>MAŁA STABILIZACJA<

Nie wiem kim jestem sam nie wiem kim mogę być
Nie wiem nic
Rany i krew swą znam ciało i zapach mam
Nie wiem skąd

(Myslovitz, "Głosy")

13.05.201 A.C.,
Kolonia L4

Kiedyś, gdy byłem młodszy, uważałem, że to potwornie niesprawiedliwe. Każdy, nawet zwykły żebrak, ma w końcu coś swojego- imię, nazwisko, osobowość... Coś, co go określa i sprawia, że jest jedyny w swoim rodzaju. A ja? Nie wiem nawet, jak naprawdę mam na imię! Jedyne, co posiadam, to przybrane imię i nazwisko: Trowa Barton. Poza tym- nie pamiętam nic... Nie mam żadnych wspomnień, które pomogłyby mi w jakiś sposób zidentyfikować moją rodzinę, przyjaciół... Kogokolwiek! Przecież nie mogłem od dzieciństwa żyć w samotności! Szukałem... Ale cóż może kilkunastoletni dzieciak? Zresztą, nawet teraz nie jestem niczego pewien. Nadal nikt... prawie nikt... nie chce mi pomóc. A ci, którzy tego pragną, sami nie są w stanie zdziałać o wiele więcej niż ja. Szybko przekonałem się o tym, jak okrutnymi prawami rządzi się świat ludzi dorosłych. Kto by się przejmował uczuciami kilkunastoletniego chłopaka? W świecie ogarniętym wojną nie ma miejsca na takie drobiazgi... Nie wolno być dzieckiem, bo to oznacza, że jest się bezużytecznym... Mnie jednak taki los nie był przypisany- stałem się jedną z broni Kolonii. Tak, właśnie- przedmiotem. Rzeczą pozbawioną uczuć. 
Wybrano mnie na pilota jednego z Gundamów, Heavyarmsa. Chociaż... Właściwie, należałoby napisać: sam się wybrałem. To była moja własna decyzja. Wtedy, gdy pracowałem przy produkcji Gundama 03... Kiedy jeden ze współpracowników Doktora S zastrzelił prawdziwego Trowę Bartona- tego, który według pierwotnego planu sterować miał Heavyarmsem- sam wyszedłem z cienia, aby zająć jego miejsce. Nie wiem, nie pamiętam już, co wtedy czułem. Może uznałem, że to jedyny sposób na to, aby stać się kimś? Zdobyć miłość i uznanie innych? A może po prostu przestać już być Bezimiennym? Nie bałem się śmierci, myślę, że sam nawet podświadomie do niej dążyłem- w końcu nikt nie opłakiwałby jakiegoś dzieciaka, który przyszedł niewiadomo skąd, niewiadomo po co... A ja miałbym wreszcie spokój. Ku mojemu zdziwieniu, Doktor S zgodził się na ten niewygodny układ- byłem w końcu świadkiem zbrodni popełnionej przez jednego z jego bliskich współpracowników, najprostszym wyjściem byłoby zabicie mnie- i tak rozpoczął się mój trening... Wielokrotnie przeklinałem własną decyzję- wbrew temu, co można uznać przyglądając się mojemu zachowaniu, ja naprawdę nie lubię pozbawiać innych życia. Nie rozumiem tych, którym patrzenie na cierpienie bezbronnych- bo cóż mogą zwykłe, seryjnie produkowane mechy wobec wszechmocnych Gundamów?- istot sprawia przyjemność... Chyba dlatego zawsze miałem tak dobry kontakt ze zwierzętami- one potrafią wyczuć rzeczywiste zagrożenie. Jeśli podchodzi się do nich bez wrogich zamiarów, stają się łagodne i posłuszne... Nie trzeba się ich bać... Lecz to nie o mojej pracy w cyrku mam pisać... Żaden jednak pokój nie może trwać wiecznie- tak było i tym razem. W roku 195 A.C. wybuchła rewolucja... A ja, jako jeden z pilotów Gundamów, najwspanialszych i ostatecznych broni Kolonii, zostałem wysłany na Ziemię. Moje uczucia z tamtej chwili? Hmm... Właściwie, to również niewiele pamiętam... Może tylko to nie pozwalające normalnie oddychać, spowalniające bicie serca przerażenie... A po jakimś czasie- absolutny spokój, przekonanie o nadchodzącej klęsce... Śmierci. Żołnierzy OZ- albo mojej własnej... Musiałem wybierać. Coraz bardziej nienawidziłem Doktora S za ten los, na jaki mnie skazał. Chociaż przecież jedyną osobą, która zawiniła byłem ja. Lecz wtedy nie docierał do mnie ten fakt. Byłem tylko przerażonym, 16-letnim dzieciakiem. Strach... Ból... Panika... Krew... Takie są moje wspomnienia z tamtego okresu.
Patrząc na to z perspektywy czasu wiem jednak, że powinienem być wdzięczny Doktorowi S i innym, dzięki którym stałem się tym, kim jestem. Dlaczego? 
* * *
Początek wojny. Pole bitwy. 
Dwie potężne machiny zwierają się w śmiertelnym uścisku. Żaden z pilotów nie chce dać za wygraną- walka to kwestia honoru... Stojący wokół ludzie, zamarli w bezruchu, przyglądają się rozgrywającemu się na ich oczach oszałamiającemu widowisku. Tańcowi śmierci. Siły obydwu mobili- legendarnych Gundamów- zdają się wyrównane. Szala zwycięstwa przechyla się raz na jedną, raz na drugą stronę...
-To nie w porządku!- z jednej z maszyn rrozlega się cichy, dziecinny głos pilota. Po chwili właz się otwiera i drobny, niewysoki chłopiec wyskakuje na zewnątrz.- Nie powinniśmy ze sobą walczyć.- promienie słońca odbijają się od jego niezwykle jasnych włosów.
Nagle pilot drugiego mecha również opuszcza kokpit. Unosi dłonie w geście poddania się, rezygnacji. 
-Opuść ręce,- usta blondyna rozszerzająą się w delikatnym uśmiechu- przecież ja pierwszy przerwałem walkę.
Długa, jasnobrązowa grzywka drugiego z chłopców odsłania jego intensywnie zielone oczy, gdy ten podnosi głowę, aby przyjrzeć się swemu przeciwnikowi. Jego dłonie opadają swobodnie.

* * *
W Quatre zawsze najbardziej widoczne było to pełne ufności dziecko, które za wszelką cenę staraliśmy się w sobie zabić. Tak delikatne, nie pasujące do okrucieństwa otaczającego świata...
* * *
Kilka tygodni później. Posiadłość rodziny Winnerów.
Pilot Sandrocka gra na skrzypcach. Ciepłe, wesołe dźwięki, wespół z gorącymi promieniami popołudniowego słońca, wypełniają cały pokój. Niemal niemożliwym wydaje się fakt, że wokół toczy się wojna. A chłopiec jest jednym z żołnierzy. 
Jedynym śladem okrutnej rzeczywistości jest obecność w tym samym pokoju drugiego pilota. Lekko złotawe światło sprawia, że jego włosy połyskują rudawo... Uśmiecha się. Podchodzi do stojącej przy ścianie przeszklonej szafy i wyciąga z niej flet. Przez kilka sekund uważnie przygląda się trzymanemu w dłoni instrumentowi. Niepewnie podnosi go do ust... Po chwili radosna pieśń fletu splata się z melodią graną przez młodego skrzypka. Blondyn posyła swemu towarzyszowi szeroki uśmiech...
Niesione echem dźwięki wypełniają całą posiadłość...

* * *
Potrzebujące ochrony- w przeciwnym wypadku mogłoby zostać rozbite na tysiące kawałków, jak kosztowna porcelanowa lalka... 
* * *
Kolejne starcie. Miejsce walki- kosmos. Powód? Szaleństwo jednego z pilotów...
-Heero, dlaczego walczymy przeciwko sobbiie?!?- krzyczy jasnowłosy chłopiec, siedzący teraz za sterami Winga Zero- Kolonie współpracują z OZ, stały się moim wrogiem!- kolejne uderzenie- Trowa, Heero, Kolonie to także wasz wróg! Kolonie zwariowały, dlatego zamierzam je zniszczyć, przecież to zrozumiałe.- pilot Mercuriusa naciera na niego z mieczem, jednak pada, odrzucony promieniem z działka energetycznego Gundama- Zginiesz, Heero... Nie chcę niszczyć swojego sojusznika. Proszę cię, uciekaj! Uciekaj, rozumiesz?!?- szaleńczy krzyk dobiega z gardła spadkobiercy Winnerów.
-Nie ruszę się stąd.- jedyną odpowiedziiąą jest absolutnie spokojny głos Heero- Muszę bronić Kolonii.- Mercurius przysłania Kolonię, do której mierzy Quatre.
Wystrzał.
-Heero, nie cierpię tej Kolonii. Prosiłłeem, żebyś wyszedł z mobila, ale nie chcesz. W takim razie będę musiał cię zabić.- celuje...
-Proszę bardzo. Nie mam ochoty na pogawwęędki z wrogiem.
-Żegnaj, Heero.-...i wypala.
-Quatre, popełniasz wielki błąd.- promiieeń, skierowany na Mercuriusa i znajdującą się tuż za nim Kolonię, zostaje zatrzymany przez zniszczonego Vayaete'a.
-Trowa!- zaskoczony głos Quatre...
-Ta walka jest niepotrzebna...- kontynuuuuje pilot Heavyarmsa. Heero, korzystając z chwili nieuwagi blondyna, wytrąca broń z dłoni Winga Zero.
-Trowa, Vayaete zaraz wybuchnie!- krzykk Heero- Uciekaj!
-Masz rację, to koniec...- odpowiada Beezzimienny. Jego maszyna powoli unosi się, coraz wyżej i wyżej...
-Trowa!- Quatre próbuje zatrzymać swegoo przeciwnika, jednak zostaje powstrzymany przez Yuy'a- Heero, ratuj Trowę... Trowa!- uderzają w Kolonię.
-Quatre, nieważne, jak do tego doszło, aale Kolonie przyłączyły się do OZ.- z kokpitu Vayaete'a dochodzi słaby głos- Pamiętajmy, że dzięki temu zakończono wojnę, a to oznacza, że nie mamy już o co walczyć. Jesteśmy rozczarowani, że Kolonie zmieniły front, ale na wojnie takie rzeczy się zdarzają i musimy się z tym pogodzić. Pozostaje pytanie, co będzie z żołnierzami i jak to przyjmą nasze serca.- uśmiech- Piloci Gundamów zostali wyszkoleni na żołnierzy. Kiedy w pełni angażujesz się w walkę, zdaje ci się, że wszystko zależy od ciebie.- pilot Winga Zero zdejmuje hełm- Quatre, nie tylko ty tak czujesz. Im jesteś lepszy, tym wyższą cenę płacisz. Walczymy sami ze sobą, w naszych sercach. Musimy być twardzi, by dojść do właściwych wniosków. Nawet jeśli się okaże, że dotychczasowa walka była bezsensowna. Prawda jest taka, że staliśmy się pięcioma nikomu niepotrzebnymi żołnierzami.- Trowa przymyka oczy, uśmiech nie znika z jego twarzy- Pogódź się z tym i jak dawniej bądź miłym facetem.- chwila przerwy- Mam nadzieję, że zaznasz spokoju ducha.
Vayaete wybucha.
-TROWA!- krzyk Quatre, przygwożdżonego pprzez Mercuriusa do ściany- Heero, wypuść mnie, Trowa zginie!
-Przecież to ty go zabiłeś.- spokojny ggłłos drugiego pilota- Zwariowałeś. Zabiję cię.
-Zabij mnie, a potem uratuj Trowę!
-Nie wykazujesz entuzjazmu w walce. Śmiieerć Trowy była daremna.- Mercurius pada, odepchnięty przez Winga Zero...- Quatre, zabiję cię.-...a jego pilot traci przytomność.
-Heero... HEERO!- echo odbija słowa wykkrrzyczane przez Quatre...
-"Heero, nie bądź zbyt surowy wobeecc Quatre."- Trowa uśmiecha się przez sen...

* * *
Nie zasłużył sobie na taki koniec. To dzięki niemu w ogóle stanowiliśmy grupę... Był tym, który potrafił nas zgrać, sprawić, aby każdy przestał myśleć wyłącznie o sobie. Dobrym duchem.
* * *
Koniec wojny. Kolonia L2. Atak sił OZ.
Skulony Trowa leży w ramionach Catherine. Na twarzach dwójki cyrkowców maluje się przerażenie. Quatre, stojący nieopodal, przygląda się scenie z niedowierzaniem.
-Nie chcę już tracić swoich bliskich!- kkrzyczy zapłakana dziewczyna i mocniej przytula do siebie Bezimiennego.
-Ja też nie chcę tracić swoich bliskichh..- blondyn uśmiecha się nieznacznie, poczym odbiega w kierunku swojego mobila. 

* * *
Szkoda, że tak dużo czasu zajęło mi uświadomienie sobie tego faktu...
* * *
Kilka lat po zakończeniu wojny. Pokój w jednym z biurowców na Kolonii L4.
Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, ubrany w strój podróżny, przygląda się stojącym na podłodze walizkom. Odgarnia niesforny kosmyk grzywki ze szmaragdowych oczu.
Pukanie.
-Proszę!
Do mieszkania wchodzi drugi mężczyzna, czy też może raczej- chłopiec. Grafitowy garnitur podkreśla jego filigranową figurę, kontrastuje z jasnymi włosami. Okulary, przysłaniające ciemnoniebieskie oczy, zsuwają się z nosa.
-Trowa...- wpatruje się w czubki swoichh czarnych, idealnie wypastowanych butów- Proszę, nie odjeżdżaj...
Szatyn odwraca się w jego stronę.
-Quatre, przecież wiesz, że muszę.- odppoowiada z lekkim uśmiechem na twarzy.
-Ale...- mięsnie na szyi blondyna napinnaają się, gdy ten próbuje przełknąć ślinę. -"Raz kozie śmierć."- podbiega do Trowy, chwyta jego dłonie w swoje i na chwilę nie dłuższą niż uderzenie serca przyciska swe miękkie wargi do jego ust...
Oczy szatyna otwierają się szeroko z zaskoczenia.
-Ja...- Quatre pochyla głowę, po jego ppooliczkach spływają łzy- Ja...
-Wszystko będzie dobrze.- Trowa posyła mmu szeroki uśmiech- Za rok tu wrócę.- mocno obejmuje zapłakanego blondyna- Obiecuję.
Bierze z podłogi walizki i powoli wychodzi z mieszkania.
-Do zobaczenia, Quatre.- odwraca się w pprogu- "Bądź dzielny".
-Do zobaczenia...

* * *
Dzięki nim poznałem, co to naprawdę znaczy "żyć". Zdobyłem to, o czym od dawna marzyłem- dom, rodzinę, przyjaciół... Wiem już, że moje istnienie ma sens. A fakt, że nadal nie znam swego prawdziwego imienia ani przeszłości? Nie to jest najważniejsze. Dopóki wokół nas są ludzie, dla których warto żyć, nie liczy się to, jak o nas mówią. Imię to w końcu tylko nazwa, nic nie mówiąca o tym, jaką osobą jest ten, który je nosi. Przeszłość? Owszem, jest ważna. Ale nie wolno przedkładać jej nad teraźniejszość. Żałuję, że nie miałem możliwości poznać mojej prawdziwej rodziny... Może jeszcze kiedyś się spotkamy? Zresztą, ja już znalazłem swoje miejsce na świecie. 
I nie chcę znów tracić tej małej stabilizacji.

(...)myślisz, że nie masz nic
Każdy ma - nawet ty
Czasem trzeba to po prostu znaleźć
Miłość, noc i deszcz, życie też
Dla tego warto starać się
Powiedz, czy naprawdę nic nie jesteś wart
Znajdź to w sobie, tak

(Myslovitz, "Acidland")

>THE END<


~~~~~~~~~~~~
by Milliardo ®
13-15.05.'03r.
~~~~~~~~~~~~