English

Maciej Rychly



Maciej Rychly Maciej Rychły jest bardziej muzykiem niż pisarzem. Studiował psychologię na uniwersytecie w Poznaniu i następnie wykładał ten przedmiot na tejże uczelni. Pewnego dnia jednak spakował plecak i ruszył w wędrówkę, by nigdy nie wrócić na uniwersytet. Wędrował przez Karpaty w Polsce, na Ukrainie i na Bałkanach, ucząc się muzyki od starych wieniaków, którzy pamiętali jeszcze prawdziwą, nie cepeliowską, kulturę ludową. Ze swym bratem Waldkiem założył kapelę folkową o nazwie Kwartet Jorgi. W swych licznych nagraniach prezentują oni własną, często bardzo oryginalną inerpretację polskiej i ukraińskiej muzyki ludowej.
Jako pisarz Maciej jest znacznie mniej znany. W 1999 roku CZAS KULTURY opublikował jego krytyczne spojrzenie na nowoczesą tak zwaną "sztukę ludową" przeznaczoną dla turystów. Poniżej prezentujemy fragment tego tekstu.




Często wędrowałem po wioskach.
Zawsze ku ludziom. Na spotkanie.
Pragnąłem się czego konkretnego nauczyć, pogawędzić, wymienić myli. Normalny to, prywatny wymiar spotkania.
Bez udawania małpy.
Bez strugania dudka.
Symetria.
Fascynował mnie wiat ludzi, którzy byli kiedy wziętymi muzykami. Dziś, na końcu swej artystycznej biografii - a każdy taką ma - mieli dużo czasu. Dzielili się swoim dowiadczeniem z młodym wędrowcem. Toż to ja do nich przychodziłem z innego świata. Jakże chciałem się przekonać, że te nasze światy są podobne. Dziś za najciekawsze, za najwartościowsze z tych spotkań uważam przebłyski zrozumienia czyli momenty odkrywania wspólnego świata. Spotkać się w oberku - cóż to za człowiecze i kulturowe dowiadczenie.
Kiedy chodziłem po wioskach, bo chciałem grać.
Spotykałem się z muzykami, bo ich wiedza była autentycznie odrzucona, nie piastowała jej żadna instytucja, którą znałem. Zachowanie podmiotowoci spotkania, wymiana twarzą w twarz, bez redukowania się i uprzedmiotawiania się do roli społecznej, do instytucjonalizmu, to mnie budziło.
Byłem i będę przeciwnikiem wciskania kogokolwiek w rolę małpy i to pod jakimkolwiek ratowniczym szyldem.
Wędrowałem za ludźmi, za spotkaniami i z tych wędrówek pamiętam cudownych, wspaniałych muzyków, którzy tworzą dziś moje wyobrażenie o tym, czym jest kultura tradycyjna. Oni je zbudowali, ale nie bez mego wysiłku. O tych spotkaniach jeszcze kiedyś napiszę. Chcę wspomnieć ludzi o roziskrzonej, plastycznej wyobraźni, ludzi mówiących piękną polszczyzną. Działo się to na Lubelszczyźnie, w Zamojskiem, na Kurpiach i to w najbardziej "zapadłych" wioskach. Nauczyłem się pokory i oduczyłem pojęć, które okazały się nieprzydatne w tej wędrówce. Splątałem się pokoleniowo chodząc po wioskach zamiast konfliktować, uprawiając kawiarniane dyskusyjki. "Konflikt pokoleń" mnie ominął w tym chodzeniu.
Kultura tradycyjna stała się odtąd dla mnie sprawą odpowiedzialnoci i troski tych, których spotykałem. To było i jest ich życie, a troszeczkę moje, poprzez tamte spotkania.
Potem ruszyłem w podróż szukać nowego rodowiska dla wzrostu tradycyjnych form.






strona główna