PROSTY DOWÓD NA NIEISTNIENIE
JUDEO-CHRZEŚCIJAŃSKIEGO BÓSTWA
Zacznijmy od ogólnej definicji
judeo-chrześcijańskiego bóstwa o imieniu Jahwe lub Eloah a popularnie zwanego
Bogiem. Jak twierdzą jego wyznawcy, niezależnie od kościoła, do którego się
przyznają, jest on wszechmocny, wszechwiedzący i dobry. Owo domniemane bóstwo
jest więc uniwersalnym, totalnym Absolutem. Co zresztą osoby wierzące same
często lubią podkreślać. Z definicji tej wynika więc, że owe bóstwo nie podlega
żadnym zewnętrznym ograniczeniom, prawom czy zasadom. Więcej, w przypadku owego
bóstwa nieistnieje w ogóle pojęcie czegoś co określamy jako zewnętrzne czy
wewnętrzne. Absolut po prostu jest. Judeo-chrześcijańska tradycja głosi
również, że owe bóstwo jest stwórcą wszechrzeczy, w tym naszego Wszechświata
wraz z nami, a może nawet innych światów poza naszą percepcją o ile takowe
istnieją.
Zaprzeczeniem istnienia owego bóstwa jest jak na
ironię to właśnie istnienie Wszechświata a więc i nas jako jego części.
Dlaczego ? Hipotetyczny Absolut o którym tu mowa nie może mieć, celów, pragnień
z tej prostej przyczyny, że są to cechy ludzkie. Cechy będące skutkiem
konkretnych ograniczeń na nas nałożonych i wynikających z samej materialnej
natury rzeczywistego świata. Ludzie dążą do jakichś celów, mają pragnienia
dlatego, że nie mogą być one spełnione lub osiągnięte natychmiast, lub często
są po prostu nie osiągalne. Mogą być to przeróżne ograniczenia czasowe lub
natury fizycznej. Jednocześnie, leży w ludzkiej naturze, że osiągnięte przez
nas cele cieszą tym bardziej im trudniej było je osiągnąć. Natomiast Absolut
niepodlegający ograniczeniom nie może mieć jakiegokolwiek celu. Absolut nie
może mieć satysfakcji ze stworzenia czegoś, ponieważ nie wymaga to żadnego
wysiłku z jego strony. Gorzej stwarzanie wszechświatów nie wymaga absolutnie
niczego od Absolutu. Każde jego zamierzenie czy pomysł niedość, że byłby
"wymyślony" natychmiast ale byłby zrealizowany natychmiast, w tym
samym "momencie" bez jakichkolwiek ograniczeń czasowych, czy wysiłku.
Bez celu nie ma działania a bez umieszczenia go w czasie nie ma też działania
jako takiego. W efekcie gdyby domniemany Absolut istniał po prostu trwałby on
"bezczynnie" w absolutnej samorealizacji. Absolut po prostu nie
stworzył by Świata bowiem akt stworzenia byłby sam w sobie nie tylko aktem
ograniczającym ale zwyczajnie bezprzedmiotowym. Ten oczywisty fakt, że
Wszechświat i my w nim istniejemy, wliczając w to naszego rodaka Karola
Wojtyłę, jest prostym zaprzeczeniem istnienia owego Absolutu, czyli
judeo-chrześcijańskiego bóstwa. Warto tu nadmienić, że niektóre kultury już
dawno do podobnych wniosków doszły i ukuły koncept bezczynnego, obojętnego
boga, "deus otiosus", takiego jak weddyjski Diaus czy słowiański
Swaróg. Bogów, którzy po stworzeniu Świata, przestali się nim interesować.
Niestety i w tym przypadku rozpada się kolejny atrybut absolutnego bóstwa
judeo-chrześcijańskiego. Mianowicie takie bóstwo nie może być z założenia
dobrym jeśli pozostawiło na pastwę losu "swoje dzieci". Nie zmienia
tu postaci rzeczy również absurdalny argument tzw. "wolnej woli". Jej
stworzenie byłoby bezprzedmiotowe lub aktem okrucieństwa w przypadku nie
istnienia celu przyświecającego bożkowi, a który z założenia istnieć nie może.
Spotkałem się kiedyś z argumentem, że Absolut jeśli
chce może wymyślać sobie cele i ograniczenia jeśli tylko ma na to ochotę.
Niewątpliwie teoretycznie może jeśli zaakceptujemy jego hipotetyczne atrybuty.
Ale tego typu działanie oznaczałoby jakiś ciąg przyczynowo-skutkowy, jakieś
nieznane, czy nawet niepoznawalne dla nas zamierzenia Absolutu. Zamierzenia
natomiast są niczym innym jak planem do osiągnięcia jakiegoś celu. Tak więc i
tutaj wracamy do punktu wyjścia nawet gdyby cele bóstwa wybiegały poza nasze
możliwości poznania. Trudno w końcu przypuszczać, że Absolut mógłby się nudzić,
czuć osamotnionym, albo odczuwać potrzebę bycia kochanym i podziwianym. Bowiem
Absolut nie może również podlegać jakimkolwiek emocjom jako, że są one albo
nieracjonalne albo mają podłoże wyłącznie materialno-biologiczne. Czyli są
funkcją naszej fizycznej egzystencji i ewolucji organizmów żywych. Skoleji
zamierzone poddanie się emocjom przez Absolut, ze względu na ich charakter
byłoby rzeczą niemoralną zgodnie z zasadami moralnymi, które podobne ten sam
Absolut nam narzucił i podobno egzekwuje ich przestrzeganie. Zresztą znowu
wracamy do punktu wyjścia bo takie działanie oznaczałoby jakiś cel, którego
przecież być nie może.
Przy innej okazji ktoś stwierdził, że "marność
nad marnościami" jakimi jest człowiek czyli między innymi ja, będąc
jednocześnie "stworzeniem bożym" nie może "Boga" zrozumieć
i ocenić. Takie stwierdzenie jest tautologią z tej prostej przyczyny, że
należałoby najpierw udowodnić istnienie owego bóstwa, bo sam akt i deklaracja
wiary dowodem być tu nie może. A jest to co najwyżej deklaracją życia w świecie
urojeń. Jednak nawet gdyby zaakceptować to jako hipotezę roboczą jej reperkusje
są jeszcze bardziej żałosne dla osób wierzących. Wynika bowiem z tego, że osoby
wierzące nie wiedzą absolutnie, ale to absolutnie nic na temat swojego bożka. A
więc wszystko co nauczają różne kościoły, teologowie, kapłani, misjonarze,
wszystkie argumenty używane przez tzw. "inteligencję katolicką" w
dyskusjach z niewierzącymi są jedynie czczym gadaniem, czyli bezpodstawnym
pustosłowiem. W takiej sytuacji wierzący na pytanie dlaczego wierzą, powinni
nam odpowiadać: "bo wierzę". Tyle, że taka odpowiedź jest niczym
więcej niż intelektualną kapitulacją. Akceptacją stanu intelektualnego
charakterystycznego dla okresu Średniowiecza. Żeby było śmieszniej wynika z
tego jeszcze jedna konkluzja. Gdyby Absolut istniał oznaczałoby to, że tak
skonstruował Świat żeby przy pomocy rozumu i racjonalnych przemyśleń nie można
było dociec jego egzystencji a jedyną drogą jego poznania była ignorancja,
głupota, niewolnicza poddaństwo i serwilizm - czyli tzw. ślepa bezmyślna wiara.
Bardzo źle by to świadczyło o bóstwie.
Na zakończenie mała dygresja. Nie dziwi mnie, że
antyczne, stosunkowo prymitywne, pustynne ludy pasterskie, twórcy różnych mitologii
i zabobonów, na Bliskim Wschodzie zapędzili się tu w przysłowiowy logiczny
"kozi róg". Trudno przecież przykładać współczesne kryteria do czasów
zamierzchłych i ludzi w nich żyjących. W przypadku historyka projekcja taka
jest rzeczą wprost niedopuszczalną. Dziwi mnie natomiast, że owa w sumie mało
skomplikowane, wewnętrznie sprzeczne, mówiąc otwarcie wprost infantylne
filozofie znajduje wielu wyznawców na przełomie XXI wieku.
Tak więc następnym razem kiedy jacyś
"religianci" zapytają Was o dowód na nieistnienie ich bóstwa nie
musicie im tłumaczyć, że nie tylko w świecie nauki ale i w świecie ludzi
dorosłych udowodnienie istnienia czegokolwiek wymaga dowodu od osoby
stawiającej hipotezę. Nie musicie mówić, że najpierw należy wykazać istnienie
krasnali, strzyg, bożka Jahwe vel Eloah, pszczółki Maji, Wodzianego i
szwartalnych maźli żeby o nich dyskutować. Wystarczy im powiedzieć, że owego
dowodu na nieistnienie ich bożka nie trzeba wcale daleko szukać bowiem jest nim
sam fakt naszej egzystencji. Bingo !
Roman Zaroff
Brisbane, sierpień 2000
Tekst pochodzi ze strony internetowej "Horyzontu"