NIE BÓG I NIE RELIGIA, ALE  - I NIE ATEIZM

 

                Kto o  powyższym tytule pomyślał źle, niech wie, że jest spreparowanym przez podłą tradycję kłębkiem fałszu i zakłamania. Marną jego pociechą będzie to, że takimi kłębkami jest grubo usłany cały ziemski glob. Może, litując się nade mną, każe mi studiować Biblię? Otóż właśnie Biblia jest źródłem tego zakłamania i wszystko w niej jest zbrukane fałszem, bo fundamentem zarówno Starego, jak i Nowego Testamentu, jest nakaz miłowania Boga nade wszystko, do czego żaden człowiek się nie stosował, nie stosuje i nie będzie stosował. Na dowód tego wystarczy taki oto maleńki eksperyment myślowy. Załóżmy, że nagle stało się absolutnie pewne, iż wszystko, czego pragniemy, łącznie z wiekuistym szczęściem, może nam dać nie Bóg, ale na przykład szatan. Pomyślmy: kto wówczas pozostałby przy Bogu? A skoro my, nasze dobro i szczęście jest ponad Bogiem, to faktycznie nie ma Boga, gdyż Bóg, z istoty swej Dobro Najwyższe, byłby osobą miłowaną ponad wszystko. Gdybyś człowieku bodaj na tyle miłował prawdę, by chcieć uczciwie poznać samego siebie, co żarliwie zalecał ojciec europejskiej filozofii, Sokrates, zbędna byłaby gruba księga Richarda Dawkinsa, który po to trudził się, aby dowieść, że Bóg jest urojeniem. A skoro Bóg jest urojeniem, to i religia jest urojeniem, jako kultowa więź z tym Bogiem. Żal mi czytelników pocących się nad tą księgą, ale jeszcze bardziej mi żal jej Autora, który wprawdzie wykazał, że religia jest wirusem, produktem ubocznym, ale nie zdołał wykazać: produktem ubocznym – czego? To unicestwia społeczny sens jego trudu, bo nie dając klarownej odpowiedzi na pytanie: odbierasz nam Boga i religię, a co dajesz lepszego w zamian? – zmusza do dalszego czerpania pociechy ze starych złudzeń. Wciąż tylko namiastki, namiastki, a gdzie autentyk?  

 

            Nad wyraz zdumiewające jest to, że mimo niewyobrażalnego rozwoju nauki i logiki, w sprawie dla wszystkich najważniejszej, światopoglądowej, wciąż istnieją dwie wykluczające się orientacje: religijna i ateistyczna. Znaczy to, że zwolennicy którejś z nich uważają, iż są w posiadaniu istotnej prawdy, a swoich przeciwników mają za  idiotów, których mogą co najwyżej łaskawie tolerować. A ponieważ taka postawa jest nader przykra i niepraktyczna, to ludzie, zamiast wytrwale dociekać prawdy, która w zakresie światopoglądów, w odróżnieniu od polityki, może być tylko jedna, bo tylko jedna jest optymalna relacja ludzi jako ludzi do pozostałej rzeczywistości – lekceważąco odnoszą się do tego centralnego filozoficznego zagadnienia i cała filozofia przegrywa na rzecz wrogich rozumowi mitów, szczurzego wyścigu do najwyższych stanowisk, władzy, bogactw i dóbr konsumpcyjnych. Rozum, mający pełnić funkcję policjanta głównie w sprawach najważniejszych, prawie wcale się nie liczy. A przecież już stary Hegel wskazywał metodę rozwiązania tego problemu. Trzeba z walki przeciwieństw: tezy – religii i antytezy-ateizmu wyłonić zbawczą syntezę, łączącą walory obydwu stron na nowej, wyższej płaszczyźnie. Zapytajmy więc, czy z gruntownych analiz Dawkinsa nie wyziera jakaś synteza?

            Richard Dawkins jako autor książki Bóg urojony nie szczędził trudu, aby wykazać, że Bóg, rozumiany właściwie jako obdarzony nadnaturalną (nadprzyrodzoną) mocą Stwórca, któremu „człowiek powinien oddawać cześć” (1) niemal na pewno nie istnieje. Z drugiej zaś strony jest w jego książce szereg ważnych stwierdzeń mogących służyć jako przesłanki umożliwiające zrozumienie, jak mogło powstać pojęcie Boga. Chyba najważniejszą przesłanką jest „hierarchiczna teoria kreacjonizmu”: że koniecznie potrzeba jakiejś dużej, skomplikowanej i mądrej rzeczy, by stworzyć coś mniejszego (168). Wprawdzie już Bertrand Russell podważał kreacjonizm w ogóle twierdząc, że jeśli wszystko musi mieć swego wyższego sprawcę, że nawet Wszechświat musiał mieć swoją przyczynę, to i Bóg-Stwórca musiałby mieć swoją przyczynę. Według Dawkinsa darwinizm również podważył kreacjonizm. Teoria ewolucji, a zwłaszcza koncepcja doboru naturalnego, ostatecznie obala iluzję „projektu” w obszarze biologii, a zarazem nakazuje wielką podejrzliwość wobec analogicznych pomysłów w innych obszarach nauki, jak fizyka czy kosmologia (169). Dawkins największą wagę przywiązuje do doboru naturalnego, którym jest proces stopniowy, eskalacyjny i kumulatywny (174). Jest to „wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa”, skuteczna dlatego, iż nie podchodzimy od pionowej ściany, ale wchodzimy na długi wprawdzie, ale łagodnie wznoszący się szlak.

            W całej księdze Dawkinsa najważniejsze jest zdanie: DOBÓR NATURALNY DZIAŁA, PONIEWAŻ JEST TO JEDNOKIERUNKOWY MECHANIZM KUMULACJI UDOSKONALEŃ (201). Dlatego nie ulega najmniejszej wątpliwości, że tu, na Ziemi, obserwujemy wokół siebie proces ciągłej „optymalizacji” gatunków biologicznych, proces, który zachodzi w skali całej planety, na wszystkich wyspach i kontynentach, we wszystkich epokach. Dzięki temu jednokierunkowemu mechanizmowi kumulacji udoskonaleń istnieje POSTĘPOWY rozwój form życia: poziom bakterii, poziom komórki eukariotycznej (posiadającej jądro), a na niewielkiej części życie przekroczyło kolejny Rubikon: narodziła się świadomość (200). Żyjemy na planecie, która jest przyjazna dla naszej formy życia. Oto dwie przyczyny, dla których tak się dzieje: życie w swym bogactwie wyewoluowało w warunkach, które zapewniła mu ta planeta – o tym zadecydował dobór naturalny, a druga z przyczyn ma charakter antropiczny: we Wszechświecie są miliardy planet i niezależnie od tego, na jak niewielu z nich może rozpocząć się ewolucja, nasza planeta na pewno do tej grupy należy (201).

            W wersji kosmologicznej zasada antropiczna oznacza, że żyjemy nie tylko na przyjaznej planecie, ale żyjemy również w przyjaznym dla życia Wszechświecie. Różni uczeni przedstawiają tu nieco odmienne wyliczenia, ale ostateczna konkluzja pozostaje ta sama. We Wszechświecie, podobnie jak w zakresie materii ożywionej, również działa (przynajmniej w znanych nam jego rejonach) ów jednokierunkowy mechanizm kumulacji udoskonaleń. Zauważają to i inni kosmologowie, na przykład Brian Greene w książce Piękno Wszechświata i Hoimar von Ditfurth, który napisał: W przyrodzie nie ma celowości, ale można wymienić pewne tendencje, które wydają się dla ewolucji charakterystyczne. Dopomaga ona nimi, choć w postaci konkretnie nieprzewidzianej, do urzeczywistnienia się coraz większej doskonałości (2). Niewątpliwie dzięki tym tendencjom powstało życie i w jego zakresie Wszechświat potrafił nas wyprodukować (205).

            Wiele mówiący jest przeto tytuł jednej z książek Ditfurtha – Dzieci Wszechświata. Nie powołał nas do istnienia zaświatowy Bóg, ale Wszechświat.

 

 Dla naszych celów najważniejsze jest PRZESUNIĘCIE AKCENTU Z DOŚWIADCZENIA ZEWNĘTRZNEGO, wykorzystywanego przez biologów, fizyków i kosmologów, na INTERSUBIEKTYWNE DOŚWIADCZENIE WEWNĘTRZNE, PODMIOTOWE. Niewątpliwie ten jednokierunkowy mechanizm kumulacji udoskonaleń funkcjonuje i w naszym podmiocie, co przejawia się w naszym podmiotowym doświadczeniu jako IDEALIZACJA. Zarówno z własnej introspekcji, jak i z psychologii wiemy, że  bez idealizacji nie byłoby zarówno miłości warunkującej prokreację i istnienie naszego gatunku, jak i twórczości, bez której nie byłoby techniki, nauki, cywilizacji i kultury. I nie byłoby – co tutaj szczególnie ważne – bogów. Wybitny  sceptyk i minimalista, Dawid Hume, napisał:

            Dążność do idealizacji stale pcha ludzi w górę, od posągu czy materialnej podobizny bóstwa do niewidzialnej mocy, do bóstwa nieskończenie doskonałego, Stworzyciela i władcy Wszechświata (3). 

            Idealizacja ma nie tylko różną treść, ale i różne stopnie. Najniższym, ale przenikającym całe nasze codzienne życie, jest dążenie do optimum w każdej sytuacji, w każdej sprawie, czego sobie na ogół nie uświadamiamy. Właśnie mocą idealizacji odrzucamy pomysły dobre na rzecz lepszych, a lepsze na rzecz najlepszych, najwyższych pod jakimś względem. Wyższym stopniem są nasze pragnienia, marzenia, ambitne aspiracje i plany życiowe. Bez tych idealizacji nie byłaby możliwa świadoma samorealizacja, a zwłaszcza autokreacja, planowe i uparte kształtowanie własnej osobowości i własnych losów.     

         Drugim obok idealizacji darem naszego wielkiego Ojca-Wszechświata jest zasadnicza AUTONOMIA. Skoro nie istnieje osobowy Bóg nadświatowy, od którego Wszechświat byłby całkowicie zależny, to podstawową jego właściwością jest autonomia – rozwijanie się według własnych wewnętrznych praw. Wprawdzie wszystkie części i cząstki Wszechświata są od siebie wzajemnie zależne, te współzależności są szczególnie widoczne w ludzkim świecie, ale są one wtórne i czasowe. Każda część i cząstka, począwszy od atomu, a kończąc na galaktykach, a w przyrodzie ożywionej każde zwierzę i każda roślina, wszystko cieszy się zasadniczą autonomią wielkiego Ojca –Wszechświata. Oczywiście oba te dary – idealizacja i autonomia – stapiają się w jedno z aktywnością samorealizacyjną, lub jeszcze lepiej – autokreacyjną i tak pojawia się człowiecza wartość nadrzędna, szczytowa – AUTOAPOTEOZA.

            Kiedy Dawkins pomysłowo porównuje religię do zachowania się ciem, które podróżując nocą kierują się światłem Księżyca i bezbłędnie trafiają do celu, ale gdy zamiast Księżyca źródłem światła jest świeca i one stosując te same reguły spalają się w płomieniu – i w związku z tym staje przed pytaniem, jaka pierwotnie adaptacyjna cecha spełniała wśród ludzi tamtą rolę Księżyca, a potem, w zmienionych warunkach, doprowadziła do powstania religii jako „produktu ubocznego”, „wirusa”, to nie znajduje zadowalającej odpowiedzi. Wprawdzie pisze: Dobór naturalny wbudował w dziecięcy mózg skłonność do wierzenia w to, co mówią rodzice i starszyzna plemienna, Takie posłuszeństwo oparte na zaufaniu sprzyja przeżyciu (podobnie jak kierowanie się światłem u ciem). Od posłuszeństwa opartego na zaufaniu blisko jednak do bezwarunkowego podporządkowania, a skutkiem jest podatność na zarażenie „umysłowym wirusem” (244). Ale Dawkins traktuje to jako przykładową próbę, a nie zadowalające, ostatecznie rozwiązanie problemu. I całkiem słusznie, bo takim rozwiązaniem jest właśnie autoapoteoza. Przecież wszyscy ludzie, po okresie dziecięcej podległości zakończonym przekorą nastolatka, zawzięcie stawiają na szczycie własne Ja, na ile tylko pozwalają warunki. Oczywiście, dotychczasowe społeczeństwa (zwłaszcza polskie), wychowywane w pokorze wobec Boga i władz muszą najpierw odrzucić autoapoteozę z oburzeniem, tym większym, im większe jest ich zakłamanie, nawet wobec samych siebie. A najostrzej muszą sprzeciwić się władze „duchowne” i „świeckie”. Pomimo iż wiedzą, że jednak tylko prawda ulepsza i wyzwala.

            Zagrożenie jest na razie o tyle realne, iż Wszechświat, dawca tych darów, jest amoralny, o czym świadczą katastrofy kosmiczne i klęski żywiołowe, nasze choroby i śmierć, dlatego ludzie idealizują nie tylko dobro, prawdę, piękno, ale i zło, fałsz i brzydotę, a autonomia przybiera postacie samowoli, despotyzmu i terroru. Ale dobór naturalny „pomyślał” o środkach zaradczych, którymi są: po pierwsze pokrewieństwo, po drugie – wzajemność, a po trzecie – darwinowskie korzyści z dobrej reputacji (299). Na tych ewolucyjnych podstawach nasza wielka Matka-Ludzkość, utworzona przez dobór naturalny z części Wszechświata jak Ewa z żebra Adamowego, wyposażona w empatię, użycza nam swojego cennego daru – wszechstronnej OSOBISTEJ KULTURY, której zadaniem jest uszlachetnianie darów Ojca. Obowiązkiem jednostek jest umiejętne wykorzystywanie i rozwijanie tych darów.

            Autoapoteoza to nie tylko stop i połączenie tych darów naszych wielkich Rodziców z autokreacyjną aktywnością, ale także przejęcie wszystkich wartości zaanektowanych przez religie, na ile pozwalają na to: rozum, moralność i kultura. Do takich wartości należy wiara w nieśmiertelność. Koncepcja nieśmiertelności stała się tak powszechna, bo doskonale współgra ze skłonnością do myślenia życzeniowego, a myślenie życzeniowe jest poważną siłą (263). Poza tym orientacja na wieczność ulepsza ludzi i czyni to życie, ten ziemski świat znośniejszym, a żadna nauka ni filozofia nie zdołała wykluczyć możliwości, że energia idealizacyjna, konstytuująca się w nas jako idealne Ja, wieczna jak Wszechświat, MOŻE TRWAĆ DALEJ w jakiejkolwiek postaci, pomimo śmierci naszego realnego Ja. Ale nie da się pogodzić z rozumem wiary w fikcyjne niebo w fikcyjnych zaświatach, natomiast można pogodzić reinkarnację na innych planetach we Wszechświecie. Można też – a nawet trzeba – pogodzić z rozumem „religię” Einsteina, którą określił tak: Poczucie, że ponad wszystkim, czego możemy doświadczać, jest też coś, czego nasze zmysły nie mogą ogarnąć, czego piękno i subtelność nie okazują się nam bezpośrednio i co z trudem poddaje się refleksji, jest religijnością, Tu Dawkins dodaje od siebie: W takim sensie ja również jestem człowiekiem religijnym, ale wolałbym tego nie nazywać religią (45). Czyż ta rzekoma „religijność” Einsteina nie jest w pełni uzasadnioną sugestią, że istnieje sfera naturalnych tajemnic, spraw dotąd nie zbadanych, ale możliwych do zbadania, choćby w dalekiej przyszłości? Przecież to właśnie miał na myśli Dawkins wyjaśniając, dlaczego Einsteinowskiej „religijności” nie chce nazywać religią: to, „czego nasze zmysły nie potrafią ogarnąć” nie musi oznaczać, że pozostanie to na zawsze „niepojęte” (tamże).

             Okazuje się, że książka Dawkinsa stwarza możliwość  syntezy walorów religii i ateizmu na nowej, wyższej płaszczyźnie, którą Dawnkins przeciwstawia starej tak oto: Wszechświat, w którym znajdujemy się sami (...) znacząco różni się od Wszechświata, w którym istnieje jakiś byt wiodący, którego inteligentny projekt odpowiada za całe stworzenie (...) Praktycznie rzecz biorąc, te dwie koncepcje są nie do pogodzenia (97-8). Tak, bo w koncepcji z urojonym Bogiem i urojoną religią światowe centrum wszelkich wartości znajduje się w fikcyjnych zaświatach, natomiast w tej syntezie owe centrum znajduje się w każdym konkretnym człowieku jako autoapoteoza.

            W tym miejscu wypada wyjaśnić, dlaczego dogmatyczny ateizm jest nie do przyjęcia. Boi się on panicznie nadania świeckiej treści niektórym wyrazom religijnym i dlatego ODCINA SOBIE DOSTĘP do sfery najwyższych wartości ludzkich, czym bezwiednie urąga własnej apoteozie humanizmu, pozostawia te wartości w arsenale swoich przeciwników i pozbawia się możliwości świeckiego zinterpretowania religijnych, teologicznych tekstów. Przecież autoapoteoza to świeckie bóstwo – wartość szczytowa, ale nieosobowa i stopniowalna, która czyni ludzi nią wzbogaconych istotami najwyższymi w naszym rejonie Wszechświata, a więc – świeckimi bogami. To świetnie rozwiązuje problem Jezusa, którego „uczeni w Piśmie” chcieli kamienować za to, że się bogiem czyni, a on im odpowiedział: Czyż nie napisano w waszym Prawie: „Ja rzekłem: bogami jesteście?” (Ewangelia według Jana, rozdział 10, wiersz 34). Ale by zasłużyć na miano boga, nie wystarczy być bogiem dla siebie we własnym mniemaniu – to każdy człowiek potrafi – ale trzeba mieć pełną, nadprzeciętną kulturę osobistą, czemu w swoim czasie dał przykład Jezus.

Dlatego konieczna jest jeszcze następna wypowiedź zawierająca zarys programu kształtowania pełnej, wszechstronnej osobistej kultury ludzi i oczywiście zinterioryzowanie tego programu w procesie wychowania dzieci i młodzieży, bo dopiero wówczas można będzie zlikwidować dotychczasową autoapoteozę prymitywną na rzecz autoapoteozy kulturalnej. Jeśli dotychczas nasz świat nierzadko przypomina menażerię dzikich bestii, to dlatego, że oba zwalczające się obozy: wierzących w Boga i niewierzących, mają na celu nie tyle prawdę, ile pokonanie przeciwnika w tej i w każdej innej sprawie, aby bezwzględnie postawić na swoim. Zauważone zaraz w pierwszym zdaniu tej wypowiedzi zakłamanie na tym właśnie polega, że dotychczas wszelkie walki światopoglądowe – słowne i krwawe – są jedynie pokrywką prymitywizmu autoapoteozy. FATALNA, DESTRUKCYJNA POMYŁKA LUDZI POLEGA NA TYM, ŻE WYTWORZYLI DWA WROGIE OBOZY: RELIGII I ATEIZMU, PODCZAS GDY OBYDWA SĄ JEDNYM OBOZEM PRYMITYWNEJ AUTOAPOTEOZY BLOKUJĄCYM ROZWÓJ RZECZYWISTEGO PRZECIWIEŃSTWA – AUTOAPOTEOZY KULTURALNEJ. Ten niebotyczny absurd w setki sposobów obrzydza nam życie i każdą kolejną cywilizację spycha w nicość. 

             Już Pekka Kuusi pisał prawie to samo co R. Dawkins, ale więcej doceniał rolę duchowości. Przyznawał, że materia jest pierwotna, a duch wtórny. Lecz w trakcie dziejów duch się wyzwolił i wziął odpowiedzialność za losy świata. Ta odpowiedzialność spoczywa na człowieku. Ale dopóki on sobie tego nie uświadomi i będzie tę odpowiedzialność przerzucał na urojonego Boga, pozostanie nieszczęsnym niewolnikiem ewolucji, podczas gdy powinien wejść w rolę Boga i stać się jej liderem (4). Autor ten ubolewa, że nie uświadamiamy sobie tej wspólnej odpowiedzialności, bo jesteśmy rozbici na wrogie sobie religie i liczne narody zorientowane na obronę własnych partykularnych interesów. Dlatego sami szykujemy sobie zagładę (5).

 

PRZYPISY

 

1.      R. Dawkins, Bóg urojony. Przełożył Piotr J. Szwajcer. Wydawnictwo CiS, Warszawa 2007.  

(Wszystkie dalsze cytaty z tej książki są sygnowane podaniem numeru strony).

2.   H. von Ditfurth, Nie tylko z tego świata jesteśmy, Warszawa 1985, s.233.

3.      D. Hume, Dialogi o religii naturalnej, PWN, Warszawa 1962, s. 215.

4.      Pekka Kuusi, This World of Man, Pergamon Press, Oxford 1985, s.50 i in.

5.      Tamże, s. 173.

 

Kraków,  20 maja 2008 r.                                               Stanisław Cieniawa