Leonid Aronzon

Nie byłam z nim wtedty, ale czułam piorun toczący się nad górami, księżyc pociemnial, a aniołowie - jego przyjaciele - płakali w niebie. Pojęłam wszystko od razu choć byłam o sto kilometrów od niego.
(Rita Puruszinskaja)


Leningrad lat sześćdziesiątych, kwitnące życie poetyckie, Achmatowa, Brodski. "Epoka przedgutenbergowska" (według określenia Achmatowej), nigdzie nie publikowana poezja rozchodziła się błyskawicznie po mieście w maszynopisach. To była prawdziwa poezja radziecka. Czy może coś dobrego wyjść z Leningradu? Brodski oczywiście, ale nie tylko. Z Leningradu był również Leonid Aronzon, który przed śmiercią nie opublikował ani jednego wiersza.
Przed śmiercią. Ta śmierć fascynuje potomnych bardziej niż jego życie. Owo życie było dość typowe dla leningradzkiej bohemy tego czasu. Urodził się w 1939 roku. W 1958 roku ożenił się z Ritą Puruszinską, którą - jak zgodnie twierdzą wszyscy ich znajomi - bardzo kochał i której dedykował wszystkie swoje erotyki. Pracował ucząc rosyjskiego w wieczorowej szkole, pisząc scenariusze do filmów popularno-naukowych, biorąc udział w wyprawach geologicznych w góry Azji Środkowej. W czasie jednej z tych wypraw w góry w rejonie Taszkientu, w październiku 1970 roku, w pasterskim szałasie znalazł strzelbę, wyszedł w rozgwiżdżoną noc i strzelił sobie w głowę.
Nie było to samobójstwo w stylu Wojaczka. Tak naprawdę jego najbliżsi przyjaciele w ogóle wykluczają samobójstwo. Lonia Aronzon był człowiekiem szczęśliwym i wesołym, a jego wiersze są świadectwem radości życia. Niektórzy przypuszczają, że był to nieszczęśliwy wypadek, chociaż ktoś wysunął tezę, że Lonia był tak szczęśliwy że nie mógł tego znieść, albo że zastrzelił się, bo chcial odejść w momencie szczęścia.
Odszedł. Zostawił wiersze krążące w maszynopisach. Jego przyjaciele zaczęli te wiersze później wydawać. Dostał je również w swoje ręce Richard McKane, angielski tłumacz Achmatowej, i w latach dziewięćdziesiątych wydał dwujęzyczny zbiór zatytułowany "Śmierć Motyla". W 2002 roku dostalem egzemplarz tej książki od tłumacza i od tego czasu raz po raz wertuję ją zafascynowanu tłumacząc jakieś wiersze na polski.
Czy moja fascynacja jest uzasadniona? Myślę, że wiersze powinny obronić się same.






Leonid Aronzon

WIERSZE


Gobelin

Na co patrzysz, Milordzie? Drzewa i pagórek.
Zagrabimy te przerwy: drzewa, lustro wody.
Wymowniejszy jest dzień jesienny niż oda,
Jesień taka przestrzenna jak hala ze szkła.
Medalik panny tę twarz bystrej wody
W krzewy odnosi, gdzie mowa harcuje
I ptaki wiją gniazda w pocałunkach luster,
A tych wzgórz ani lasów i stawów nie widać.
Więc co cię uszczęśliwi? W podskokach, Milordzie,
W cholerę te wzgórza... Wrzesień, cerkiew, stado
Rysują dla nas jak świerszcz gigantyczny,
Tych gór rówieśnik, wzlatał i opadał.
Jeszcze ze świeżym smutkiem
Żyję, piszę. Jeszcze, tak myślę
Dane mi będzie zobaczyć nad głową
Cerkiew Włodzimierską w śniegu.
I wśród wąskich zaułków
Z pewnością wypadnie po śmierci
Kroczyć na warcie niezmiennej
Zbędnej pamięci wieczoru.
I chwała Bogu.
 
 
***
      
dla Riki
Tylko stanąć na drodze tak jak słup przydrożny
I widzieć tylko jedno - kościół gołębiowy.
W poprzerzedanych sadach, w wąwozów szczelinach
Błękitne rozpostarłszy płaszcze niby skrzydła.
Ławice ryb błyskają gdy bieda przed nowiem,
A obłoki rozjaśnia jakby myśl o tobie.
Tam gdzie brew jest wygięta za pagórkiem dróg
Obok chat przygarbionych objawia się Bóg.
Noc się ciemna nad tobą wysoko rozrasta,
A z kęp turzyc przybrzeżnych podnoszą się światła.
Każdy liść niczym rybka połyskuje złoto
a to życie trzepocząc poleciało z tobą
Pomiędzy ogniskami mrok panuje jeden
O jak kuszą te sktrzydła, ale nie chciej leciec.
Gdy sama się prześcigniesz, jak z siebie spódnicę
Tak ześlizgniesz się w trawy, dalej będziesz krzyczeć.
Więc nie chciej odlatywać gdy bieda przed nowiem,
Słuchaj jak szumią sosny, to jest myśl o tobie.



Dwa identyczne sonety

I.
Śpij moja kochana, moje złotko, śpij,
Cała odziana w atłasową skórę.
Wydaje mi się, żeśmy się kiedyś spotkali,
Takie znajome są twoje sutki, twoja bielizna.
O jak do twarzy, o jak pasuje, o jak ci ślicznie
Cały ten dzień, cały Bach, całe to ciało.
I nad tym dniem i nad tym Bachem leci samolot,
Przeleciał tu, przeleciał tam, przeleciał dokądś.
Więc w tym ogrodzie, więc przy tym Bachu, więc w tym momencie
Uśnij ma miła, uśnij niczego nie ukrywając.
I twarz i krok, i krok i pierś, i pierś i twarz
Niech wszystko uśnie, niech wszystko uśnie, o moja żywa.
Nie przybliżając się ani na jotę, ani na kroczek
Chciej mi się oddać w wszystkich ogrodach, w wszystkich odmianach.
II.
Śpij moja kochana, moje złotko, śpij,
Cała odziana w atłasową skórę.
Wydaje mi się, żeśmy się kiedyś spotkali,
Takie znajome są twoje sutki, twoja bielizna.
O jak do twarzy, o jak pasuje, o jak ci ślicznie
Cały ten dzień, cały Bach, całe to ciało.
I nad tym dniem i nad tym Bachem leci samolot,
Przeleciał tu, przeleciał tam, przeleciał dokądś.
Więc w tym ogrodzie, więc przy tym Bachu, więc w tym momencie
Uśnij ma miła, uśnij niczego nie ukrywając.
I twarz i krok, i krok i pierś, i pierś i twarz
Niech wszystko uśnie, niech wszystko uśnie, o moja żywa.
Nie przybliżając się ani na jotę, ani na kroczek
Chciej mi się oddać w wszystkich ogrodach, w wszystkich odmianach.
 
 
 
Pusty sonet

Kto Cię kochał goręcej niż ja?
Niech sprzyja Ci Bóg, niech Bóg Ci sprzyja, sprzyjaj jej Boże.
Stoją ogrody, ogrody stoją, stoją nocami,
A w tych ogrodach, a w tych ogrodach Ty jesteś może.
Pragnąbym tylko, pragnąbym także by się mój smutek
Tobie udzielił, udzielił Tobie, lecz nie zatrwożył.
Jak nocną trawę, tak Ciebie widzę, jak nocny strumień,
Oby ta trawa, oby ten smutek był dla nas łożem.
W tę noc przeniknąc, przeniknąć w noc tę, przeniknąć w Ciebie
I podnieść oczy, i oczy podnieść by z niebiosami
Porównać ogród, porównać z nocą i noc z ogrodem
Co się wypełnił twymi nocnymi zawołaniami.
Wyruszam ku nim, wyruszam i wypatruję oczy.
Ogrody stoją po to, byś Ty w nich była.
 
 
 
Z XIX wieku

Czy to dalekiej blask błyskawicy,
Wśród mrocznych lasów północy,
Czy na pożókłej wiekiem stronnicy
Wezwanie słyszę wielkości
To wszystko cuda. W głuchą pustynię
Przez piasek wiodą me ślady.
To wsztsko obce - miłość i imię
I ten niebiański blask w oddali.
 
 
***

Dzięki Ci składam za śnieg, Panie
Oraz za na tym śniegu słońce,
Za to że lata mi są dane
W których dziękować Tobie mogę.
Ten krzak przede mną to świątynia
Obecność w Krzaku Ośnieżonym.
Tej Obecności do stóp padłszy
Bardziej szczęśliwym być nie mogę.



Strona główna