lepsza. Tymczasem obaj przywódcy doskonale się rozumieli, wiedząc, że różnią się w słowach, ale słowa są tylko słowami, a Rzeczywistość Niewidzialna jest zawsze ta sama. Tym niemniej następne pokolenia uznały Huinenga za nowego buddę, jego nauki spisano w dziele zatytułowanym "Sutra Szóstego Patriarchy", a w późniejszych stuleciach wszyscy wielcy nauczyciele Skupienia, zwanego po chińsku Chan (jest to transkrypcja sanskryckiego słowa dhyana) uważali się za jego sukcesorów.

DZIEŃ BEZ JEDZENIA

Niezwykłe opowieści krążyły o tych sukcesorach Huinenga zamieszkałych gdzieś w prowincjonalnych klasztorach pośród gór i jezior południa, albo w pustelniach skrytych w bambusowych chaszczach. Twierdzili oni, że buddyjska nauka jest wprawdzie prawdziwa, ale aby była skuteczna, trzeba zacząć ją stosować, a nie uczyć się jej na pamięć. A stosowali ją w sposób nierzadko szokujący. Podobno zdarzało im się podrzeć sutrę na strzępy, w ramach buddyjskiego nauczania zdzielić ucznia bambusowym kijem, a na pytanie kim jest Budda odpowiedzieć: "Papierem toaletowym" Takie przypadki zdarzały się, owszem, ale tylko w szczególnych sytuacjach; kto na nich koncentruje swą uwagę, jest jak poszukujący jedynie sensacji dziennikarz brukowej gazety. W klasztorach Chan recytowano sutry i padano na twarz przed posągami Buddy tak jak we wszystkich innych klasztorach buddyjskich, mistrzowie jednak dbali o to, by owo padanie na twarz było znakiem pokory, a nie pustym uwarunkowaniem. Bowiem pokora jest konieczna do dostrzeżenia Niewidzialnej Rzeczywiastości, uwarunkowanie natomiast jest barierą. Rąbiąc na opał figurę Buddy z ołtarza mistrz Chan dowodził, że zdaje sobie sprawę z tego, że jest to tylko kloc drewna; paniczne protesty obecnych przy tym mnichów dowodziły, że oni nie zdawali sobie z tego sprawy. Celem mistrzów Chan było zawsze doprowadzenie uczniów do Dostrzeżenia...; buddyjska praktyka uznawana była za użyteczne narzędzie, ale nie więcej. Dostrzec Niewidzialną Rzeczywistość można było niezależnie od tej praktyki, czego dowodzi historia samego Huinenga, który wpierw był ulicznym sprzedawcą drewna, a dopiero potem kuchcikiem u Piątego Patriarchy. Dlatego w klasztorach Chan zawsze było miejsce dla praktykujących tam świeckich. Tym niemniej buddyjski zakon został zachowany; jeden z następców Huinenga, imieniem Baizhang, napisał nawet nową regułę specjalnie dla zakonu Chan, dostosowaną do warunków panujących w Chinach w epoce Tang. Nie różniła się ona drastycznie od dawnej indyjskiej reguły: mnisi posiadali minimalną ilość przedmiotów, jedli dwa posiłki dziennie, żyli głównie z żebrania, część roku wędrowali po kraju, a część spędzali w klasztorach na intensywnym milczeniu. Wprowadzona została tylko jedna istotna nowość: według reguły Baizhanga "dzień bez fizycznej pracy jest dniem bez jedzenia"; w Chinach, gdzie fizyczna praca uważana była za niegodną ludzi wykształconych, była to istotna lekcja pokory.

BANDA PASOŻYTÓW

Chiny nigdy nie były krajem na wskroś buddyjskim, buddyzm był zawsze tylko jednym z nurtów intelektualnych, zawsze też pośród zagorzałych konfucjanistów byli tacy, którzy domagali się likwidacji "cudzoziemskiej religii". Od czasu do czasu pojawiał się władca, który nakazywał prześladowania buddystów, póki jednak kraj był rozdzielony, wyznawcy mogli się chronić w drugiej połowie cesarstwa. Inaczej było w czasach Tang, kiedy cesarstwo zostało zjednoczone. W 845 roku cesarz Tang Wuzong nakazał masowe niszczenie klasztorów, palenie sutr, zmuszanie mnichów i mniszek do powrotu do życia świeckiego. Prześladowania trwały krótko, były intensywne i większość wcześniejszych szkół buddyzmu albo zanikła, albo przetrwała bardzo osłabiona; jedynie szkoła Chan nadal rozkwitała. Być może właśnie doskonale przystosowana do warunków reguła Baizhanga się do tego przyczyniła: nacisk na rzeczywiste ubóstwo, nieprzywiązywanie wielkiej wagi do pism i posągów i w ogóle ignorowanie mecenatu państwa powodowało, że masowe niszczenie zewnętrznych znaków nie miało większego znaczenia. Być może jednym z czynników była obowiązkowa praca fizyczna; wrogowie buddyzmu twierdzili, że tłumy żyjących z cudzej pracy mnichów i mniszek to banda leniuchów i pasożytów, argument ten jednak nie stosował się do mnichów Chan. Tak czy owak jeśli na początku dynastii Tang Chan był nowinką, to pod koniec tej dynastii był już głównym zakonem cesarstwa.

PIĘĆ DOMÓW

W klasztorze Baizhanga mieszkał mnich Guishan, który pewnego dnia dowiódł swego przebudzenia kopiąc dzbanek na wodę w odpowiedzi na "filozoficzne" pytanie mistrza; został on później opatem wielkiego klasztoru i nauczycielem setek mnichów. On i jego główny uczeń Yangshan byli raczej spokojni, nie wrzeszczeli ani nie okładali uczniów kijami, za to wykłady buddyjskiej doktryny lubili ilustrować kółkami. Rysowali je gdzie popadło: patykiem na piasku, pędzlem na papierze, z reguły jednym ruchem ręki. To była taka zenistyczna mandala, tantryści swe mandale wypełniali figurami, u Guishana i Yangshana był to pusty krąg namalowany jednym gestem. Ci dwaj mistrzowie zapoczątkowali pierwszą wielką szkołę Chan, nazwaną - od imion twórców - Domem Giuyang. W klasztorze Baizhanga mieszkał również mnich Huangbo, który był właśnie niespokojny i kiedy został opatem wielkiego klasztoru - nierzadko używał bambusowego kija do ilustracji buddyjskiej doktryny. Pewnego dnia jego uczeń imieniem Linji w odpowiedzi na bardzo ważne pytanie dostał dwadzieścia kijów, powtórzyło się to kilka razy, a kiedy w końcu Linji w odpowiedzi przyłożył opatowi - został uznany za Obudzonego i sukcesora. Tak powstała druga wielka szkoła Chan, zwana Domem Linji. W klasztorze Guishana przebywał też czas jakiś mnich Dongshan, który potem jeszcze długi czas był wędrownym mnichem, po drodze od kogo innego otrzymał sukcesję, a w starszym już wieku został opatem klasztoru i miał grono uczniów. On pierwszy mówił o "pięciu pozycjach ministra i księcia", używając metafory przytaczanej często przez późniejszych mistrzów. "Ministrem" jest pozorne "ja", które początkowo nie zdaje sobie sprawy z istnienia "księcia" (prawdziwego "ja"), w końcu jednak (w wyniku Obudzenia) dostrzega "księcia" i zaczyna rozumieć swą rzeczywistą funkcję. Do popularyzacji tej metafory szczególnie się przyczynił uczeń Dongshana, imieniem Caoshan, uważany za współtwórcę - wraz ze swym mistrzem - kolejnej wielkiej szkoły Chan: Domu Caodong. Tymczasem do innego z uczniów Huanbo przyszedł pewnego dnia mnich imieniem Yunmen z bardzo ważnym pytaniem; mistrz uchylił mu drzwi, a potem natychmiast je zamknął przytrzaskując przybyszowi stopę w drzwiach. Yunmen w bólach, ze zmiażdżoną stopą, doznał nagle Obudzenia; potem został opatem wielkiego klasztoru i twórcą kolejnej szkoły, zwanej Domem Yunmena. Nie był skory do snucia teorii, raczej do krótkich a ostrych odpowiedzi; to on właśnie nazwał Buddę "papierem toaletowym". Żyjący w IX wieku Guishan, twórca najstarszego z Pięciu Domów Chan, był sukcesorem Szóstego Patriarchy w czwartym pokoleniu. Żyjący sto lat później Fayan, twórca najpóźniej powstałego z Pięciu Domów, był sukcesorem Szóstego Patriarchy w dziewiątym pokoleniu. Był on również długi czas wędrownym mnichem, ale kiedy został opatem klasztoru w pobliżu Nankinu, miał kilkuset uczniów i sławę wielkiego mistrza. W Domu Fayan łączono praktyki charakterystychne dla Chan z praktyką Czystej ziemi: wzywaniem imienia Bezmiernegoblasku połączonego z bardzo powolnym biciem pokłonów przed posągiem Amidy. Nie było to bynajmniej sprzeczne z zasadami Chan; już w "Sutrze Szóstego Patriarchy" znajduje się fragment akceptujący naukę o Czystej Ziemi i wyjaśniający, że chodzi o dostrzeżenie Bezmiernegoblasku ukrytego w każdym człowieku i o Czystą ziemię, która sama pojawi się pod stopami, skoro tylko temu Bezmiernemublaskowi pozwoli się świecić.

GAPIENIE SIĘ W SŁOWA

Za czasów dynastti Song wszystkie inne szkoły buddyzmu zaczynały podupadać, rozkwitało jedynie Pięć Domów Skupienia. Siedzenie w skupieniu było główną aktywnością mnichów Pięciu Domów. W klasztorach tantrycznych skupiano się na wizualizacji mandal, w klasztorach Czystej Ziemi skupiano się na wzywaniu imienia Bezmiernegoblasku, a na czym skupiano się w klasztorach Skupienia? Ano głównie na niczym, czyli na Pustce. Ale za to zawsze jak tygrys gotowy do skoku. Prawdziwa Mądrość wlewa się szeroką rzeką w momencie skupienia na milczeniu myśli. Skupianie się na niczym nie jest jednak łatwe, dlatego też w pewnym momencie pojawiła się nowa tendencja: skupianie się na co bardziej absurdalnych wypowiedziach i zachowaniach dawnych mistrzów. Opowiadania o dziwactwach mistrzów z epoki Tang zwane były kung'an (to znaczy "precedens") i przekazywane były najpierw ustnie, potem spisane, w końcu zaczęły powstawać antologie anegdot zestawionych specjalnie w celu doprowadzenia słuchaczy (lub też czytelników) do Dostrzeżenia... Słuchaczy, bowiem pierwotnie mistrz odczytywał anegdotę na początku kazania. Najsłynniejszą z tych antologii jest "Biyanlu", czyli "Kronika Błękitnego Urwiska" - dzieło kilku pokoleń. Żyjący na początku XI wieku Xuedou, mnich z Domu Yunmena, z wcześniejszych biografii wybrał sto anegdot, zestawił je w odpowiedniej (nie chronologicznej) kolejności i każdą opatrzył krótkim wierszem. Żyjący o stulecie później Yuanwu, mnich z Domu Linji, dopisał do każdej z anegdot wstęp oraz komentarz. Entuzjazm Yuanwu zaraził jego uczniów (no cóż, uczniom zdarza się, że się nie uczą, tylko powtarzają); jego bezpośredni sukcesor Dahui napisał nawet traktacik wyśmiewający skupianie się na niczym i nazwał taką praktykę "gapieniem się w ścianę". Myślał już, że jest kosą, ale trafił na kamień: mnich Hongzhi z Domu Caodong, gdzie takie "gapienie się w ścianę" z całą powagą praktykowano (tak naprawdę to wcale nie z powagą, właśnie mistrzowie Chan często podkreślają, że kto wszystko traktuje poważnie, ten daleko nie zajedzie; Hongzhi z pełną gracją zaakceptował określenie "gapić się w ścianę"), odpowiedział traktacikiem wskazującym na to, że w klasztorze Dahui praktykuje się "gapienie się w słowa" i zwracającym uwagę, że każdym tekstem można się zaindoktrynować, nawet absurdalnym dialogiem. Dahui (być może pod wpływem traktatu Hongzhi) sam w końcu doszedł do takiego wniosku: widząc z jaką czcią jego mnisi traktują "Kronikę Błękitnego Urwiska", jak powoli staje się ona świętym tekstem mającym rozwiązać wszystkie problemy - pewnego dnia wszystkie egzemplarze będące w jego zasięgu wrzucił w ogień. Niewątpliwie Dahui miał pełen respekt dla swego polemisty; kiedy w 1157 roku Hongzhi zmarł, sędziwy już wówczas Dahui wyruszył w podróż, by być obecnym przy ostatnim rytuale.

KRĄŻĄCE ODPISY

Ostrzeżenia Hongzhi i ogień Dahui wkrótce zostały zapomniane; jeśli ktoś koniecznie chce się przywiązać do słów, to zawsze znajdzie sposoby. Dahui najwyraźniej nie wszystkie istniejące egzemplarze "Kroniki..." wrzucił w ogień, jakieś odpisy krążyły poza jego zasięgiem, po jego śmierci zostały odnalezione i ponownie wydane. Jego traktat o wyższości kung'anu nad "gapieniem się w ścianę" potraktowany z całą powagą i odtąd proponowane przez niego skupianie się na anegdotach w czasie medytacji było szeroko praktykowane w Domu Linji. Tymczasem w Domu Caodong z równą powagą potraktowano traktat Hongzhi i długie siedzenie przed ścianą, "zawsze jak tygrys gotowy do skoku", praktykowane było szeroko w Domu Caodong. Naocznie przekonali się o tym przybysze zza morza, którzy przybyli do tych klasztorów uczyć się siedzenia w skupieniu.

DOTARCIE DO INDII

W 1168 roku przybył do Chin japoński mnich z góry Hiei, imieniem Eisai. Góra Hiei była w owym czasie wielkim buddyjskim uniwersytetem, gdzie ambicje i niekiedy nietolerancja ścierały się z wnikliwymi umysłymi otwartymi na nowe prądy. Eisai wybierał się przede wszystkim do świętego miejsca swego zakonu, na górę Tiantai, na miejscu przekonał się jednak, że szkoła Tiantai w Chinach przygasa, natomiast bujnie rozwija się zakon zwany Skupienie, o którym opowiadają przedziwne rzeczy. W 1187 roku Eisai wyruszył ponownie na kontynent, tym razem z większą ambicją: dotarcia do Indii. To mu się nie udało, udało mu się natomiast coś znacznie cenniejszego: przez kilka lat siedział przed ścianą w klasztorze Domu Linji, otrzymał Pieczęć Obudzenia, a kiedy cztery lata później wrócił do kraju, napisał traktat o wyższości szkoły Skupienia nad innymi szkołami buddyzmu. Konserwatyści z góry Hiei oponowali, natomiast shogunowie Minamoto byli zainteresowani nowym trendem, dzięki czemu Eisai został mianowany opatem świeżo wybudowanego w Kyoto klasztoru Kennin-ji. W nowym klasztorze nadal recytowano tantryczne sutry, jednakże główny nacisk kładziono na siedzenie w milczeniu. Nazwa nowej szkoły, po chińsku Chan, po japońsku brzmiała Zen. Nazwa Domu Linji po japoński brzmiała Rinzai.

WYPEDZANIE LENISTWA

W 1214 roku do Kennin-ji przybył młody mnich z góry Hiei, imieniem Dogen, zaintrygowany nową nauką. Eisai przebywał wówczas w Kamakura, stolicy shogunów, rok później zresztą zmarł. Dogen, młody człowiek o chłonnym umyśle, chciał pójść w jego ślady i wybrać się w podróż, ale nie do Kamakura ani (na razie) na tamten świat, lecz do Chin. Wyruszył w tę podróż wiosną 1223 roku. Przebywał w Chinach cztery lata, większość czasu w klasztorze Tiantong, gdzie opatem był wówczas Ruijing, mistrz Domu Caodong. Ruijing był jednym z tych mistrzów, którzy nie żałowali bambusowego kija; chlastał i obrzucał wyzwiskami tych, którzy przysypiali w czasie medytacji, a potem niekiedy dodawał: "Smuci mnie to, ale muszę was okładać, by wypędzić z was lenistwo. Bracia, wybaczcie!" Pewnego wieczoru sąsiad Dogena zaczął przysypiać i nagle mistrz wrzasnął za jego plecami: "W czasie skupienia ciało i umysł są wyrzucone na śmietnik! Czemu śpisz?" Słysząc to Dogen nagle wyrzucił na śmietnik ciało i umysł, dostrzegł Niewidzialną Rzeczywistość, poczem zerwał się i wybiegł, by przed figurą Buddy zapalić dziękczynne kadzidełko. Ruijing uznał Obudzenie Dogena za rzeczywiste i przekazał mu Pieczęć Sukcesji. W 1227 roku Dogen wrócił do Japonii do klasztoru Kennin-ji.

SKARBNICA MĄDROSCI

W 1228 roku do Kennin-ji przybył inny młody mnich z góry Hiei, imieniem Ejo. Był on również zaintrygowany nową nauką, więc usłyszawszy, że w Kennin-ji mieszka przybyły właśnie z Chin mnich Zen, wyruszył tam. Dogen po kilku rozmowach wyczuł, że ma do czynienia z kimś, kto ma uszy do słuchania. W Kennin-ji jednakże Dogen był tylko jednym z mnichów. W 1230 roku opuścił Kennin-ji i przemieszczał się od klasztoru do klasztoru, z dala od stolicy, od politycznego patronatu i godności, ucząc siedzenia w skupieniu i zyskując powoli uczniów mających uszy do słuchania. Przez cały ten czas pisał swą wielką księgę zatytułowaną "Shobogenzo", czyli "Skarbnica Prawdziwej Mądrości". W końcu w 1243 roku, dzięki wsparciu uczniów, zbudował klasztor Eihei-ji na dalekiej prowincji, w pobliżu dzisiejszego miasta Fukui. Ejo był przez wszystkie te lata najbliższym uczniem Dogena, otrzymał odeń sukcesję, a kiedy w 1253 roku Dogen zmarł, Ejo został drugim opatem Eihei-ji. Był on o dwa lata od Dogena starszy, ale żył o trzydzieści lat dłużej.

CZYSZCZENIE LATRYN

Dogen otrzymał sukcesję w Domu Caodong, czyli po japońsku Soto, jednakże nie twierdził wcale, że wprowadza jakąś nową szkołę. Przeciwnie, twierdził on, że Zen nie jest żadną nową szkołą, bo (jak mawiał Szósty Patriarcha) kto postrzega różnice, ten daje się zwieść iluzjom, a kto różnice wprowadza, ten jest na usługach demona Mary-zwodziciela. Według Dogena Zen jest tylko metodą prowadzenia uczniów do dostrzeżenia Niewidzialnej Rzeczywistości. Tym niemniej jego uczniowie zorganizowali się w prężny zakon, zwany w Japonii Soto. Rozwijał się on dynamicznie, acz głównie w prowincjach, z dala od politycznych ośrodków, zgodnie z założeniem że wszyscy ludzie - niezależnie od statusu społecznego - potrzebują buddyjskiego nauczania. Zgodnie ze wskazaniami Szóstego Patriarchy nie odrzucano sutr, ich recytacja na czczo należała do codziennych praktyk. Recytowano tam nie tylko sutry, ale również dharani (czyli po japońsku darani), owe sekwencje nic nie znaczących dźwięków uważanych przez niektórych za zaklęcia. Króciutka "Shosaimyo Kichijo Darani" należy do dziś do najczęściej recytowanych tekstów. Z drugiej strony za równe sutrom uznano pisma Dogena i również one były recytowane; napisane trzynastowieczną japońszczyzną dziś z trudem są zrozumiałe, ale wówczas zrozumiałe były bez trudu. Sutry były jednak tylko jednym z elementów życia klasztornego, bynajmniej nie najważniejszym. Wprowadzono regułę Baizhanga, co oznaczało, że mnich może posiadać tylko określone przedmioty, musi codziennie fizycznie pracować i musi żyć głównie z żebrania. Posiadanie tylko niewielu przedmiotów to oczywiście przywrócenie zasady ubóstwa, zapomnianej wówczas w bogatych klasztorach dawnych szkół. Codzienna praca to dla wielu konieczna szkoła pokory: wśród adeptów Zen było wielu pochodzących z wyższych sfer, spośród arystokracji i samurajów (zarówno Dogen jak Ejo pochodzili z rodu Fujiwara), którzy normalnie nie kalali rąk pracą. Tymczasem każdy nowicjusz w klasztorze Zen ma przydzieloną pracę uważaną w świeckim społeczeństwie za najniższą, na przykład czyszczenie latryn lub (jak Szósty Patriarcha Huineng) młócenia ryżu w kuchni. Żebranie to też lekcja pokory, ale nie tylko. Kiedy się medytuje i stara osiągnąć Obudzenie, bardzo łatwo przychodzi myśl, że się jest "lepszym" niż świeckie otoczenie uganiające się za pieniędzmi, seksem itd.; jeśli się jednak żyje z tego, co owo świeckie otoczenie włoży do żebraczej miski, wówczas się pamięta, że wysiłek jest tak naprawdę wspólny. Z drugiej strony - jak głosi buddyjskie nauczanie - ku Obudzeniu prowadzą nie słowa, lecz czyny, a pierwszym krokiem jest bezinteresowne dawanie, dlatego też żebranie spełnia ważniejszą rolę w głoszeniu Dobrego Nauczania, niż jakiekolwiek teksty. Praca i żebranie są niezbędne, jednakże najbardziej charakterystyczną rzeczą praktykowaną w klasztorach Zen jest siedzenie.

MOMENT NA HERBATĘ

Zen znaczy skupienie i ktokolwiek zgłasza się do klasztoru Zen, przychodzi po to, by siedzieć w skupieniu. Zgodnie z regułą Baizhanga mnisi wędrowali od klasztoru do klasztoru przez trzy miesiące latem i przez trzy miesiące zimą, natomiast wiosną i jesienią gromadzili się w klasztorach na trzymiesięczne okresy intensywnej medytacji, zwane po japońsku sesshin, czyli "skupienie serca". Siedzenie w skupieniu, w pozycji lotosu, trwało wówczas po kilkanaście godzin dziennie, z któciutkimi przerwami na "chodzącą medytację" i dłuższymi na recytację sutr i na dwa posiłki dziennie. W czasie sesshin nie prowadzono również żadnych rozmów, panowało absolutne milczenie, przerywane jedynie recytacją sutr i ewentualnie wykładem mistrza. Niekiedy był też czas na indywidualne spotkanie z mistrzem, który każdego mnicha prowadził do Obudzenia w zależności od jego stanu psychicznego. Czasem był też moment na ceremonię herbaty, bardzo charakterystyczną dla klasztorów Zen zarówno w Chinach, jak w Japonii. Zasady każdego sesshinu ustanawiał mistrz, który sam otrzymał kiedyś Pieczęć Obudzenia i dlatego mógł prowadzić uczniów we właściwym kierunku.

MINIMALNA DAWKA

Bezpośrednie spotkanie mistrza z uczniem uważa się w Zen za najważniejsze. Przede wszystkim dlatego, że mistrz, który sam dostrzegł Niewidzialną Rzeczywistość, potrafi odróżnić prawdziwe Obudzenie od stanów pozornych i złudzeń. Mistrz też wie, jakim sposobem - w zależności od psychicznego stanu ucznia - rozpędzać złudzenia: czy przy pomocy łagodnej sugestii, czy bambusowego kija. Ponadto w zakonach Zen uważa się, że najważniejsze przesłanie jest pozasłowne, słowa służą jedynie do sugestii w jakim kierunku iść. W czasie indywidualnego spotkania uczeń może prosić o wskazanie jak rozwiązać problemy napotykane przy medytacji, ale niekiedy to spotkanie może się odbywać w całkowitym milczeniu. W klasztorach Soto z zasady nie zadaje się poszczególnym uczniom anegdot do rozważenia w czasie medytacji. Dogen, podobnie jak wcześniej Hongzhi, zalecał "po prostu siedzenie"; medytacja "w celu" osiągnięcia Obudzenia jest formą chciwości, a chciwość - nawet w minimalnej dawce - stanowi barierę. Nie znaczy to, że owe anegdoty nie były w klasztorach Soto używane. Służyły one często do ilustracji wykładów mistrza, ponadto niektóre pisma Dogena - recytowane wraz z innymi sutrami - były w zasadzie zbiorami anegdot. Mnisi w klasztorach Soto również "nasiąkali" tekstami, zarówno anegdotami jak recytowanymi sutrami, najważniejsze było jednak "po prostu siedzenie", w pełnym skupieniu, "zawsze jak tygrys gotowy do skoku".

Klasztor Zen.

BODHISATTVA OCZYŚCICIEL

Reguła Baizhanga określała także plan klasztoru. Klasyczne japońskie klasztory Zen, na przykład Eihei-ji, posiadały zawsze siedem podstawowych budynków. Wchodziło się na teren klasztoru przez sammon, czyli "bramę góry". Był to z reguły duży budynek, często dwupiętrowy, w chińskim stylu z krzywymi dachami. Klasztor był istotnie często budowany na zboczu góry, ale nazwa budynku bramnego była też symboliczna: mieszkający w klasztorze mnisi "wspinali się na wielką górę". Słowo "góra" często było zawarte w nazwach klasztorów, a w Chinach dynastii Song pięć głównych klasztorów Chan zwano "Pięcioma Górami". Naprzeciw bramy stał centralny budynek klasztoru: butsuden, mieszczący ołtarz z kultowymi figurami buddów i bodhisattvów. Tutaj odbywała się recytacja sutr i rytuały takie jak bicie pokłonów i zapalanie kadzidełek. Za butsudenem znajdował się hatto, czyli "sala Nauczania"; tutaj odbywały się wykłady mistrza. Po lewej stronie butsudenu (patrząc z bramy) znajdowało się sodo, czyli "sala Wspólnoty" (w niektórych klasztorach zwana zendo, czyli "salą skupienia"); tutaj mnisi siedzieli w milczeniu i spali. W klasztorach Soto pośrodku sali Wspólnoty stała zawsze charakterystyczna figura: bodhisattva Mańjuśri w pozie medytacji. W ikonografii buddyjskiej Mańjuśri - uosobienie głębokiej Mądrości - przedstawiany jest zwykle z mieczem do rozcinania iluzji; w sodo nie miał on miecza, ale miał bambusowy kij, który leżał u stóp figury. W czasie siedzenia w skupieniu jeden z mnichów nosił ten kij z całym dostojeństwem wokół sali i niekiedy komuś nim przyłożył; ostry ból uderzenia pomagał rozpędzić natrętne myśli, a z pewnością pomagał rozpędzić senność. W przedsionku do sodo wisiała często duża rzeźba ryby jako symbol kogoś, kto nigdy nie zamyka oczu. Po prawej stronie butsudenu był kuin, czyli budynek gospodarczy, zawierający kuchnię i refektarz. Bliżej bramy po lewej stronie dziedzińca znajdował się budyneczek zwany tosu lub setsuin, czyli latryna. Nie jest to bynajmniej budynek bez znaczenia, reguła Baizhanga obejmowała wszystkie dziedziny życia, również tę, latryna ma być wedle tej reguły nieskazitelnie czysta. Po prawej stronie bramy znajduje się yokushitsu, czyli łaźnia. Reguła Baizhanga przewidywała kąpiel dla wszystkich mnichów co pięć dni, przy czym "dzień kąpielowy" był nieco luźniejszy: mniej pracy, mniej medytacji, za to golenie głów i moczenie się w gorącej wodzie. Reguła ta przewidywała również - aby unaocznić mnichom, że wszystko jest dobrodziejstwem - recytację odpowiednich krótkich sutr przed każdą czynnością: przed posiłkiem, przed żebraniem, ale także przed kąpielą i przed wejściem do latryny. Przed wejściem do latryny stała z reguły figurka bodhisattvy oczyściciela, któremu należy się pokłonić, a przed wejściem do łaźni figurka bodhisattvy, który podobno w kąpieli osiągnął Obudzenie. Taki był klasyczny układ klasztoru, dziś jednak rzadko spotykany. W ciągu stuleci w wielkich klasztorach dobudowywano nowe budynki, w małych nie wszystkie budowano albo budowano w nieco innym układzie; w ogóle mistrzowie Zen wszelkie reguły traktowali zawsze raczej jak wskazania niż obowiązujące prawo.

PIĘĆ GÓR

Dom Soto w średniowieczu rozwijał się dynamicznie, ale budując swoje klasztory unikał ośrodków władzy: ani w Kyoto ani w Kamakura nie ma wielkich klasztorów tego zakonu. Tymczasem mnisi zakonu Rinzai nie mieli takich oporów, uważając zapewne, że samuraje i arystokraci też potrzebują duchowej strawy. Siedem lat po przyjeździe Dogena z Chin w podobną podróż wybrał się mnich Ben'en, medytował kilka lat pod kierunkiem mistrza z Domu Linji, imieniem Wuzhun Shifan, a po powrocie do Japonii założył w Kyoto klasztor Tofuku-ji. Był to pierwszy czysto zenistyczny klasztor w tym mieście, zbudowany zgodnie z regułą Baizhanga, na podobnym planie co Eihei-ji. Inny uczeń Wuzhuna, rodowity Chińczyk z Sichuanu, imieniem Lanji Daolong, przyjechał do Kamakura, gdzie samurajów uczył siedzenia w milczeniu i rozważania absurdalnych anegdot. Samurajom tak się to podobało, że mu ufundowali Kencho-ji, pierwszy klasztor Zen w stolicy shogunów. Kilka lat później niż Ben'en do Chin wybrał się mnich Kakushin, i siedział w milczeniu pod kierunkiem mistrza Huigai z Domu Linji. Huigai był najwyraźniej entuzjastycznym zwolennikiem anegdot i sam skompilował zbiór podobny do "Kroniki Błękitnego Urwiska", zatytułował go "Wuwenguan", czyli "Przejście Przez Bramę Nic". Kakushin skwapliwie zawiózł tę księgę do Japonii, gdzie stała się ona jednym z najpoczytniejszych buddyjskich tekstów. W 1299 roku do Japonii przybył mnich Yishan Yining, wysłany przez władze mongolskie z nadzieją, że po nieudanym najeździe buddyjski mnich będzie w stanie skłonić Japończyków do nawiązania stosunków dyplomatycznych. Yishan był początkowo potraktowany jako szpieg i wysłany do prowincjonalnego klasztoru, ale w końcu uznano podejrzenia za niesłuszne i Yishan został opatem klasztoru Nanzen-ji w Kyoto. Nanzen-ji, klasztor zbudowany wśród wzgórz okalających stolicę od wschodu, ufundowany był przez cesarzy i wkrótce uznany za najważniejszy klasztor Zen w kraju. Jeszcze inni japońscy mnisi jeździli do Chin i wracali z Pieczęcią Obudzenia w Domu Linji, a chińscy mistrzowie tej szkoły przyjeżdżali do Japonii i na ich cześć budowano nowe klasztory w Kyoto i w Kamakura. I tak jak wokół cesarskiej stolicy w Chinach było Pięć Gór Chan, tak powstało Pięć Gór Zen (wszystkie Rinzai) wokół Kyoto i drugie pięć wokół Kamakura.

STATEK Z TENRYU-JI

Cesarz Go Daigo, który doprowadził do upadku administracji shogunów z Kamakura, miał kilku przyjaciół pośród mnichów Zen. Jednym z nich był Myocho, kulawy mnich, o którym powiadano, że mając od urodzenia zdeformowaną nogę, która mu przeszkadzała w siedzeniu w pozycji lotosu, specjalnie sobie ją złamał, żeby móc prawidłowo siadać do wielogodzinnego milczenia. Był on uczniem mnicha Nampo Jomyo, o którym powiadano, że pierwszy przywiózł z Chin przybory do ceremonii herbaty. Możni protektorzy Myocho ufundowali mu klasztor Daitoku-ji wśród wzgórz na północ od Kyoto; klasztor ten później odgrywał szczególną rolę w rozwoju japońskiej sztuki parzenia herbaty. Niedługo potem możni protektorzy jednemu z uczniów mnicha Myocho ufundowali nowy klasztor, nazwany Myoshin-ji, wśród wzgórz na północny zachód od stolicy; ten klasztor odegrał później szczególną rolę w odrodzeniu zakonu Rinzai kiedy wszystko zaczęło się rozłazić. W tym samym mniej więcej czasie, w bezpośrednim sąsiedztwie miasta, na północ od pałacu cesarza, zbudowano klasztor Shokoku-ji, który później odegrał szczególną rolę w rozwoju japońskiego malarstwa tuszem; pierwszym opatem został bratanek mnicha Muso Soseki. Muso był również przyjacielem cesarza Go Daigo, a także doradcą generała Ashikaga Takauji, który w imię cesarza walczył z shogunami w Kamakura. Takauji wprawdzie pokonał samurajów z Kamakura, ale wcale nie zamierzał oddawać zdobytej władzy: przepędził on Go Daigo, a wyniesionemu przez siebie następcy kazał się mianować shogunem. Go Daigo zmarł na wygnaniu, a skoro tylko zmarł - Takauji zaczął publicznie ubolewać nad swą własną niewiernością, obok grobu cesarza, pośród wzgórz na zachód od stolicy, kazał wybudować klasztor Zen nazwany Tenryu-ji, a opatem klasztoru naznaczony został Muso Soseki. Muso miał ogromny wpływ na rozwój japońskiej kultury choćby dlatego, że to on skłonił shoguna do ponownego nawiązania oficjalnych kontaktów z Chinami. Shogun powierzył to zadanie klasztorowi Tenryu-ji i w 1342 roku wypłynął pierwszy statek obsługiwany przez tamtejszych mnichów. Odtąd przez kilka stuleci kursował on - z towarzyszeniem małej flotylli - mniej więcej regularnie. Zwano go Tenryuji bune, czyli "Statek z Klasztoru Niebiańskiego Smoka". Przywoził on poszukiwane w Japonii dzieła chińskiej sztuki. Kiedy w Chinach władzę objęła dynastia Ming, pojawił się problem: cesarze tej dynastii zezwalali na handel jedynie tym krajom, które uznały zwierzchność cesarza Chin. Japończycy nie chcieli o niczym podobnym słyszeć, ich własny cesarz był przecież dziecięciem Słońca i nikomu hołdu składać nie mógł. Mediacji podjął się w końcu król Okinawy (gdzie nikt nie miał podobnych oporów) i ostatecznie znaleziono rozwiązanie: zwierzchność cesarza Chin uznał klasztor Tenryu-ji, Syn Niebios zatwierdzał opatów tego klasztoru tak, jak zatwierdzał królów Okinawy i Korei, dzięki czemu Tenryuji bune mogły dalej kursować między dwoma krajami.

MAŁPA NA GAŁĘZI

Dogen wrócił do Japonii tak biedny jak wyjechał, nie przywiózł ze sobą żadnych sutr, obrazów ani rzadkich przedmiotów do sprawowania nowych rytuałów. Inaczej Ben'en który wyruszył w jego ślady kilka lat później. W klasztorze Wuzhun Shifana, gdzie Ben'en przebywał, mieszkał też bonza imieniem Muqi, który większość wolnego czasu poświęcał na malowanie. Malował on cały obraz kilkoma dynamicznymi pociągnięciami pędzla, używając głównie czarnego tuszu. Tematykę wybierał sobie taką, jaka się do kilku pociągnięć pędzla nadawała: kudłata małpa na gałęzi, śpiący żuraw albo parę owoców na białym tle. Ben'en zabrał kilka obrazów Muqi do Japonii, gdzie zrobiły one furorę: czegoś podobnego dotąd nie widziano. Dotychczas mnisi przywozili,ze sobą starannie wykonane wizerunki buddów, albo tantryczne mandale, albo wizjw Czystej Ziemi. Od czasów Ben'ena japońscy mnisi szukali w Chinach nie tylko Niewidzialnej Rzeczywistości, ale także dzieł sztuki malowanych czarnym tuszem. Między innymi w tym celu kursował na kontynent statek z Tenryu-ji.

GóRA POTALAKA

Pośród przywożonych dzieł sztuki były nie tylko małpy i żurawie, były tam także dzieła o ściśle religijnym charakterze. Niewątpliwie religijny charakter ma "Pani Słuchającapłaczów w Białej Szacie", czyli po japońsku Byaku-e Kannon, bodaj nasłynniejsze z dzieł Muqi przywiezionych przez Ben'ena. Bodhisattva Kannon ma szczególną pozycję w buddyźmie Zen. Jest to sanskrycki Avalokiteśvara, czyli Pan Słuchający Płaczów Swiata, o którym się mówi, że osiągnął Obudzenie dzięki słuchaniu. Tymczasem zenistyczne siedzenie w skupieniu określane jest często jako "słuchanie", czy też "wsłuchiwanie się w głęboką ciszę", "zwrócenie ucha ku własnemu wnętrzu". Warto też zwrócić uwagę na znaczenie całego imienia: zgodnie z buddyjską nauką współczucie jest jedną z bram do Niewidzialnej Rzeczywistości, a komu brak współczucia, ten się tam nie dostanie. "Kannon w białej szacie" pojawia się zwykle w swej żeńskiej formie, czyli jako Pani Słuchająca Płaczów Swiata, siedząca w górskim krajobrazie nad potokiem. Jest to ilustracja sceny jednej z sutr, gdze pewien pielgrzym spotyka ją na górze Potalaka. Najwcześniejsze przedstawienia tego tematu należą w zupełności do buddyjskiego malarstwa kultowego: postać namalowana jest frontalnie, za plecami wschodzący księżyc tworzy aureolę, późniejsze przedstawienia są jednak mniej formalne, postać malowana jest z ukosa i w manierze chińskiego malarstwa tuszem, krajobraz wokół również nabiera chińskiego charakteru. Słynny obraz Muqi należy do tej drugiej kategorii.

 

ZA PLECAMI MóWCY

Niewątpliwie religijny charakter miały również portety mistrzów Zen, zwane po japońsku chinso. Często towarzyszyły one wypisanym własnoręcznie przez mistrza Pieczęciom Obudzenia. Portrety te były z reguły bardzo realistyczne, podkreślające nie urodę, lecz właśnie brzydotę portretowanego. Bezsłowny kontakt mistrza z uczniem uważany był w Zen zawsze za bardzo ważny i takie realistyczne portrety w pewnym sensie niosły owo bezsłowne przesłanie. Stąd też do Japonii tafiło wiele portretów chińskich mistrzów, począwszy od Wuzhun Shifana, w którego klasztorze praktykowali siedzenie w milczeniu zarówno Ben'en, jak Lanji Daolong. Wkrótce zaczęły powstawać podobne portrety japońskich mistrzów. Znane są chinso Dogena, Myocho i Muso, wszystkie przedstawiające brzydali z perkatym nosem, zbyt dużym podbródkiem, wyłupiastymi oczyma. Portretów tych używano do podkreślenia, że nauczanie aktualnego mistrza nie jest tak naprawdę jego nauczaniem, lecz jest odziedziczone; wieszano je na przykład w sali wykładów za plecami mówcy. Niekiedy też w czasie obchodów upamiętniających jakieś wydarzenie wieszano portret w budynku bramnym.

ROZŚMIESZANIE UCZNIÓW

Na poły religijny charakter miały obrazy ilustrujące anegdoty czy przedstawiające postacie znane z tradycji Zen. Najczęststym bodaj tematem w tym gatunku jest portret Bodhidharmy, który przywiózł Chan do Chin z zachodu. Nie jest to chinso, tradycja malowania tego rodzaju portretów powstała kilka stuleci po jego śmierci; jest to raczej portret idealny. Idealny? Rzecz w tym, że jest to karykatura: wielki nochal (jak przystało na przybysza z zachodu), wybałuszone gały (wedle legendy oderwał sobie powieki, żeby nie drzemać w czasie medytacji), nieuporządkowany zarost, w uchu wielki kolczyk. Postać na tych portretach jest groteskowa. A przecież to twórca zakonu Zen, Pierwszy Patriarcha! Gdzie się podział szacunek należny tak czcigodnej postaci? Do tego samego gatunku należą portrety dwóch na poły legendarnych "chichoczących mnichów", Hanshana i Shite: dwóch brzydali uśmiechniętych od ucha do ucha, o grubych wargach, z garniturem zębów porozstawianych w dużych odstępach. Hanshan, wedle legendy, miał być poetą z czasów Tang, ale przy tym dziwakiem mieszkającym w pobliżu klasztoru Chan, mnisi go nie lubili i przepędzali kiedy się zbliżał, a ten w odpowiedzi tylko chichotał; Shite był pomocnikiem w klasztornej kuchni i po posiłkach zanosił Hanshanowi resztki jedzenia, a wtedy razem chichotali. Na obrazach Shite zawsze ma w ręku miotłę; niekiedy obok tych dwóch pojawia się jeszcze trzecia postać: ich przyjaciel Fenggan, opat klasztoru, który wszędzie chodził ze swoim oswojonym tygrysem. Jeszcze inną często portretowaną (karykaturowaną) postacią był Butai, który podobno w X wieku włóczył się po Chinach z workiem na plecach, wyżebrane jedzenie natychmiast wrzucał do worka, a na podchwytliwe pytania mnichów zawsze odpowiadał dowcipem; jego imię znaczy "żarłok" i portretowany był zwykle jako obdartus z wielkim bandziochem. Do zenistycznych tematów należy także pasienie bawołu, na przykład pastuszek jadący na wielkim bydlęciu. Pastuszek to Bodhisattva Mańjuśri, który w zenistycznej symbolice oznacza wewnętrzny głos Mądrości obecny w każdym człowieku, natomiast bawół symbolizuje fałszywe "ja", które jest tylko bydlęciem kuszonym coraz to nowymi pastwiskami. Czasem pojawiał się też portret Szóstego Patriarchy Huinenga zaciekle drącego sutry na strzępy albo pilnie ociosującego bambus. Tego rodzaju obrazy wiążą się ściśle z zenistycznym poczuciem humoru. Bowiem - jak twierdzili niektórzy mistrzowie - kto traktuje wszystko ze śmiertelną powagą, ten z pewnością nie zdoła dostrzec Niewidzialnej Rzeczywistości. Rozśmieszanie uczniów uważane było przez wielu mistrzów za działalność religijną, wiele koanów niewątpliwie taką funkcję miało spełniać.

GóRY I WODA

Japońscy mnisi przywozili z Chin również obrazy niewiele mające z religią wspólnego. Wśród nich czołowe miejsce zajmowały shanshui, krajobrazy przedstawiające góry (po chińsku shan) i wodę (po chińsku shui). W epoce Song wielkie klasztory Chan były ośrodkami kultury, nic więc dziwnego, że niektórzy mnisi zajmowali się w wolnym czasie tym, czym chińska inteligencja w ogólności. A wśród chińskiej inteligencji od kilku stuleci popularne było uprawianie trzech sztuk: poezji, kaligrafii i malarstwa. Często wszystkie trzy pojawiały się na jednym dziele sztuki: pięknie wykaligrafowany wiersz towarzyszył na jednym arkuszu papieru obrazowi namalowanemu podobną techniką - do kaligrafii też przecież używano pędzla. Krajobraz z górami i wodą był szczególnie często podejmowanym tematem. Zakorzeniony był on w tradycyjnej taoistycznej mitologii, był obrazem napięcia pomiędzy pierwiastkami męskim i żeńskim: góry i chmury symbolizowały pierwiastek męski, dolina i woda - żeński. W epoce Song buddyzm Chan był w modzie wśród intelektualistów, dlatego w ich dziełach pojawiały się niekiedy buddyjskie elementy: w krajobrazie gdzieś pośród mgieł klasztor, w wierszu wędrowiec wsłuchany w dźwięk świątynnego dzwonu, tym niemniej były to dzieła świeckie, bez funkcji w religijnym rytuale. Służyły jedynie - jeśli namalowane jako pionowy wiszący zwój - do dekoracji wnętrza. Innym popularnym tematem była przyroda: ptaki, kwiaty, a przede wszystkim bambusy. Była to sztuka z pogranicza malarstwa i kaligrafii, bardziej liczył się gest niż wierne oddanie rzeczywistości; bambus był dla takiej sztuki gestu szczególnie wdzięcznym tematem. Dla przybyszów z Japonii w XIII wieku była to absolutna nowość, czegoś takiego w ówczesnej Japonii nie znano. Japońscy mnisi, jeśli mogli, zabierali te obrazy ze sobą do kraju, a po powrocie sami próbowali podobne tworzyć.

AURA TAJEMNICZOSCI

Mnisi, którzy spędzili w Chinach po kilka, a czasem nawet kilkanaście lat, mówili płynnie po chińsku i zafascynowani byli do reszty chińską kulturą - po powrocie do kraju próbowali robić to, co zaobserwowali w chińskich klasztorach. Na przykład pisać wiersze po chińsku. W XIV i XV wieku stało się to modne w klasztorach w Kyoto i w Kamakura, powstał cały nurt zwany "literaturą Pięciu Gór". Podobno zapoczątkował ten ruch Yishan Yining, opat Nanzenji, któremu trudno się dziwić, że pisał po chińsku; później jednak chińskie wiersze komponowali również Japończycy. Teksty pisane po chińsku trudno zaliczyć do japońskiej literatury, natomiast japońskości obrazów powstałych na podobnej zasadzie nikt nie kwestionuje. Tymczasem najwcześniejsze japońskie dzieła malarstwa tuszem łączyły obie dziedziny, najczęściej były to wiszące zwoje z wykaligrafowanym wierszem i towarzyszącą mu, zwykle u dołu, ilustracją. Nie tylko obraz, ale również wiersz służył do dekoracji wnętrza. Wiadomo, że mnisi z japońskich Pięciu Gór tworzyli malowane tuszem zwoje, ale postacie ich autorów otacza zwykle aura tajemniczości. Na przykład Mokuan, mnich z Kamakura, który w 1323 roku wstąpił do klasztoru, cztery lata później wyjechał do Chin i nigdy nie wrócił. Nie wiadomo gdzie się uczył malarstwa, ale uważa się go za pierwszego japońskiego mistrza malarstwa tuszem, z czego by wynikało, że w Japonii nie bardzo miał się u kogo uczyć. Jego dzieła zachowały się tylko w Japonii, ale wszystkie mają komentarze Chińczyków, którzy nigdy tam nie byli, z czego wynika, że powstały one w Chinach i do Japonii przywiózł je kto inny. Dzieła te są niewątpliwie malowane wprawną ręką; podobno (wedle japońskich źródeł) Chińczycy uważali go za reinkarnację Muqi, ale na czym polega japońskość tej sztuki? O współczesnym Mokuanowi i równie wprawnym malarzu Kao Ninga uważa się, że tworzył w Japonii, ale uważa się tak tylko dlatego, że nie wiadomo o nim dokładnie nic poza tym, że tak się właśnie podpisywał. Nie wiadomo nic, chyba że - i tu kolejna aura tajemniczości - tak się podpisywał mnich znany skądinąd jako Kao Sonen, który w tym samym okresie (połowa XIV wieku) żył, był opatem Kennin-ji i podróżował do Chin (ale wrócił). Kao przynajmniej podpisywał swoje obrazy, inaczej niż Josetsu, mnich z Shokoku-ji, żyjący na przełomie XIV i XV wieku. Dziś znane są trzy jego obrazy, żaden nie jest podpisany, ale autora identyfikują komentarze dopisane na samych obrazach przez współczesnych. Imię Josetsu znaczy "niezdara", ale wszystkie trzy obrazy wskazują na coś dokładnie przeciwnego: wyjątkową pewność w prowadzeniu pędzla dynamicznym ruchem. Zdumiewa, że zachowały się tylko trzy obrazy (wśród nich słynne "Łapanie suma za pomocą tykwy"), ktoś o takiej wprawie musiał ich stworzyć setki. Odwrotnie wygląda sytuacja Subuna, innego mnicha z Shokoku-ji, o którym mamy sporo informacji biograficznych. Sporo, ale tylko w porównaniu z Josetsu. Nie wiadomo kiedy się urodził, wiadomo że zmarł pomiędzy 1460 a 1466 rokiem. Wiadomo, że shogun przyznał mu stałe stypendium, ale nie jest jasne za co. Koreańskie kroniki wspominają, że Shubun był członkiem japońskiej delegacji przybyłej do Korei w celu nabycia świeżo wydanego kanonu buddyjskiej literatury, że przywiózł obrazy z japońskimi pejzażami, ale ani słowem nie wspominają o tym kto był tych obrazów autorem. Wiadomo, że był również rzeźbiarzem i zachowane dokumenty podają go jako kierownika zespołu rzeźbiarzy przy budowie kilku świątyń. Zasłynął jednak przede wszystkim jako malarz, ale - i tu wkracza aura tajemniczości - nie wiadomo tak naprawdę co malował. Jedyne udokumentowane źródłowo dzieło jego pędzla to polichromia figury w klasztorze Daruma-ji w Nara. Tradycja przypisuje mu bardzo wiele obrazów, niektóre w dodatku noszą jego pieczęć, i to nawet wtedy, kiedy ewidentnie powstały po jego śmierci. Było to zupełnie naturalne: w Japonii zaczynała się właśnie epoka kolekcjonerów sztuki, kolekcjonerzy oczywiście płacili wielkie pieniądze za dzieła sławnych mistrzów, dlatego też mało znany malarz mógł się spodziewać lepszego zarobku sprzedając obraz z podpisem i pieczęcią kogoś sławnego. A Shubun miał renomę: powstałe wkrótce po jego śmierci szkoły malarstwa tuszem uważały go za swego pierwszego mistrza. Niektórzy przypuszczają, że uczniem Shubuna był przybyły z okolic Kamakura malarz Kano Masanobu. Współczesne źródła nic wprawdzie na ten temat nie wspominają, z drugiej jednak strony jest wysoce prawdopodobne, że przybyły do Kyoto prowincjusz nauczył się czegoś od najsłynniejszego malarza w stolicy, nawet jeśli formalnie nie był jego uczniem. Kano Masanobu był twórcą szkoły Kano, która zajmowała się malarstwem zawodowo, przekazując swą wiedzę z ojca na syna; w następnych stuleciach zdobyła sobie ona bezwzględnie dominującą pozycję w tej dziedzinie, w każdym razie w stolicy. Uważa się też powszechnie, że uczniem Shubuna był wielki Sesshu, choć wnioskować o tym można tylko na jednej podstawie: Sesshu był również mnichem w klasztorze Shokoku-ji.

WYDARZENIE ARTYSTYCZNE

Sesshu jest w tym towarzystwie wyjątkowy nie tylko pod względem talentu, ale także dlatego, że wiemy kiedy się urodził i kiedy zmarł, gdzie mieszkał i gdzie podróżował, a także co namalował. Urodził się w zachodniej Japonii w 1420 roku, w wieku około dwudziestu lat był już mnichem Sokoku-ji, przbywał tam przez następne dwadzieścia lat, potem wyjechał ze stolicy i osiedlił się w pobliżu miasta Yamaguchi w pustelni nazwanej Unkoku an. Yamaguchi było wówczas stolicą wielmożów z rodu Ouchi, którzy prowadzili handel z Chinami; w 1468 roku Sesshu na jednym z ich statków wyjechał do Chin i przebywał tam przez rok. Podobno jego celem było nie znalezienie mistrza, pod którego kierunkiem mógłby osiągnąć Obudzenie, lecz kogoś, od kogo mógłby nauczyć się czegoś więcej w malarstwie. Wcześniej, jeszcze w Japonii, Sesshu pilnie studiował dzieła przywiezione z Chin w epoce Song, wzorował się przede wszystkim na "Południowej Akademii" w Hangzhou i w Chinach miał nadzieję znaleźć kogoś, kto by podobne rzeczy malował i mógłby go czegoś nauczyć. Rozczarował się: w Chinach przez ostatnie dwa stulecia malarstwo rozwijało się nowym torem. Sesshu był w Pekinie i zetknął się z malarzami cesarskiej akademii, ale zdaje się był nieświadom istnienia tak zwanej "Szkoły Wu", aktywnej wtedy w Suzhou, choć po drodze z portu Ningbo do Pekinu musiał przez Suzhou przejeżdżać. Niektórzy uważają to za dziwne, choć tak naprawdę dziwić się trudno. "Szkoła Wu" nie była tak naprawdę żadną szkołą, lecz towarzystwem malarzy amatorów ignorujących oficjalny styl akademii. Twórca tej "szkoły" - Shen Zhou - żył w tym samym czasie co Sesshu (był nawet o kilka lat młodszy), w tym samym czasie tworzył, ale nie był jeszcze sławny, a Sesshu szukał sławnych mistrzów. W tym właśnie czasie w Suzhou miało miejsce rzeczywiste wydarzenie artystyczne, powstawało coś zupełnie nowego, jednakże przybyszowi z zewnątrz niezwykle trudno coś takiego dostrzec. Zresztą Sesshu nie szukał niczego nowego, szukał mistrzów sprzed dwóch stuleci, nie znalazł ich i po roku wrócił do Japonii. Przez jakiś czas mieszkał w Oita na wyspie Kyushu, w końcu jednak wrócił do swej pustelni Unkoku an, gdzie mieszkał do śmierci w 1506 roku. Miał tam grono uczniów, którzy po jego śmierci utworzyli szkołę Unkoku, rywalizującą przez jakiś czas ze szkołą Kano. Sesshu uważany jest za największego malarza w dziejach Japonii i oczywiście za czołowego reprezentanta malarstwa Zen, choć malował głównie pejzaże, których związek z Zenem jest praktycznie żaden. To tylko w Japonii panuje przekonanie, że skoro mnisi Zen zaszczepili w tym kraju ten rodzaj sztuki, to widocznie jest to sztuka zenistyczna.

DREWNIANY MIECZ

Kiedy Sesshu podróżował po Chinach, w Kyoto trwała wojna Onin, która zostawiła miasto w zgliszczach. Ukryte wśród wzgórz klasztory Zen wprawdzie w zgliszcza się nie zamieniły, ale skoro w mieście nie było możnych protektorów, to i klasztory pustoszały. W XVI wieku Pięć Gór Zen było tylko cieniem swej dawnej świetności. Mnich Ikkyu, który był wtedy opatem Daitoku-ji, mawiał, że w jego czasach Zen jest jak drewniany miecz: wygląda bojowo, szczególnie w pokrowcu, ale człowieka nim nie rozetniesz. W następnym stuleciu przyszedł z Chin kolejny impuls odnowy - paradoksalnie głównie dlatego, że w samych Chinach wszystko zdawało się rozpadać. W 1644 roku cesarstwo dynastii Ming, wskutek głupoty odpowiedzialnych za politykę urzędników i generałów, zostało podbite przez stosunkowo niewielkie królestwo mandżurskie. Wielu funkcjonariuszy lojalnych wobec upadłej dynastii zrezygnowało ze swych stanowisk odmawiając współpracy z nowym, obcym reżymem; niektórzy nawet emigrowali. Pośród takich emigrantów, z których niektórzy schronili się do Japonii, byli także mnisi Chan. Inni mnisi Chan nie emigrowali, lecz próbowali cywilizować nowych władców, w czym okazali się całkiem skuteczni: podobno trzeci cesarz mandżurskiej dynastii był świeckim mistrzem Chan i prowadził w pałacu grupy medytacji. Tymczasem jeden z najsłynniejszych mistrzów południowych Chin, imieniem Yinyuan, należał do tych, którzy wyjechali. Był on opatem klasztoru Huangbo-shan Wanfu-si w pobliżu miasta Fuzhou; zrezygnował z godności po najeździe mandżurskim, a w 1654 roku wyjechał do Nagasaki. W Nagasaki było wówczas wielu chińskich emigrantów, jeden z nich był nawet opatem klasztoru Zen w tym mieście, ale przybycie Yinyuana było pośród medytujących mnichów wydarzeniem. Wkrótce jego sława zaczęła się rozchodzić także w Japonii; opat wielkiego klasztoru Myoshin-ji w Kyoto chciał go nawet swoim następcą. Wywołało to jednak burzę protestów pośród mnichów. Czego ten Chinol będzie nas tu uczył? Chce wprowadzać jakieś nowe zwyczaje, a przecież my wiemy na czym polega Zen! Chce wprowadzić wzywanie imienia Bezmiernegoblasku, a przecież wiadomo, że recytacja nembutsu to praktyka Czystej Ziemi, a nie Zen! A on chce to robić przez godzinę dziennie albo i więcej, i to z pokłonami! Albo chce używać do chłostania mnichów kija tak szerokiego, że mógłby służyć za wiosło, a przecież nawet zakon Soto i nawet medytujący mnisi z zakonu Tendai używają kija zupełnie wąskiego! Albo czy kto widział ceremonię herbaty z napojem zaparzanym w czajniczku z całych listków? Przecież nawet wielki Sen-no Rikyu zaparzał bezpośrednio w czarce herbatę zmieloną na proszek, a on chyba wiedział najlepiej jak się to robi! Nastąpiło zderzenie uwarunkowań, mnisi z Myoshin-ji nie mogli ot tak po prostu zrezygnować ze swoich przyzwyczajeń. Kiedy do Japonii przed wiekami przyjeżdżał Lanqi Daolong, Zen był jeszcze nowością, w czasach Yinyuana dawno było wiadomo co to jest i trzymano się dawnych schematów. Powtarzano nadal absurdalne opowiastki, ale widać nawet absurdalnymi opowiastkami można się zaindoktrynować. Yinyuan jednak nie darmo miał taką renomę: jako Obudzony mistrz wiedział dobrze, że Zen służy do przełamywania schematów myślenia. Tymczasem jego sława dotarła do shoguna, który go wezwał na audiencję do Edo. Audiencja ta musiała wyglądać inaczej, niż rozmowa Bodhidharmy z cesarzem Wu: w jej wyniku Yinyuan dostał ziemię i fundusze na zbudowanie nowego wielkiego klasztoru. Klasztor ten powstał w Uji na południe od Kyoto. Yinyuan nazwał go tak samo jak swój rodzimy klasztor w Chinach, acz w japońskiej wymowie nazwa ta brzmiała obaku-san Mampuku-ji. Yinyuan miał sukcesję w Domu Linji, ale wprowadził swoje nowe zwyczaje, których inne klasztory Rinzai nie zaakceptowały, dlatego Mampuku-ji i podległe mu klasztory rozsiane po całym kraju funkcjonują w Japonii jako odrębny zakon, zwany obaku.

NOWA OTOCZKA

Yinyuan tak naprawdę nie wprowadzał nowych zwyczajów, to tylko chiński buddyzm Chan przeszedł ewolucję od czasów Lanqi Daolonga. Uznano na przykład za pożyteczną praktykę wzywania imienia Bezmiernegoblasku, bardzo powoli, połączoną z bardzo powolnym, jak w zwolnionym filmie, biciem pokłonów przed posągiem Amidy. Z buddyzmem Chan się to bynajmniej nie kłóci, szczególnie wziąwszy po uwagę rozdział w "Sutrze Szóstego Patriarchy", gdzie jak najbardziej pozytywnie komentuje on sutry amidystyczne, wyjaśniając, że dostrzeżenie Niewidzialnej Rzeczywistości jest właśnie odrodzeniem się w Czystej Ziemi. Również wziąwszy pod uwagę naukę Dongshana o "ministrze i księciu" oraz popularną zenistyczną metaforę z bawołem i pastuszkiem, które jak najbardziej przystają do nauki amidystów o "własnej sile" i "innej sile" (zresztą Nagarjuna, domniemany autor traktatu o tych dwóch "siłach", uważany jest również za patriarchę Chan). Do medytacji nadal używano absurdalnych anegdot, ale wprowadzono też nową technikę, zwaną huatou: "nasiąkanie" jednym prostym pytaniem, na przykład "Kto wzywa imienia Bezmiernegoblasku?" Pytanie to ma wzbudzić głęboką wątpliwość, która może skruszyć uwarunkowanie i pomóc dostrzec Niewidzialną Rzeczywistość (odpowiedzią jest oczywiście "ja", ale cóż to znaczy "ja"?). Ceremonia herbaty również przeszła w Chinach ewolucję od czasów mnicha Jomyo; w czasach dynastii Ming powszechnie używano już czajniczka i zaparzano napój z całych, niepokruszonych listków. Wszystko to było oczywiście tylko otoczką i o otoczkę była cała awantura; Rzeczywistość Niewidzialna pozostała taka sama. Yinyuan wprowadził w Mampuku-ji nową otoczkę, czym w całym kraju wywołał niemałe poruszenie. Klasztor zbudował w stylu stosowanym w Chinach w czasach dynastii Ming, sprowadzał przy tym dzieła sztuki świeższej daty, między innymi przeoczonej przez Sesshu "Szkoły Wu". Wkrótce wokół Mampuku-ji zaczęli się gromadzić artyści kontestatorzy, zaczął się formować ruch bunjin, czyli inteligencji zajmującej się kulturą amatorsko. Malarze tacy jak Ike-no Taiga czy Yosa Buson wypracowali swój styl w oparciu o obrazy sprowadzane do Mampuku-ji, a w opozycji do oficjalnej szkoły Kano. Jeszcze większy wpływ miał klasztor Mampuku-ji na japońską kaligrafię; sam Yinyuan był nieprzeciętnym kaligrafem, a z kontynentu sprowadzano też dzieła świeższej daty. Zaczęła się pojawiać kaligrafia w stylach, które w Chinach wyszły z użycia, kiedy Japończycy nie umieli jeszcze w ogóle pisać, na przykład w piśmie pieczęciowym czy starokancelaryjnym. W Japonii początkowo też tylko kontestatorzy używali tych stylów, wkrótce jednak sprowadzono z Chin podręczniki omawiające wszystkie style i wkrótce - skoro miały one respekt w Chinach - zyskały go również w Japonii. Wreszcie wprowadzona w Mampuku-ji ceremonia herbaty parzonej z całych listków również zyskała respekt, przejęły ją nawet inne zakony Zen, a dawny styl, ze sproszkowaną herbatą zaparzaną w czarce, stosowany był tylko przy szczególnych okazjach.

PUCUŁOWATY BONZA

Wielcy mistrzowie mistycyzmu nie zawsze starają się innych przekonać do swoich racji. Nierzadko właśnie przeciwnie: świadomie antagonizują, wiedząc że z czasem przyniesie to owoce. Zupełnie niewykluczone, że Yinyuan wiedział co robi antagonizując mnichów z Myoshin-ji. Spory wokół jego osoby wywołały ferment, który w końcu doprowadził do odnowy całego japońskiego zakonu Rinzai. W XVIII w Myoshin-ji właśnie mieszkał Hakuin, zwany "drugim założycielem Rinzai". Hakuin zaostrzył klasztorną dyscyplinę, po trosze na wzór zakonu Soto, który zawsze znacznie ściślejszej dyscypliny przestrzegał. Nie tylko na tym jednak polegało odnawianie: w przeciwieństwie do mistrzów Soto Hakuin kładł nacisk na praktykę koanu i w tej dziedzinie opracował cały nowy system. Dotychczasowe koany były anegdotami, w chińskiej tradycji miały niekiedy formę długich opowiadań, acz w przywiezionych do Japonii antologiach były one najczęściej zredukowane do kilkuzdaniowego dialogu. Hakuin zredukował to jeszcze bardziej, u niego koan był jednym prostym, z reguły absurdalnym zdaniem, na przykład "Jak brzmi klaśnięcie jednej ręki?" Medytujący pod jego kierunkiem mnisi musieli codziennie przychodzić na indywidualne spotkanie, otrzymywali koan do rozważenia, a nazajutrz musieli nań odpowiedzieć. Tych pytań była cała z góry ustalona seria. Po odpowiedziach mistrz potrafił ocenić, czy uczeń stosuje schematy myślenia, czy też potrafi się od schematów wyzwolić. Bowiem schematy myślenia przesłaniają Niewidzialną Rzeczywistość. W ciągu całej swej historii buddyzm, a Zen w szczególności, dążył do przełamywania schematów. Hakuin przyczynił się także do odrodzenia zenistycznego, przełamującego schematy, malarstwa. Sam był malarzem i malował pełne humoru karykatury słynnych japońskich mistrzów z dawnych czasów, a malował je tak, jak się dotychczas malowało Bodhidharmę. Własne autoportrety zresztą malował podobnie: widzimy na nich pucułowatego bonzę z wyłupiastymi oczyma i szelmowskin uśmieszkiem. Ulubionym jego tematem była jednak "Kannon w wiałej szacie" - częsty temat małarstwa Zen w Japonii od czasu, kiedy Ben'en przywiózł słynny obraz pędzla Muqi. Hakuin zresztą był wyraźnie pod dużym wrażeniem chińskiego mistrza. Podobnie jak on, pracę pędzla zredukował do minimum, obraz konstruował kilkoma raptownymi pociągnięciami. W podobnym duchu tworzył Sengai, nieco odeń młodszy opat klasztoru w mieście Hakata w zachodniej Japonii. Hakuin i Sengai odwoływali się nie tylko do Muqi; w Chinach od czasu upadku dynastii Ming zaczynała się rozpowszechniać maniera malowania z humorem i przy minimalnej pracy pędzla. Na obrazach współczesnego Yinyuanowi chińskiego mnicha Zhu Da, a później też na obrazach "Ośmiu Dziwaków z Yangzhou", nawet ryby i ptaki potrafią stroić śmieszne miny. Obrazy te docierały do Japonii za pośrednictwem mnichów z Mampuku-ji, którzy przez cały okres Edo utrzymywali kontakt z kontynentem.

Mnisi wychodzacy po jalmuzne.

ZAPROSZENIE NA POGRZEB

Buddyzm w ogóle, a Zen w szczególności, zawsze dążył do przełamywania schematów myślenia, z czego oczywiście wynika, że zawsze miał co przełamywać. Wszelkie instytucje po jakimś czasie zaczynają funkcjonować na zasadzie bezwładności i buddyjski zakon nie jest tu wyjątkiem. Kolejne pokolenia przyzwyczajają się do tego co "zawsze było", niekiedy zaniedbując co surowsze nakazy dawnej reguły. Buddyjski zakon przeszedł w ciągu swej historii zadziwiającą ewolucję. Pierwotnie w Indiach przyjęta zakonna reguła miała mnichom ułatwić dostrzeżenie Niewidzialnej Rzeczywistości; obejmowała ona celibat, życie z żebrania itd. Później nurt zwany Wielkim Wozem, nie likwidując bynajmniej zakonu z jego surową regułą, uznał, że Obudzenie mogą też osiągnąć świeccy, którzy reguły nie przestrzegają. Szczególny nacisk na świeckich kładł właśnie Zen: Szósty Patriarcha Huineng otrzymał insygnia swojej godności jako świecki, a dopiero później przyjęto go do buddyjskiego zakonu. Ten zakon jednak cały czas istniał i właśnie w przypadku Zen ścisła reguła była zawsze przestrzegana. W średniowieczu doszedł jednak nowy element: buddyzm tantryczny przywiózł do Chin rytuał pogrzebowy i z biegiem czasu rozpowszechnił się zwyczaj zapraszania mnichów na pogrzeb celem poprowadzenia tego rytuału. Zwyczaj ten przyjął się również w Japonii, gdzie od średniowiecza uważano, że kapłani shinto zajmują się sprawami doczesnymi, a mnisi buddyjscy życiem pozagrobowym. Pogrzeby wiązały się oczywiście z pieniężnymi ofiarami. W epoce Edo rząd shoguna, regulując w drobnych szczegółach życie kraju, pomyślał również o pogrzebach i o dochodach z nich płynących. Cały kraj podzielony został na "parafie", każda miejscowość przypisana została jednej świątyni i ludność "parafii" tylko w swojej świątyni mogła załatwiać pogrzeby. Takie świątynie niekoniecznie były klasztorami, nierzadko mieszkał w niej tylko jeden bonza. Co więcej - shogun zniósł zasadę celibatu i pozwolił żenić się mnichom wszystkich zakonów, nie tylko (jak dotychczas) Jodo Shin. Trudno wprawdzie zrozumieć dlaczego shogun decydował o sprawach nie leżących w jego gestii, tym niemniej mnisi to zaakceptowali i do dziś nierzadko się żenią. Mnisi Zen nie są tu wyjątkiem. Jeśli do świątyni przypisana jest dostateczna ilość "parafian", to dochód z pogrzebów wystarcza na utrzymanie rodziny. Bycie bonzą stało się zawodem. Do każdego zawodu trzeba się oczywiście uczyć; bonzowie zakonu Tendai i innych studiują sutry, bonzowie Zen przechodzą przez kurs intensywnej medytacji z serią koanów (w zakonie Rinzai) lub z przestrzeganiem ścisłej dyscypliny (w zakonie Soto), ale po takich studiach mogą osiąść na "parafii" i żyć sobie spokojnie z pogrzebów. Ot, takie uwarunkowanie, które przeszło dziwną ewolucję. Dziś nie trzeba być mnichem by zostać mistrzem Zen, nie trzeba żyć w celibacie i utrzymywać się z żebrania by być buddyjskim mnichem, dziś w Japonii bycie mnichem polega na goleniu łepetyny na łyso i chodzeniu w czarnym habicie. No, powiedzmy, że nie wszystkich to dotyczy. Powiedzmy, że wśród mnichów Zen ideałem jest nadal celibat i ubóstwo. Ale może to też jest uwarunkowanie i schemat myślenia? Może czas najwyższy, żeby znów pojawił się ktoś, kto figury z ołtarza porąbie na opał?

Pewnego dnia Fujiwara Yorimichi, minister cesarza, wszedł do pałacowej łaźni i obserwował palacza przy pracy. Palacz spostrzegł przybysza i zawołał: "Coś ty za jeden? Jak śmiesz wchodzić bez pozwolenia do pałacowej łaźni?" i przepędził go. Minister zmienił swe szare ubranie na wspaniały dworski strój. Kiedy się w tym stroju pojawił w łaźni, palacz dostrzegł go z daleka, przestraszył się i uciekł. Minister powiesił swój strój na bambusowym drągu i kłaniał mu się nisko. Zapytany co robi, odrzekł: "Jestem otoczony szacunkiem nie z powodu mych cnót, lecz z powodu tego stroju."

Dogen, "Shobogenzo Zuimonki"





Strona główna