tłumaczyła: arale
Harry pobiegł sprintem do sypialni chłopców,
by zabrać ze swojego kufra Pelerynę Niewidkę i Mapę Huncwotów.
Zrobił to tak szybko, że on i Ron byli gotowi do wyjścia przynajmniej
pięć minut przed Hermioną, pośpiesznie zbiegającą na dół z
dormitorium dziewcząt, mając na sobie szalik, rękawiczki i jedną z
jej krzywych, skrzacich czapeczek.
- No co, na zewnątrz jest
przecież zimno - powiedziała obronnie, gdy Ron mlasnął niecierpliwie
językiem.
Przeczołgali się przez dziurę w portrecie i pośpiesznie
okryli Peleryną - Ron urósł tak bardzo, że musiał kucać, aby
nie było widać jego stóp. Następnie bardzo powoli i ostrożnie
zaczęli przemieszczać się po korytarzach, schodząc w dół i
robiąc co jakiś czas przerwy , aby sprawdzić na mapie gdzie aktualnie
znajdują się Filch i pani Norris. Mieli szczęście, nie widzieli
nikogo, poza Prawie Bezgłowym Nikiem, który snuł się wzdłuż
roztargniony i nucąc nieobecnym głosem coś, co było nieprzyjemnie
podobne do "Weasley jest naszym królem". Przekradli
się przez Salę Wejściową, i dalej, na zewnątrz w cichy, zaśnieżony
plac. Z drżeniem serca, Harry zauważył przed sobą małe, kwadratowe
błyski światła i wijący się w górę, prosto z komina chatki
Hagrida dym. Ruszył szybkim marszem do przodu, a pozostała dwójka
potrącając się i wpadając na siebie podążała za nim. Podekscytowani
przemierzali przez gruby, skrzypiący śnieg, aż w końcu dotarli do
drewnianych drzwi frontowych. Gdy Harry podniósł pięść i
zapukał trzy razy, pies w środku zaczął szczekać jak oszalały.
-
Hagrid, to my! - Harry zawołał przez dziurkę od klucza.
- Mogłem
sie domyślić - odpowiedział z wewnątrz szorstki głos.
Uśmiechnęli
się do siebie pod peleryną - po głosie Hagrida mogli wyczuć, że jest
bardzo zadowolony z ich odwiedzin.
- Ech... stem w domu dopiro
trzy sekundy... od powrotu, z drogi Kieł ... no z drogi, ty leniwy
psie ...
Rygiel odsunął się, skrzypnęły otwierane drzwi i
pojawiła się w nich głowa Hagrida.
Hermiona krzyknęła.
- Na
brode Merlina, ciszej! - pospiesznie powiedział Hagrid, rozglądając
się szeroko nad ich głowami - pod tom Pelerynom, tak? No dobra,
właźcie, właźcie!
- Przepraszam - wydyszała Hermiona, gdy Hagrid
wyściskał już całą trójkę, po tym jak weszli do środka i
zrzucili pelerynę, aby mógł ich widzieć - Ja tylko ... och,
Hagrid!
- To nic, to nic - powiedział Hagrid pospiesznie
zamykając drzwi za nimi i z równym pośpiechem zasuwając
zasłony, ale Hermiona nie przestała wpatrywać się w niego z
przerażeniem.
Włosy Hagrida całe oblepione były zakrzepłą krwią,
a jego lewe oko zmiejszyło się do zaledwie małej szczelinki
utworzonej pomiędzy fioletowymi i czarnymi siniakami. Na twarzy i
rękach miał wiele zadrapań, a niektóre z nich wciąż krwawiły.
Sposób jego poruszania się budził podejrzenia, że ma też
połamane żebra. Było oczywiste, że dopiero co wrócił do domu;
gruby, czarny, podróżny płaszcz wisiał przewieszony przez
poręcz krzesła, a wielka torba, do której zmieściłoby się małe
dziecko, leżała pod ścianą przy drzwiach. Dwa razy większy od
normalnego człowieka Hagrid podchodził teraz do kominka i umieszczał
na płomieniach miedziany czajnik.
- Co ci się stało? - zapytał z
przejęciem Harry, podczas gdy Kieł skakał wokół nich, starając
się polizać ich twarze.
- Mówiłem już, że nic takiego -
powiedział Hagrid krótko - Może filiżaneczkie czegoś ciepłego?
- Daj spokój! - powiedział Ron - chcesz wcisnąć na kit, że
wszystko z tobą w porządku!?
- Tak chce powidzieć że... no...
czujem sie świetnie - powiedział Hagrid, prostując się, obracając i
uśmiechając do nich, ale krzywiąc z lekka - Cholibka, dobrze jest
znowu widzieć waszom trójke. Udane mnieliście wakacje?
-
Hagridzie, Ty zostałeś zaatakowany - powiedział Ron.
- Po raz
ostatni mówie, że to nic takiego - krzyknął zdecydowanie
Hagrid.
- Ta? Powiedziałbyś tak, gdyby któryś z nas
przyszedł tu z twarzą, wyglądającą jak mięso na kotlety schabowe? -
dopytywał się Ron.
- Powinieneś zobaczyć się z panią Pomfrey -
odrzekła zaniepokojona Hermiona - niektóre z tych ran
wyglądaja okropnie.
- Radzem sobie z nimi całkiem niźle, OK? -
ostro odpowiedział Hagrid.
Podszedł do ogromnego, drewnianego
stołu, stojącego pośrodku chaty i chwycił leżący tam ręcznik. Pod nim
znajdował się, niewiele mniejszy od opony samochodowej, surowy,
krwisty i zabarwiony na zielono kawałek mięsa.
- Nie chcesz chyba
tego zjeść, co nie? - zapytał Ron, pochylając się nad mięsem, aby mu
się lepiej przyjrzeć - Wygląda na trujące.
- Powinno tak
wyglondać, to mienso smoka - odparł Hagrid - I nie wziołem go do
jedzenia.
Podniósł kawałek mięsa i rzucił na lewą stronę
swojej twarzy. Zielonkawa krew skapnęła mu po brodzie na dół,
ale widać było, że przyniosło mu to ulgę.
- Już lepi. No wicie,
to pomaga przy ukonszeniach.
- Zamierzasz powiedzieć nam co Ci
się przytrafiło? - zapytał Harry.
- Nie moge, Harry. Ściśle
tajne. To była robótka o wielkim znaczeniu, nie moge.
-
Czy to olbrzymy Cię tak urządziły? - zapytała cicho Hermiona.
Smocze
mięso wyślizgnęło się z palców Hagrida i z chlapnięciem spadło
mu na piersi.
- Olbrzymy? - powiedział Hagrid, łapiąc mięso zanim
zsunęło się na brzuch i przyłożył je z powrotem na twarz - Kto mówił
o olbrzymach? Kto powidział, że... eee... ja ... kto powidział, że ja
byłem ... eee?
- Domyśliliśmy się - powiedziała Hermiona
przepraszająco.
- Ach tak? Domyśliliście sie? - powiedział
Hagrid, przyglądając się jej ostro, okiem nie przykrytym jeszcze
przez mięso.
- To było ... oczywiste - powiedział Ron, a Harry
przytaknął.
Hagrid spojrzał na nich gniewnie, potem chrząknął,
odrzucił mięso z powrotem na stół i skierował się do
gwiżdżącego czajnika. - Nigdy nie wiadomo czego dzieciaki takie jak
wasza trójka domyślom sie same - wymamrotał lejąc wrzącą wodę
do trzech kubków wielkości wiader - Nie spodziwajcie siem
gratulacji. To siem nazywa wtroncanie nosów w nieswoje sprawy.
Ale gdy to mówił zauważyli, że jego broda drgała.
-
No, więc szukałeś olbrzymów? - zapytał Harry z uśmiechem, gdy
usiadł za stołem.
Hagrid postawił herbatę przed każdym z nich,
usiadł i wziął mięso by znowu przyłożyć go do twarzy.
- No dobra
- chrząknął - Szukałem.
- I co? Znalazzłeś? - zapytała Hermiona
przyciszonym głosem.
- Prawde mówionc to żaden problem je
znaleźć - powiedział Hagrid - To całkiem proste.
- Więc gdzie one
są? - zapytał Ron.
- W górach - powiedział Hagrid, niczego
jednak tym nie wyjaśniając.
- Dlaczego więc Mugole ...?
- A,
spotykajom - powiedział Hagrid głucho - Tylko, że ich śmierć jest
zawsze tłumaczona wypadkami górskimi, no wicie ... lawiny,
upadki ...
Przesunął nieco smocze mięso, tak aby zakrywało teraz
najgorsze ze stłuczeń.
- No, Hagrid, powiedz nam co robiłeś -
powiedział Ron - Opowiedz jak zostałeś zaatakowany przez olbrzymy, to
Harry opowie Ci w zamian jak zaatakowali go Dementorzy...
Hagrid
zakrztusił się herbatą i odrzucił mięso, po czym zaczął kaszleć
rozpryskując po stole wielkie ilości śliny, herbaty i smoczej krwi.
Jednocześnie mówił coś niewyraźnie, a mięso z cichym
klapnięciem spadło na podłogę.
- Co to cholibka znaczy ...?
Zaatakowany przez Dementorów? - warknął Hagrid.
- Nie
wiedziałeś? - zapytała Hermiona z szeroko otwartymi oczami.
- Nie
wim nic od czasu jak wyruszyłem w droge. To w końcu była tajna misja
i w ogóle nie otrzymywałem sów, bo mogłyby to zdradzić
miejsce mojego pobytu - Cholerni Dementorzy. Ale chyba nie mówicie
tego serio?
- Mówimy. Zjawili się na Little Whinging,
atakując mnie i mojego kuzyna, a potem Ministerstwo Magii wyrzuciło
mnie ...
- CO?
- No i miałem przesłuchanie i w ogóle...,
ale najpierw ty opowiedz o olbrzymach.
- Wyrzucili cie?
-
Opowiedz mi co ci się przydarzyło latem, to ja opowiem ci co
przydarzyło się mnie.
Hagrid spojrzał na niego gniewnie swoim
jedynym okiem, w związku z czym Harry starał się przybrać niewinny
wyraz twarzy.
- No, dobra - powiedział Hagrid z rezygnacją w
głosie.
Pochylił się i wyszarpnął smoczy stek z mordy Kła.
-
O nie Hagrid, nie rób tego, to niehigieniczne ... - zaczęła
Hermiona, ale Hagrid już klapnął mięso z powrotem na swoje
napuchnięte oko.
Wziął kolejny łyk herbaty i zaczął opowiadać:
-
No dobra, wyruszyliśmy po zakończeniu roku szkolnego ...
-
Rozumiem, że Madame Maxime była z tobą? - wtrąciła Hermiona.
-
No, zgadza siem - powiedział Hagrid, a na tych paru centymetrach
twarzy, nie pokrytych brodą lub zielonym mięsem, pojawił się łagodny
wyraz - Taa, tylko my dwoje. I powim wam, że ona, no Olimpia, w ogóle
nie bała sie tych dzikich warunków. Wiadomo, że to delikatna i
dobrze ubrana kobieta i ja siem martwił co bendzie, gdy bendziemy sie
gramolić po tych wszystkich głazach albo spać w pieczarach, ale ona
nigdy sie nie uskarżała.
- Wiedziałeś gdzie macie iść? -
powtórzył Harry - Wiedziałeś, gdzie są olbrzymy?
- No,
Dumbledore wiedział i nam powidział - odrzekł Hagrid.
- Czy one
się jakoś ukrywają? - dopytywał się Ron - To jakieś tajne miejsce,
tam gdzie są?
- Nie całkiem - powiedział Hagrid, potrząsając
swoją kudłatą głową - tak długo jak som daleko stond, wienkszości
czarodziei to po prostu nie interesuje, wiec nie ma takiej potrzeby.
Ale mimo wszystko trudno sie tam dostać, szczególnie ludziom,
i dlatego potrzebowaliśmy wskazówek od Dumbledora. Dotarcie
tam zabrało nam około miesionca...
- Miesiąc? - zapytał Ron,
który nigdy nie słyszał o podróży ciągnącej się przez
tak śmiesznie długi czas - Ale ... nie mogliście użyć jakiegoś
Świstoklika lub czegoś takiego?
Patrząc na Rona, w nie zakrytym
oku Hagrida pojawił się dziwny wyraz, prawie litość.
- Ron, my
byliśmy obserwowani - wyjaśnił szorstko.
- Co przez to rozumiesz?
- Jeszcze nie chwytasz? - powiedział Hagrid - Ministerstwo ma
przecież oko na Dumbledora i tych wszystkich, którzy z nim
trzymajom...
- Wiemy o tym - szybko odrzekł Harry, koniecznie
chcąc usłyszeć resztę opowieści Hagrida - Wiemy, że Ministerstwo
śledzi Dumbledore'a ...
- Więc nie mogliście tam w ogóle
używać magii? - zapytał Ron, wyglądając na oszołomionego - Przez całą
drogę musieliście postępować jak Mugole?
- No może nie całkiem
przez całą - ostrożnie odpowiedział Hagrid - Olimpia i ja, po troszku
używaliśmy różdżki, musieliśmy tylko uważać...
Ron wydał z
siebie stłumiony dźwięk, coś pomiędzy chrząknięciem, a pociągnięciem
nosem i pośpiesznie wziął łyk herbaty.
- ... no wiec to nie było
tak trudne jak wyglonda, że było. Staraliśmy sie sprawiać wrażenie,
że jedziemy razem na wakacje. Pojechaliśmy do Francji udajonc, że
celem naszej podróży jest szkoła Olimpii, bo wiedziliśmy
oczywiście, że mamy ogon, że śledził nas ktoś z Ministerstwa. Nie
bendonc pewnym, czy możemy używać magii, zmuszeni byliśmy podróżować
powoli. Nie chcieliśmy też dawać Ministerstwu powodu do bacznijszego
przyjrzenia sie nam i naszej podróży. Urządziliśmy wiec
naszemu ogonowi dodatkowom wycieczke dookoła Dijon *
-
Ooo, Dijon? - zawołała podekscytowana Hermiona - Byłam tam podczas
wakacji, czy widziałeś ... ?
Ucichła, gdy spojrzała na Rona.
-
Potem już tylko czasami używaliśmy magii, ale w sumie to nie była zła
podróż: jedna ucieczka przed parą szalonych trolli na polskiej
granicy, i małe niporozumienie z wampirem w Mińsku, ale poza tym nie
mogło już pójść prościej. Gdy już osiongneliśmy to mijsce,
rozpoczeliśmy wendrówke przez góry, szukajonc jakichś
ich śladów ...
- Gdy byliśmy już blisko w ogóle
przestaliśmy używać magii. Czenściowo dlatego, że one nie lubiom
czarodziejów, a my nie chcieliśmy by się wycofały, a
czenściowo też dlatego, że Dumbledore ostrzegł nas, że
Sami-Wiecie-Kto mógł być z nimi zwionzany. Ostzregał, że to
możliwe, że Sami-Wiecie-Kto wyśle posłańca, aby ich przygotował i
abyśmy byli bardzo ostrożni i starali sie nie przyciongać niczyjej
uwagi, szczególnie gdy już bendziemy blisko, bo Śmierciożercy
mogom być w pobliżu.
Hagrid przerwał i długo pił herbatę.
-
Kontynuuj! - dopraszał natarczywie Harry.
- Znaleźliśmy je. -
powiedział sucho Hagrid - Szliśmy przez grzbiet góry pewnej
nocy i one tam były, poniżej nas rozpościerało sie ich obozowisko.
Małe ogniska przy wielkich cieniach ... to wyglądało jakby się
ruszały kawałki gór.
- Jak wielkie one były? - zapytał Ron
cichym głosem.
- Ponad dwadziścia stóp - powiedział
niedbale Hagrid - Niektóre z tych wienkszych mogły mieć nawet
dwadziścia pinć.
- A ilu ich tam było? - zapytał Harry.
-
Według moich obliczeń około sidemdzisinciu lub osimdzisinciu -
odpowiedział Hagrid.
- I to wszystko? - zapytała Hermiona.
-
No - powiedział Hagrid ze smutkiem - Pozostało osimdzisiont w jednym
miejscu, a kiedyś musiało być ze sto różnych plemion na całym
świecie. Ale one wigineły przed wiekami. Oczywiście wienkszość z nich
zabili czarodzieje, ale sporo wybiło sie nawzajem. Teraz wymierajom
szybciej niż kiedykolwiek. One nie som stworzene do tego, aby żyć
razem. Dumbledore powidział, że to nasz błond, że zostaly przez
czarodziejów zmuszene by żyć bardzo daleko od nas, że nie
miały wyboru. Jednak dzienki temu wspólnemu życiu chroniom sie
wzajemnie.
- Więc - powiedział Harry - zobaczyłeś je i potem co?
- No, czekaliśmy do rana, bo nie chcieliśmy sie zakradać po nocy.
To mogłoby być niebezpiczne - powiedział Hagrid - Gdzieś tak o
trzeciej nad ranem wszyscy pozasypiali tak jak stali. My staraliśmy
się jednak nie zasnonć, bo któryś z nich mógł sie
obudzić i przyjść do nas na góre. Po za tym chrapali tak
głośno, że i tak byśmy nie zasneli. Rano spowodowali nawet lawine tym
chrapaniem...
- Na szczenście pozostawili ogniska i mogliśmy
zejść na dół, widzonc gdzie som.
- Tak po prostu? -
zapytał z przerażeniem Ron - Tak po prostu weszliście do obozu
olbrzymów?
- No, Dumbledore powidział nam jak to zrobić -
odparł Hagrid - Trzeba tylko dać prezent Gaworowi **, okazać
respekt, rozumiecie?
- Komu dać prezent? - zapytał Harry.
-
No... Gawor to znaczy szef.
- Skąd wiedzieliście który
jest Gaworem? - zapytał Ron.
Hagrid chrząknął rozbawiony.
- Z
tym nie ma żadnego problemu - powiedział - To był ten najwienkszy,
najbrzydszy i najbardziej leniwy. Siedział i czekał aby inni
przynosili mu jedzenie. Martwego kozła na przykład. Nazywał się
Karkus. Dawałem mu dwadziesicia dwie stopy do dwudzistu trzech. Ważył
na oko jak samiec słonia. A skóre miał jak nosorożec.
- I
tak po prostu podszedłeś do niego? - zapytała Hermiona jednym tchem.
- No ... na dół do niego, tam gdzie leżał w dolinie
pomiendzy czterema sporymi szczytami górskimi, przy takim
jednym górskim jeziorze. No i Karkus leżał przy tym jeziorze i
ryczał na innych, aby nakarmili go i jego żone. Olimpia i ja
zeszliśmy na dół po zboczu ...
- Ale dlaczego oni nie
próbowali was zabić gdy tylko was zobaczyli? - zapytał Ron z
niedowierzaniem.
- Pewnie przyszło to niktórym do głowy -
powiedział Hagrid, wzruszając ramionami - ale żeśmy zrobili tak jak
polecił nam Dumbledore, czyli podniśliśmy prezent do góry i
patrzyliśmy prosto na Gawora, ignorujonc przy tym innych. Tak właśnie
zrobiliśmy. A ci inni ucichli i tylko wpatrywali sie w nas gdy
podchodziliśmy prosto do stóp Karkusa. Potem ukłoniliśmy sie i
położyliśmy prezent przed nim.
- A co się daje olbrzymowi? -
niecierpliwe dopytywał Ron - Jedzenie?
- Nie, on potrafi zapewnić
sobie jedzenie, bez wienkszych problemów - odpowiedział Hagrid
- Daliśmy mu troche magii. Olbrzymy lubiomm magie, oczywiście jeśli
nie używana jest przeciwko nim, ale lubiom. No i pirwszego dnia
daliśmy mu pochodnie ognia Gubraithiana.
- O rany! - powiedziała
Harmiona, ale Harry i Ron kompletnie osłupieli.
- Pochodnię
czego?
- Wiecznego ognia - powiedziała rozdrażniona Hermiona - to
powinniście wiedzeć. Profesor Flitwick co najmniej dwa razy wspominał
o niej na lekcji.
- W każdym razie - szybko powiedział Hagrid,
nie pozwalając odgryźć się Ronowi- Dumbledore zaczarował tom
pochodnie, by już zawsze się paliła, czego nie umiałby zrobić raczej
żaden innych czarodziej. No i położyłem jom na śnieg przy stopach
Karkusa i powiedziałem: "To prezent dla Gawora wszystkich
olbrzymów od Albusa Dumbledora, który przesyła pełne
szacunku pozdrowinia".
- A co odpowiedział Karkus? -
dopytywał się Harry.
- Nic - powiedział Hagrid - on nie zna
angielskiego.
- Żartujesz!
- Nie - odpowiedział Hagrid z
kamiennym spokojem - Dumbledore ostrzegł nas, że coś takiego może się
zdarzyć. Karkus zrozumiał jednak na tyle, by wrzasnonć na pare
olbrzymów, znajoncych nasz jenzyk, by tłumaczyły.
- A
prezent mu się spodobał? - zapytał Ron.
- No pewnie. Gdy tylko
zrozumieli co to jest z radości wybuchła burza oklasków -
powiedział Hagrid obracając smocze mięso, aby chłodniejszą stroną
przyłożyć je do napuchniętego oka - Bardzo zadowoleni. I wtedy
powidziałem: "Albus Dumbeldore prosi Gawora, aby przyjoł jego
posłańca gdy ten wróci jutro z jeszcze jednym darem".
-
A nie mogliście z nim porozmawiać tego samego dnia? - zapytała
Hermiona.
- Dumbledore chciał abyśmy robili wszystko powoli -
powiedział Hagrid - Niech na poczontek wiedzom, że dotrzymujemy
obietnic. "Wrócimy jutro z kolejnym darem" i tak jak
obiecaliśmy wróciliśmy z nastempnym prezentem. To sie nazywa
robić dobre wrażenie, rozumiecie? Trzeba było też dać im czas na
przetestowanie pirwszego prezentu i przekonanie, że naprawde jest
dobry i przy okazji zaostrzyć apetyt na wiencej. Musicie też
wiedzieć, że olbrzymy takie jak Karkus, gdy ktoś mówi im
wiencej niż mogom na raz zrozumieć to najprostszym wyjściem dla nich
jest go po prostu zabić. Pokłoniliśmy sie wiec ponownie, wróciliśmy
tom samom drogom i znaleźliśmy dla siebie przytulnom, małom jaskinie,
w której spendziliśmy noc. A nastempnego ranka przybyliśmy
ponownie i zastaliśmy Karkusa siedzoncego i wyglondajoncego nas
niecierpliwie.
- I rozmawiałeś z nim?
- Tak. Jak już pewnie
domyślacie zaprezentowalisimy mu dość ładny, niezniszczalny hełm
wojenny wykonany przez gobliny, a potem usiedliśmy wspólnie i
rozpoczeliśmy rozmowy.
- No i co mówił?
- Niwiele -
odpowiedział Hagrid - Głównie słuchał. Ale zaczeło sie bardzo
dobrze, bo słyszał już o Dumledorze i jego walce przeciwko zabijaniu
ostatnich w Brytanii olbrzymów. Poza tym Karkus wydawał się
być nawet zainteresowany tym co Dumbledore miał im do przekazania i
nie tylko on, równiż inni, a w szczególności ci, co
znali angielski skupili sie wokół nas i słuchali z
zainteresowanim. Byliśmy pełni nadzieii odchodzonc tego dnia i
obiecujonc, że wrócimy rano z kolejnym darem...
Ale tej
nocy wszystko poszło nie tak jak trza...
- Co masz na myśli? -
szybko zapytał Ron
- Cóz, jak już mowiłem, olbrzymy nie
som zdolne do wspólnego życia - odparł smutno Hagrid - Nie w
tak dużych grupach jak ta. Nie potrafiom sobie pomagać, a co kilka
tygodni wrencz zabijajom sie nawzajem. Wszyscy wtedy walczom miendzy
sobom: menszczyźni z menszczyznami, kobity z kobitami, nawet
nieliczni już członkowie starego plemienia i to bez przyczyny, ani o
jedzenie, ani o miejsce do spania, o nic. Wydawałoby sie, że kiedy
cała ich rasa jest na wymarciu, to powinni zaprzestać walk miendzy
sobom ale...
Hagrid westchnął głęboko
- Tej nocy wywionzała
sie bójka; widziliśmy jom z wylotu naszej jaskini, patrzonc w
dół, na doline. Trwało to kilka godzin, nie uwierzylibyście w
ten hałas. A kiedy wseszło słonice, śnieg okazał sie być cały
czerwony, a jego głowa leżała na dnie jeziora,
- Czyja głowa? -
wyksztusiła Hermiona
- Karkusa - ciężko odrzekł Hagrid - i był
już nowy Gawor, Golgomath - westchnął głeboko - No i coż; jako że
przyjazne kontakty nawionzaliśmy z pirwszym Gaworem, a nie tymj
drugim, który pojawił sie dwa dni później, musiliśmy
zaczonć wszystko od nowa, ale prześladowało nas dziwne uczucie, że
Golgomath nie byndzie już taki skory by nas wysłuchać. Musieliśmy
jednak spróbować.
- I poszliscie z nim gadać? - zapytał
Ron z niedowierzaniem - po tym jak żeście widzieli, jak ucinał innemu
olbrzymowi głowę?
- Oczywiście - odpowiedział Hagrid - nie po to
szliśmy tak dalego, żeby zrezygnować, raptem po dwóch dniach.
Zeszliśmy wiec na dół, z kolejnym prezentem, który w
założeniu mnieliśmy dać Karkusowi. Zanim jeszcze jednak zdonżyłem
otworzyć usta, wiedziałem już, że nic z tego nie byndzie. Sidzioł tam
w hełmie Karkusa, łypionc na nas oczami jak żeśmy sie tylko do niego
zbliżyli. Był ogromny, jeden z najwinkszych spośród nich
wszystkich. Mniał czarne włosy, słusznej wielkości zemby i naszyjik z
kości. Niektóre z nich wyglondały na ludzkie. No ale cóż,
postanowiłem spróbować i trzymajonc wielki zwój smoczej
skóry powidziłem: "Prezent dla Gawora olbrzymów".
Nastempnom rzeczom jakom pamientam było to, żem wisioł w powitrzu do
góry nogami, trzymany przez dwóch jego druchów.
Hermiona zakryła usta dłońmi.
- I jak się stamtąd wydostałeś?
- zapytał Harry
- Nie uwolniłbym sie, gdyby nie Olimpia - odrzekł
Hagrid - wyciongneła swojom różdżke i rzuciła najszybsze
zaklencie jakie kiedykolwiek widziałem. Cholibka, po prostu cudowne.
Zaklenciem Conjuctivius** grzmotneła tych dwóch co mnie
trzymali prosto po oczach i natychmiastowo mnie puścili, ale i tak
byliśmy w kłopotach, bo żeśmy użyli przeciwko nim magii, a tego one
właśnie nie lubiom w czarodziejach najbardzej. Wiedzieliśmy o tym,
tak samo jak to, że nie ma już raczej sposobu żebyśmy mogli znowu
przedostać sie do ich obozu.
- Biedny Hagrid - cicho powiedział
Ron
- Więc skoro byliście tam tylko trzy dni, to jak to możliwe,
że wróciliście tak późno? - zapytał Hermiona
- Ale
my nie wyjechaliśmy po trzech dniach - odparł Hagrid, patrząc z
oburzeniem - Dumbledore liczył przecież na nas
- Ale przecież
właśnie co powiedziałeś, ze nie było sposobu abyście mogli do nich
wrócić
- Za dnia owszem nie. Ukryliśmy sie w naszej
jaskini, żeby to wszystko jeszcze raz przemyśleć i spendziliśmy tam
pare dni po prostu obserwujonc. Ale to co zobaczyliśmy nie było
dobre.
- Co, poobcinał jeszcze więcej głów? - z
rozdrażnieniem zapytała Hermiona
- Nie - odpowiedział Hagrid -
chciałbym, ale nie
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- To, że
wkrótce dowiedziliśmy sie, że on nie sprzeciwiał sie wszystkim
czarodziejom, tylko nam.
- Śmierciożercy? - pośpiesznie zapytał
Harry
- Ta - odpowiedział ponuro Hagrid - Kilku z nich odwiedzało
go codzinnie, przynoszonc swoje dary, a on nie wieszoł ich do góry
nogami.
- Po czym poznałeś, że to byli Śmierciożercy? - zapytał
Ron
- Bo rozpoznałem jednego z nich - warknął Hagrid - Macnair.
Pamientacie go? Posłali gościa, aby zabił Hartodzioba. Maniak z niego
okropny. Zabijać lubi prawie tak samo jak Golgomath; heh... nic
dziwnego, że sie ze sobom tak dobrze dogadali.
- Więc Macnair
przekonał olbrzymy, żeby przyłączyły się do Sami-Wiecie-Kogo? -
desperacko zapytała Hermiona.
- Na wszystkie Hipogryfy! Ja
jeszcze nie skoniczyłem opowiadać - odparował z oburzeniem Hagrid,
który, biorąc pod uwagę, że na początku nic im nie chciał
powiedzieć, teraz sprawiał wrażenie raczej z siebie zadowolonego - Po
wspólnych dyskujach, doszliśmy z Olimpią do wniosku, że fakt
iż Gawor zdaje siem faworyzować Sami-Wiecie-Kogo nie oznacza, że
faworyzujom go wszyscy inni. Musieliśmy po prostu spróbować
przekonać tych paru innych, którzy nie chcieli Golgomatha jako
Gawora.
- Ale jak mogłeś rozpoznać, którzy to? - zapytał
Ron
- No cóż. Byli to raczej ci bici przez niego na
miazge, co nie? - cierpliwie odrzekł Hagrid - abo ci którzy
bez żadnego powodu trzymani byli z dala od Golgomatha, lub ci którzy
ukrywali sie w jaskiniach wokół wonwozu, tak jak my. Wiec
zdecydowaliśmy, że przejdzimy sie w nocy po tych wszystkich
jaskiniach i zobaczymy, czy uda nam sie przekonać paru z nich.
-
Chodziliście po tych wszystkich mrocznych jaskiniach, poszukując
olbrzymów? - zapytał Ron z trwożnym respektem w głosie.
-
No cóż, to ni olbrzymy martwiły nas najbardziej - odpowiedział
Hagrid - bardziej obawialiśmy sie Śmierciożerców. Dumbledore
ostrzegał nas przed wyjazdem, żebyśmy nie krencili sie wokół
nich, jeśli to możliwe, a problem polegał na tym, że oni doskonale
wiedzili, że jestesimy w pobliżu. Domyśliliśmy sie, że powidział im o
nas Golgomath. Tej nocy, gdy wszystkie olbrzymy już spały, a my
chciliśmy przeszukać jakinie, Macnair i reszta zaczeli wenszyć w
górach w poszukiwaniu nas. Ledwo co powstrzymałem Olimpie od
zaatakowania ich - powiedział Hagrid, ściągając swoją dziką brodę
kącikami ust - była gotowa ich zaatakować... coś w niom wstenpuje gdy
jest przez cos pobudzona... Olimpia jest... no wiecie... porywcza...
domyślam sie, że to ta jej francuska krew...
Hagrid utkwił
zamglone spojrzenie w ogniu, ale Harry dał mu raptem trzydzieści
sekund na wspomnienia, zanim odchrząkną głośno.
- No i co się
stało? Zbliżyliście się ostatecznie do któregokolwiek z
olbrzymów?
- Co? Ach... Och tak, zbliżylisimy sie. Taaa...
W trzeciom noc po zamordowaniu Karkusa, wykradliśmy sie z naszej
kryjówki i majonc oczy szeroko otwarte na Śmierciożerców,
zeszliśmy zpowrotem w doline. Weszlisimy do paru jaskiń, ale bez
rezultatu; dopiro w szóstej z kolei znaleźliśmy trzech
ukrywajoncych sie olbrzymów.
- Jaskinia musiała być
zatłoczona - stwierdził Ron.
- No cóż, nie było to miejsce
do zabaw z kugucharami - potwierdził Hagrid.
- Nie zaatakowali,
kiedy was zobaczyli? - zapytała Hermiona.
- Najprawdopodobniej
zrobiliby to gdyby tylko byli w stanie - odpowiedział Hagrid - ale
cała trójka była bardzo ranna; chyba dlatego, że Golgomath
zbyt czensto bił ich do nieprzytomności, a jak tylko sie pobudzili,
przekradli się do najbliszego shroninia jakie tylko byli w stanie
znaleźć. Tak czy owak... jeden z nich troche znał angielski i
tłumaczył innym to co mnielismy do powidzenia i musze przyznać, że
poszło nam całkiem nieźle. Postanowiliśmy wiec dalej odwiedzać
rannych. Tak sobie myśle, że zdołaliśmy przekonać do jednego z
naszych celów sześciu czy siedmiu z nich.
- Sześciu, albo
siedmiu? - gorliwie zapytał Ron - to całkiem nieźle. Czy one
zamierzają przybyć tutaj, by zacząć walczyć z nami przeciwko
Sami-Wiecie-Komu?
Ale Hermiona powiedziała - Hagridzie co miałeś
na myśli mówiąc: "Do jednego z naszych celów"?
Spojrzał na nią smutno.
- Banda Golgomatha napadła na
jaskinie; ci którzy przeżyli nie chcieli już nam wiencej
pomagać.
- Więc... więc, żadne olbrzymy nie przybędą? - zapytał
Ron, patrząc z rozczarowaniem w oczach.
- Nie - opowiedział
Hagrid, wzdychając głęboko kiedy przekręcał mięso i przykładał do
twarzy jego chłodniejszą stronę - ale zrobilisimy to, co zrobic
mnieliśmy; przekazaliśmy im wiadomość Dumbledora i myśle, że wśród
tych, którzy jom słyszeli znajdom sie też, którzy jom
zapamientajom. Może niektórzy z nich, nie chconc pozostawać
pod ciongłym panowaniem Golgomatha, opuszczom góry i wtedy
jest szansa, że przyponiom sobie Dumbledora i to, że był dla nich
miły... może to sprawi, że przybendom do nas.
W tej właśnie
chwili śnieg zasypał okno. Harry zdał sobie właśnie sprawę, że przez
śliniącego się na jego kolanach Kła, szatę w tym miejscu miał
całkowicie przemoczoną.
- Hagrid - cichym głosem zapytała po
chwili Hermiona.
- Mmm... ?
- Czy kiedy tam byłeś... czy były
jakieś ślady... czy słyszałeś cokolwiek o twojej... twojej... mamie?
Hagrid skierował swoje nie zakryte jeszcze oko na Hermionę, która
wyglądała teraz na przestraszoną.
- Przepraszam... ja... zapomnij
o tym...
- Nie żyje - wychsząkał Hagrid - umarła lata temu. Oni
mi tak powidzieli.
- Och... ja... naprawdę mi przykro... - bardzo
cichutkim głosem odrzekła Hermiona, a Hagrid wzruszył swoimi
masywnymi ramionami.
- Niepotrzebnie - odpowiedział krótko
- nie pamientam jej zbytnio, boć co boć niie była zbyt dobrom matkom.
Znowu zapanowała cisza. Hermiona spoglądała co chwila nerwowo na
Harrego i Rona, wyraźnie oczekując by coś powiedzieli.
- Ale
wciąż nie wyjaśniłeś nam Hagidzie, jak doprowadziłeś się do tego
stanu - powiedział Ron, wskazując gestem na jego zakrwawioną twarz.
- I dlaczego tak późno wróciłeś - zawtórował
Harry - Syriusz mówił, że Madame Maxime wróciła już
wieki temu.
- Kto cię zaatakował? - zapytał Ron.
- Ja wcale
nie zostałem zaatakowany - z naciskiem powiedział Hagrid - to...
Ale
reszta jego słów utonęła w nagłym odgłosie stukania do drzwi.
Hermiona wzdrygnęła się; jej kubek wyślizgnął się jej z palców
i rozbił uderzając o podłogę; Kieł zaskomlał. Cała czwórka
wpatrywała się teraz w okno obok drzwi wejściowych. Cień kogoś małego
i przysadzistego falował teraz spoza cienkiej firanki.
- To ona!
- wyszeptał Ron.
- Spadamy stąd - szybbko zawołał Harry, chwytając
Pelerynę Niewidkę i zarzucając ją na siebie i Hermionę, podczas gdy
Ron wyrwał dookoła stołu i zanurkował, po chwili także pod nią
znikając. Stłoczeni ze sobą cofnęli się do konta; Kieł warczał
okropnie na drzwi, a Hagrid wyglądał na całkowicie zagubionego.
-
Hagridzie schowaj nasze kubki.
Hagrid chwycił kubki Harrego i
Rona i wsadził pod poduszkę w koszu Kła. Ten skakał teraz wokół
drzwi, więc Harid odepchnął go i otworzył.
W progu stanęła
profesor Umbridge, mająca no sobie swój zielony, tweedowy
płaszcz i dopasowany kapelusz. Zwęziła wargi i wychyliła do tyłu tak,
by móc widzieć twarz Hagrida, któremu dosięgała
zaledwie do pępka.
- Więc - powiedziała bardzo powoli i głośno,
tak jak gdyby mówiła do kogoś głuchego - ty jesteś Hagrid,
tak? - Nie czekając na odpowiedź weszła do pokoju, przetaczając
swoimi wybałuszonymi oczami w każdym kierunku.
- Z drogi! -
wymachując torebką rąbnęła Kła, który skakał wokół
niej, próbując polizać po twarzy.
- eee... - nie chciałbym
być nigrzeczny - wtrącił Hagrid gapiąc się na nią - ale kim cholibka
pani jest?
- Nazywam się Dolores Umbridge.
Jej oczy
przesuwały się po całej chacie. Dwukrotnie spojrzała bezpośrednio w
kąt, gdzie stali Harry, Ron i Hermiona.
- Dolores Umbridge? - z
dezorientacją zapytał Hagrid - Myślałem, że jest pani z Ministerstwa,
nie pracuje pani z Knotem?
- Tak. Byłam Starszym Podsekretarzem
samego Ministra - odpowiedziała Umbridge, przechadzając się teraz i
przypatrując każdemu, nawet najdrobniejszemu detalowi, od torby
wiszącej na przeciwległej ścianie, po rzucony płaszcz podróżny
- teraz jestem nauczycielem Obrony Przed CCzarną Magią...
- To
musi być pani odważna - stwierdził Hagrid - nie ma już zbyt wielu,
którzy wzieli by tom posade.
- ... i Wielkim Inkwizytorem
Hogwartu - odparła Umbridge, w ogóle nie dając po sobie
poznać, że go słyszała.
- Co to takiego? - zapytał Hagrid,
krzywiąc się.
- Dokładnie o to samo miałam właśnie zapytać -
powiedziała Umbridge, wskazując na leżące na podłodze potłuczone
kawałki porcelany, będące kiedyś kubkiem Hermiony.
- Ach... -
odrzekł Hagrid, rzucając zdesperowane spojrzenie w kierunku, gdzie
stali w ukryciu Harry, Ron i Hermiona - ach to... to Kieł. Stłukł ten
kubek i w zamian musiałem użyć tego.
Hagrid wskazał na kufel z
którego pił przez cały czas, a drugą ręką wciąż przytrzymywał
smocze mięso, przyciśnięte do jego oka. Umbridge stała teraz zwrócona
prosto na niego, badając każdy detal już nie chaty, a jego wyglądu.
- Słyszałam jakieś głosy - oświadczyła cicho.
- Mówiłem
do Kła - odważnie powiedział Hagrid.
- I co? Odpowiadał ci?
-
Cóż... poniekont tak... - niezręcznie odpowiedział Hagrid -
czasami myśle se, że Kieł jest prawie jak człowiek i...
- Na
drodze prowadzącej z zamku do twojej chaty są ślady trzech par stóp
- gładko oznajmiła Umbridge.
Hermiona westchnęła, po czym Harry
natychmiastowo połozył rękę na jej ustach. Na szczęście Umbridge nie
usłyszała jej, bo Kieł obwąchiwał rąbek jej szaty niezwykle głosno.
- Cóż. Dopiro wróciłem - powiedział Hagrid
wskazując swoją ogromną ręką na torbę - Może ktoś był u mnie
wcześniej i sie mineliśmy.
- Tyle że tam nie ma śladów
prowadzących z powrotem do zamku.
- Eee... nie wim jak to możliwe
- odpowiedział Hagrid pociągając nerwowo zza swoją brodę i znowu
spoglądając w kąt, gdzie stali Harry, Ron i Hermiona, jak gdyby
prosząc ich o pomoc - Ekhm...
Umbridge obkręciła się i
przemaszerowała przez całą długość chaty, patrząc dookoła niezwykle
ostrożnie. Zgięła się wpół i zajrzała pod łóżko.
Pootwierała wszystkie szafki Hagrida. Raptem o dwie stopy minęła
miejsce, gdzie stali Harry, Ron i Hermiona napierający już teraz na
ścianę. Kiedy obok nich przechodziła Harry musiał nawet wciągnąć
brzuch. Po dokładnym zbadaniu wnętrza olbrzymiego kociołka, w którym
Hagrid zwykł sobie gotować, ponownie się odwróciła i zapytała
- Co ci się stało? Jak odniosłeś te wszysttkie obrażenia?
Hagrid
ściągnął pośpiesznie ze swojej twarzy smocze mięso, co w opinii
Harrego było błędem, ponieważ wszystkie te czarne i fioletowe
stłuczenia dookoła jego oka były teraz całkowicie widoczne, i nie
wspominając już o ogromnych ilościach świeżej i zakrzepłej krwi na
jego twarzy - Och... mniałem taki tam malutki wypadeczek -
odpowiedział nieprzekonywująco.
- Jakiego rodzaju wypadek?
-
Ja... podróżowałem ostatnio.
- Podróżowałeś -
powtórzyła spokojnie.
- Tak. Własnie. Na... na miotle
mojego przyjaciela. Bo sam nie latam. Ale cóż, niech pani
spojrzy na moje rozmiary, nie sondziłem, że istnieje w ogóle
miotła, która może mnie utrzymać. Mój przyjaciel hoduje
konie rasy Abraxan, nie wiem czy je pani kiedyś widziała; to takie
duże, uskrzydlone bestie; chciołem siem przejechać na jednym z nich,
ale on był...
- A gdzie byłeś? - zapytała Umbridge, urywając
chłodno paplaninę Hagrida.
- Gdzie ja...?
- ...byłeś. Tak -
powiedziała - semestr zaczął się całe dwa miesiące temu. Musiał cię
zastępować innych nauczyciel, a żaden z twoich kolegów nie był
w stanie udzielić mi najmniejszej informacji na temat twojego miejsca
pobytu. Nie zostawiłeś żadnego adresu. Gdzie więc byłeś?
Nastąpiła
chwila ciszy, podczas której Hagrid wpatrywał się w nią swoim
niedawno co odsłoniętym okiem. Harry był wręcz w stanie usłyszeć
swój, pracujący zażarcie mózg.
- Ja... wyjechałem w
celach zdrowotnych - odpowiedział.
- "w celach zdrowotnych"
- powtórzyła profesor Umbridge. Jejj oczy przeniosły się na
wypłowiałą i spuchniętą twarz Hagrida; smocza krew delikatnie i cicho
skapywała sobie na jego kamizelkę - Rozumiem...
- No tak -
kontynuował Hagrid - no wisz, troche świżego powitrza i...
-
Górskich krajobrazów? - słodko zapytała Umbridge.
Ona
wie, pomyślał desperacko Harry.
- Góry? - powtórzył
Hagrid, wyraźnie szybko myśląc - Nie. Południowa Francja. Troche
słonica i... i morza.
- Naprawdę? - odparła Umbridge - nie jesteś
zbyt opalony.
- No tak... wisz... wrażliwa skóra i w ogóle
- wytłumaczył Hagrid, próbując uśmiiechnąć się pojednawczo.
Harry spostrzegł, że miał wybite dwa zęby. Umbridge spojrzała na
niego ozięble, a jego uśmiech zbladł. Następnie uniosła swoją torebkę
nieco wyżej, na swoje ramię i powiedziała - Powiadomię, oczywiście,
Ministra o twoim późnym powrocie.
- Tak jest - odrzekł
Hagrid, potakując głową.
- Powinieneś także wiedzieć, że moim
nieszczęsnym, aczkolwiek niezbędnym obowiązkiem jako Wysokiego
Inkwizytora jest kontrolowanie moich kolegów-nauczycieli, więc
ośmielę się powiedzieć, że wkrótce spotkamy się ponownie.
Odwróciła się ostro i przemaszerowała z powrotem do drzwi.
- Pani nas kontroluje? - powtórzył tępo Hagrid, patrząc
się na nią.
- Och tak - z lekkością odparła Umbridge, odwracając
się do tyłu, by na niego spojrzeć a ręką dotykając już drzwi -
Ministerstwo zostało zobowiązane do usunięcia stąd wszystkich
niezadowalających nauczycieli. Dobranoc Hagridzie.
Wyszła
zatrzaskując za sobą drzwiami. Harry chciał już zdjąć Pelerynę
Niewidkę, kiedy Hermiona chwyciła go za nadgarstek.
- Jeszcze nie
- wyszeptała mu do ucha - Może jeszcze wcaale nie odeszła.
Hagrid
zdawał się myśleć podobnie, bo przeszedł przez pokój i
przesunął firankę zaledwie o cal lub coś około tego.
- Wraca do
zamku - oznajmił przybitym głosem - ona naprawdę kontroluje
nauczycieli?
- Taa... - odpowiedział Harry, ściągając Pelerynę.
Trelawney jest już na warunkowym...
- Eee... Hagridzie... co
takiego zamierzasz robić z nami na lekcjach? - zapytała Hermiona.
-
Och, mam naprawdem ogromne mnóstwo planów co do tych
lekcji, wiec nie martw siem o mni - opowiedział entuzjastycznie
Hagrid, podnosząc ze stołu smocze mięso i ponownie kładąc go sobie na
oko - na rok waszych SUMów, zachowałem dla was pare
niezwykłych stworzeń, tylko poczekajcie, som naprawde wyjontkowe.
-
Eee... wyjątkowe w jaki sposób? - wstępnie zapytała Hermiona.
- A ni powim - wesoło odparł Hagrid - nie chcem wam popsuć
nispodzianki.
- Posłuchaj Hagridzie - powiedziała natychmiastowo
Hermiona, zrzucając już wszelkie pozory - profesor Umbridge nie
będzie za bardzo zadowolona, jeśli przyniesiesz na lekcje coś zbyt
niebezpiecznego.
- Nibezpicznego? - zapytał Hagrid, patrząc z
delikatną dezorientacją - nie bądź gupia, nigdy przecież nie dałbym
wam nic nibespicznego. To znaczy, no dobrze, one mogom wydawać sie...
- Hagridzie, Ty musisz przejść przez kontrolę Umbridge, a żeby
tego dokonać naprawdę o wiele lepiej będzie, jeśli przekona się, że
uczysz nas rzeczy takich jak na przykład: opieka nad kudłoniami, albo
jak odróżnić szpiczaki od psidwaków - poważnie
oznajmiła Hermiona.
- Ale to ni jest zbyt interesujonce Hermiono
- odpowiedział Hagrid - rzeczy którre dla was przygotowałem
robiom znacznie większe wrażenie; sprowadzałem je tu od lat i myśle,
że mam jedyne ich stado w całej Brytanii.
- Hagridzie... proszę
cię - ciągnęła Hermiona, z nutką prawdziwej desperacji w głosie -
Umbridge znajdzie byle wymówkę, by pozbyć się tych wszystkich
nauczycieli, których uzna za zbyt zaprzyjaźnionych z
Dumbledorem. Proszę cię, ucz nas rzeczy, nawet nudnych, ale tylko
takich które związane są i pozwolą nam zdać nasze SUMy.
Ale
Hagrid ziewnął jedynie szeroko i rzucił tęskne spojrzenie w kierunku
dużego, obszernego łóżka, stojącego w rogu.
- Posłuchajcie
mni, to był naprawde długi dzień i jest już późno - oznajmił,
delikatnie klepiąc Hermionę po jej ramionach, ale jednak tak, że jej
kolana zgięły się w pół i głucho stuknęły w podłogę - och...
przepraszam - i podniósł ją z powrotem trzymając za jej szatę
- Posłuchajcie mnie, nie martwcie siem o mmni, przyrzekam wam, że
teraz kiedy już wróciłem, mam zaplanowanych na te lekcje,
naprawde wiele ciekawych rzeczy, a tera... tera lepij bendzie jeśli
wrócicie już do zamku i niezapomnijcie zatrzeć za sobom
śladów.
- Nie jestem pewien czy cokolwiek do niego dotarło
- powiedział Ron chwilę później, gddy wracając do zamku przez
coraz bardziej gęstniejący śnieg, zatrzymali się na chwilę, by
sprawdzić czy droga jest wolna i zacierając za sobą ślady zaklęciem
Obliteration, rzucanym przez Hermionę.
- Więc pójdę do
niego jeszcze raz - odrzekła Hermiona z determinacją w głosie - I
jeśli będę musiała, sama zaplanuje dla niego zakres tych lekcji. Nie
dbam o to czy ona wywali Trelawney, czy nie, ale nie uda się jej
pozbyć Hagrida!