Niniejsza kropla adrenaliny ukazała się w Czasie Kultury Nr 1/03. Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, pożyczanie i czytanie na głos bez pisemnej zgody autora surowo zabronione. Trespissers will be prostituted.
POSIADANIE SŁÓW"Nasi przodkowie nie posiadali ziemi. Uważali oni, że Stwórca dał ziemię wszystkim ludziom. Posiadanie ziemi było dla nich równie niepojęte, co posiadanie powietrza," mówiła Yvonne Thomas w sali na piętrze wieżowca należącego do Urzędu do Spraw Indian w Toronto. Yvonne była Irokezką, żoną wodza Jake Thomasa, członka Wielkiej Rady Konfederacji. Jej słuchaczami byli młodzi Indianie-studenci, w większości Kri z woreczkami leków na szyi, w mniejszości Irokezi bez leków, byli jednak także biali Kanadyjczycy, którzy nie mogli uwierzuć w to co Yvonne mówiła. Nieposiadanie ziemi, w dodatku u ludu rolniczego, jakim byli dawni Irokezi, nie mieściło im się w głowie. Było to dla nich rzeczą równie niepojętą, co posiadanie powietrza. Zderzenie niekompatybilnych kultur? Wykład miał miejsce w Toronto i biali słuchacze byli anglojęzyczni, jest więc wysoce prawdopodobne, że ich przodkowie w macierzystym kraju toczyli kiedyś boje o zajmowane przez możnowładców common lands, czyli ziem gminnych użytkowanych przez całą wieś. Jeszcze paręset lat temu w Anglii pojęcie ziemi wspólnej należącej do gminy (a nie do państwa) było rzeczą zupełnie oczywistą (tak naprawdę to do dziś isnieją liczne the commons, nawet w centrum Londynu, gdzie nikt nie ma prawa nic budować), jednakże w kulturze Zachodu obrzęd posiadania (związany oczywiście z przepływem z rąk do rąk zielonych kawałków papieru) rozrasta się niczym pleśń, obejmując coraz to nowe, czasem wręcz niewiarygodne dziedziny życia.Dotyczy to również Irokezów, którzy już chyba nieodwracalnie spleceni zostali z kulturą Zachodu. Dla przykładu: przed każdą ceremonią i co poważniejszymi spotkaniami Irokezi - wyznawcy religii Długiego Domu - odmawiają modlitwę dziękczynną zwaną ohenton karihwatehnkwen. W zasadzie nie ma ustalonego tekstu i każdy prowadzący spotkanie mówi ją własnymi słowami, często bardzo kwiecistymi. Irokezja to jednak również kraj bardzo skomputeryzowany, w internecie stron poświęconych Irokezom jest ogromna ilość. Pewnego dnia znalazłem stronę z piękną irokeską modlitwą dziękczynną po angielsku, chciałem ją użyć do pisanego właśnie (po polsku) artykułu, ale okazało się, że angielski tekst modlitwy ma... zastrzeżone prawa autorskie! Tym razem to ja miałem trudności z uwierzeniem. Czy można posiadać modlitwę? Czy można w ogóle posiadać słowa? W kulturze anglosaskiej najwyraźniej można. Angielskie słowo Arsenal do niedawna oznaczało "zbrojownię" i było słowem ogólnie dostępnym. Można było na przykład napisać sobie na koszulce słowo Arsenal jaskrawym flamastrem i nosić tę koszulkę bez żadnych problemów. Można też taką koszulkę było sprzedać. Ostatnimi czasy nie jest to jednak takie oczywiste. Nie jest oczywiste dlatego, że pewien londyński klub sportowy kilka lat temu zarejestrował słowo Arsenal jako znak handlowy. Klub piłki nożnej o tej właśnie nazwie posiada jedną z najlepszysch drużyn w Anglii, wobec czego może liczyć na dużą ilość kibiców nie tylko przychodzących na mecze, ale także kupujących koszulki z napisem Arsenal. Nie jest zatem rzeczą dziwną, że przed stadionem klubu w czasie meczów ustawiają się stragany sprzedające koszulki i inne przedmioty z tym właśnie napisem. Matthew Reed prowadzi taki stragan od ponad trzydziestu lat, ostatnio jednak ma problemy spowodowane tym, że nie sprzedaje oficjalnych koszulek klubu, lecz podobne do nich koszulki po - rzecz jasna - znacznie niższej cenie. Nieoficjalny straganiarz był najwyraźniej solą w oku klubu piłkarskiego mającego milionowe dochody: klub pozwał pana Reeda do sądu i... przegrał. Klub jednak nie dał za wygraną i odwołał się do Sądu Europejskiego w Luksemburgu, który przyznał klubowi prawo do ochrony swojego znaku firmowego. Nie jest to jeszcze koniec perypetii pana Reeda, bowiem w Anglii najwyższą instancją jest Izba Lordów, a nie sąd w Luksemburgu, tym niemniej ten przykład dobrze pokazuje proces rozchodzenia się pleśni: jeszcze parę podobnych spraw sądowych i w świecie anglojęzycznym będzie sobie można kupić ogólnodostępne do niedawna słowo (bo czymże innym jest "rejestracja") i następnie zakazywać używania go w określonych sytuacjach (przede wszystkim bez odpowiedniej opłaty), w razie czego przy pomocy policji. A czy można posiadać zestaw słów? Albo zestaw dźwięków układający się w melodię? Istnieje oczywiście prawo autorskie ustanowione po to, by autorzy mogli żyć z owoców swej pracy. Czy jednak prawo autorskie może być towarem jak każdy inny, podlegającym na przykład sprzedaży? Innymi słowy czy prawo autorskie można sprzedać, w wyniku której to transakcji twórca piosenki nie ma prawa publicznie jej wykonywać bez zgody kogoś, kto za pewną ilość zielonych kawałków papieru nabył do niej prawa? Otóż w kulturze anglosaskiej najwyraźniej można, co więcej - to właśnie przydarzyło się pewnej znanej kapeli z Liverpoolu. John Lennon i Paul McCartney odsprzedali prawa do swoich piosenek firmie płytowej, później w wyniku kolejnych transakcji nabył je niejaki Michael Jacskon, który teraz zbiera honoraria za kolejne wydania płyt z nieśmiertelnymi przebojami, do których powstania nie przyłożył nawet palca. Również nazwy "Led Zeppelin" nie posiada kapela znana pod tą nazwą, lecz firma nagraniowa, wobec czego muzycy, rozstawszy się z firmą, nie mają prawa używać tej nazwy. Prawo autorskie powstało, by chronić dochody autora, ale skoro można je odsprzedać, to znaczy że może też chronić dochody nie autora, lecz posiadających je finansistów. W świecie anglosaskim "przemysł praw autorskich" to poważne lobby i rosnący dział gospodarki. Albo raczej para-gospodarki, jako że ten przemysł nie produkuje, a tylko dąży do zwiększenia ilości zakazów celem wyssania z nabywców większej ilości pieniędzy. Czego zakazuje prawo autorskie? Po angielski nazywa się ono copyright, z czego wynika, że - w każdym razie w krajach anglojęzycznych - zakazuje ono nieautoryzowanego kopiowania. Co jest jednak nieautoryzowanym kopiowaniem? Kupioną książkę można przeczytać w milczeniu, ale czy można ją przeczytać na głos? Publiczne śpiewanie cudzych piosenek jest uważane za łamanie prawa autorskiego, więc czy czytanie bajki dziecku na dobranoc nie jest przypadkiem złamaniem tegoż prawa? Czy wolno czyjś wiersz przepisać ręcznie w sztambuchu? Czy nie jest to przypadkiem kradzież własności intelektualnej? Czy jest przywłaszczeniem sobie cudzej własności (konkretnie - własności Michaela Jacksona) śpiewanie piosenek Beatelsów przy obozowym ognisku? Czy można płytę zespołu "Metallica" nagrać na kasetę, by je słuchać w samochodzie? Czy można taką nagraną kasetę dać kumplowi? Czy można nagranie MP3 wysłać kumplowi emalią? Czy można założyć witrynę internetową, za pośrednictwem której można by było przesyłać nagrania MP3 nieznajomym? Isniejąca przez rok witryna "Napster" rozprowadzała darmowe nagrania MP3. Zespół "Metallica" uznał, że traci dzięki "Napsterowi" miliony zielonych kawałków papieru i wytoczył mu w Ameryce proces, który wygrał. Z tego procesu wynika, że ułatwianie darmowego przesyłania nagrań jest w Ameryce nielegalne. Nie znaczy to jednak, że jest nielegalne gdzie indziej, ani też - wbrew medialnej kampanii prowadzonej przez lobby praw autorskich - że nielegalne jest samo kopiowanie i przesyłanie znajomym takich kopii. Tym niemniej przykład ten pokazuje sposób rozchodzenia się pleśni: jeszcze kilka takich procesów i rzeczywiście okaże się, że śpiewanie piosenki przy ognisku bez uiszczenia odpowiedniej opłaty firmie płytowej będzie przestępstewm nie mniejszym, niż jeszcze niedawno w Polsce śpiewanie antykomunistycznych protest-songów. Cenzura. Stopniowe ograniczanie wolności jednostek celem zwiększenia zysków multimilionerów. Wizja orewllowska? Niekoniecznie. Po pierwsze - w świecie anglosaskim przeciwwagą dla prawa autorskiego jest "zasada uczciwego użytkowania", które pozwala na pożyczanie książek (a biblioteki są solą w oku wielkich wydawców) i na publiczne cytowanie cudzych prac. Lobby praw autorskich dąży do zminimalizowania przestrzeni "uczciwego użytkowania", nie może jej jednak tak po prostu zlikwidować. Ponadto są to Anglosasi, którzy znani są jako ludek nie dający się zbyt długo wodzić za nos. Jeśli lobby przaw autorskich wygra zbyt wiele kluczowych procesów ustanawiających precedensy i zasada uczciwego użytkowania będzie zbyt ograniczona, wówczas możemy się spodziewać akcji cywilnego nieposłuszeństwa polegającego na świadomym i publicznym łamaniu praw autorskich. Dawni hippisi i anarchiści, miast dowodzić teoretycznej niepotrzebności państwa, zabiorą się do praktycznego ograniczania czyichś zapędów. Założywszy oczywiście, że nie będą to rokendrolowcy, którzy na śpiewaniu o anarchii zrobią wielki szmal i następnie z głupkowatym uśmieszkiem na gębie, tłumacząc że nie mogą sobie pozwolić na tracenie milionów zielonych kawałków papieru, przyłączą się do lobby praw autorskich. |