Ciężarny problem
Przed Trybunałem w Strasburgu pierwsza Polka
skarży nasz kraj o złamanie jej prawa do aborcji. Kolejne pozwy
czekają.
Alicję Tysiąc zmuszono do urodzenia dziecka. W wyniku ciąży została
inwalidką pierwszej grupy. Ta historia pozornie przypomina wiele
innych, jakie do tej pory wydarzyły się w Polsce. Pozornie, bo będzie
miała swój ciąg dalszy w Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu.
To pierwszy taki przypadek, gdy Polka złożyła skargę na działanie tzw.
ustawy antyaborcyjnej i trybunał zdecydował się na jej rozpatrzenie.
Gdyby takich kobiecych głosów było więcej, może dałoby to politykom
do myślenia. A tak niedawno musiała umrzeć kolejna młoda kobieta, bo
zamiast ratować jej życie, lekarze skupili się na ochronie ciąży - mówi
Alicja Tysiąc. Jej historia jest bardzo podobna. - To była moja trzecia
ciąża. Lekarze wspominali, że istnieje ryzyko pęknięcia siatkówki i
mogę stracić wzrok. Takie zagrożenie było już przy poprzedniej ciąży,
kolejna nie powinna się była zdarzyć. Jednak w moim przypadku żadna
antykoncepcja hormonalna nie wchodzi w grę. Zawiodła prezerwatywa.
Alicja długo się zastanawiała, czy lepiej mieć wzrok i wychowywać
dwójkę dzieci, czy być niewidomą matką trójki. Bardzo bała się utraty
wzroku. Dlatego decyzja była jasna: aborcja. Prawo dawało jej możliwość
legalnego usunięcia ciąży. Ale tylko w teorii, bo nie znalazł się nikt,
kto byłby gotów to zrobić. Urodziła. Teraz ma 34 lata. Wygląda bardzo
młodo. Jest drobna, ma długie, ciemne włosy. Na nosie dwie lupy w
oprawie. Minus 25 dioptrii, a niedługo i te będą zbyt słabe. Nie rusza
się bez nich z domu, inaczej przewróciłaby się na najbliższym
krawężniku. - Ludzie mówią, że nie może być ze mną aż tak źle, bo
chodzę. Ja na to, że nie mam innego wyjścia - mówi. Jest przekonana, że
pieniądze załatwiłyby sprawę.
- Oficjalnie lekarze mają usta pełne frazesów, ale podziemie chętnie
przyjmuje takie przypadki jak mój. Gdy nikt nie chciał mi pomóc,
wzięłam do ręki gazetę i dzwoniłam po ogłoszeniach typu: ginekolog
dyskretnie. Umówiłam się nawet z jednym z nich na 1,5 tys. zł, ale gdy
się dowiedział, że jestem po dwóch cesarskich cięciach, powiedział, że
będzie mnie to kosztować 5 tys. Na taką sumę nikogo z mojej rodziny
nigdy nie byłoby stać.
- Coraz więcej lekarzy boi się dokonywać aborcji. Albo raczej udają, że
się boją. Mają po prostu ochotę szybko pozbyć się kłopotu - przekonuje
Wanda Nowicka z Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, która
zajęła się sprawą Alicji. - Dlatego każda ciężarna kobieta powinna
stosować zasadę ograniczonego zaufania do lekarza. To bardzo smutne,
ale nie ma już żadnej pewności, że lekarz będzie myślał przede
wszystkim o niej, a nie o ratowaniu życia płodu za wszelką cenę czy o
tym, by mieć święty spokój.
Alicja bardzo kocha swoją najmłodszą córeczkę, czteroletnią już Julię.
- Gdy na nią patrzę, nie krytykuję siebie za myśli, jakie miałam
wcześniej. Bo to kolosalna różnica między kilkuletnim człowiekiem, a
początkami ciąży, gdy wiesz, że masz w brzuchu kilka komórek - mówi. -
Czy czegoś żałuję? Tak, że zostałam do wszystkiego zmuszona.
Natrętna mucha
Swoją wycieczkę po lekarzach zaczęła zaraz na początku ciąży,
pod koniec pierwszego miesiąca. Próbowała dostać od swoich okulistek
zaświadczenie o stanie zdrowia. Zależało jej tylko na szczerej opinii,
co myślą na temat kontynuowania ciąży. Problem polegał na tym, że na
gębę gotowe były powiedzieć wszystko. Ale o żadnym pisemnym
oświadczeniu nie było mowy. Kolejni lekarze też nie chcieli wydać
wymaganego do przeprowadzenia aborcji dokumentu. Że może stracić wzrok,
ma całkowity zakaz wysiłku i powinna prowadzić bardzo oszczędny tryb
życia i że po poprzednich dwóch trudnych ciążach grozi jej pęknięcie
macicy? To był już jej problem. Jeden lekarz napisał tylko, że powinna
podwiązać sobie jajowody. Ale oczywiście nie mogła tego zrobić, bo to
sprzeczne z polskim prawem. Taki niemiły żart.
- Zrobiłam chyba dziesiątki kilometrów, zanim w końcu trafiłam na
internistę, który napisał mi taki dokument - opowiada. - Stawiłam się z
nim w szpitalu na Czerniakowskiej u pewnego pana profesora. Przyjął
mnie na korytarzu. Rzucił okiem na papier i powiedział, że nie wyraża
zgody. Ot tak, po prostu, bez podania konkretnej przyczyny. Dopiero gdy
zaczęłam się denerwować, zaprosił mnie do gabinetu. I na oświadczeniu
napisał, że jest przeciwny zabiegowi. Tym samym je zniszczył,
unieważnił.
- W pewnym sensie w federacji czujemy się odpowiedzialne za sytuację
pani Alicji, bo skierowałyśmy ją do lekarza, który potraktował ją tak
obrzydliwie. Gdyby została zbadana, gdyby skonsultowano ten przypadek,
można by dyskutować. Ale wygoniono ją niczym uporczywą muchę - mówi
Wanda Nowicka. - Nikt nie liczył się z jej problemami ani z jej
zdaniem. Bo może wyglądała zbyt bezbronnie, biednie, nie była osobą z
pierwszych stron gazet. Wolę nie wnikać, dlaczego została tak
potraktowana.
Alicja poszła nawet do ośrodka pomocy społecznej. Tam powiedzieli jej:
niech pani usunie tę ciążę. - Pamiętam nawet, że gorzko się zaśmiałam i
powiedziałam, że aby to zrobić, powinnam otrzymać jakiś zasiłek celowy.
Bo łatwo coś takiego w naszym kraju powiedzieć, a znacznie trudniej
wykonać - wspomina.
Ciąża się rozwijała i na załatwienie kolejnego zaświadczenia nie było
czasu. To był już trzeci miesiąc. Dwa miesiące zeszły więc na
bezskutecznej, biurokratycznej szamotaninie i upokarzającym zbywaniu na
korytarzach.
Dziecko przyszło na świat, a jego matka zaraz po porodzie
dostała wylewu krwi do plamki żółtej w oku. Prawie oślepła. I nagle
znalazła się w tym samym szpitalu na Czerniakowskiej. Tyle że na
okulistyce. Lekarz, który ją badał, nie krył zdziwienia: "Kto pani
pozwolił kontynuować ciążę?". Nie odpowiedziała.
Kolejne
pozwy
Po urodzeniu dziecka zdecydowała, że założy sprawę w prokuraturze. Ale
ani prokuratura okręgowa, ani nawet Izba Lekarska nie dopatrzyły się
nic złego w tym, jak została potraktowana. Dlatego po wyczerpaniu
wszystkich możliwości prawnych w Polsce postanowiła odwołać się do
Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Jej skarga opiera się m.in. na
naruszeniu prawa do skutecznego środka odwoławczego (art. 13
Europejskiej Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych
Wolności): skoro państwo daje prawo do usunięcia ciąży w razie
zagrożenia zdrowia, to musi zapewnić środki do egzekwowania tego prawa.
Powołuje się też na zakaz dyskryminacji (art. 14): ochrona zdrowia
kobiety w ciąży jest gorsza niż zapewniana innym pacjentom.
Dwa lata czekałam na przyjęcie wniosku, ale w końcu się udało. To
ważne, bo tylko śladowa część skarg jest brana pod uwagę - cieszy się.
- Do 18 maja rząd polski miał się odnieść do pytań wysłanych przez
trybunał. Rząd poprosił o przedłużenie terminu do 29 czerwca. Teraz
czekam, co będzie dalej.
Pięcioosobowa rodzina Alicji mieszka w 29-metrowym mieszkaniu. Ona, jej
partner, 12-letni Krystian, rok młodsza Patrycja. No i od czterech lat
Julka. Pokój przedziela na pół zwalisty regał, żeby każdy miał swój
mały kącik. W centralnym miejscu siedzi rozparty miś Puchatek, ulubiona
przytulanka Julki. Niektórych drzwiczek nie można zbyt gwałtownie
otwierać, bo wszystko leci na głowę. Alicja stara się o zamianę
mieszkania, ale ma zaległości w opłatach. - Chciałabym, żeby znalazł
się ktoś, kto byłby w stanie pomóc. Jest naprawdę bardzo ciężko -
opowiada.
Z sąsiadami żyje różnie. Byli tacy, co mówili, że nie kocha swojego
dziecka, że jest wyrodną matką. - Ludzie różne rzeczy gadają. Zmienia
im się dopiero, gdy sami muszą się z czymś uporać - mówi. - Ktoś mnie
spytał, co powiem swoim starszym dzieciom. Ja na to, że prawdę. Nie mam
nic do ukrycia.
Plotki ucichły. Tylko proboszcz wezwał ją ostatnio przed komunią
starszych dzieci i powiedział, żeby poszła do telewizji i wycofała to,
co mówiła wcześniej w programie. Miała powiedzieć, że jest niedoszłą
dzieciobójczynią i wstydzi się swoich myśli. - W życiu bym tego nie
zrobiła - przekonuje z mocą. I dodaje, że żałuje teraz jednej rzeczy:
że nie założyła temu ginekologowi procesu cywilnego. Nie chodzi o
odszkodowanie, ale o fakt, że nikt nie może bezkarnie sterować życiem
drugiego człowieka podług własnego widzimisię. Alicja jest dziś
bogatsza w doświadczenia. Gdyby teraz zaszła w ciążę, sprzedałaby
ostatni mebel, żeby znaleźć pieniądze i nie błagać lekarzy. - Gdyby
państwo rzeczywiście pomagało kobietom, wspierało je finansowo, to nie
byłoby tylu dramatycznych decyzji o usuwaniu ciąży. A tak państwo każe
się zachowywać moralnie, a samo jest tej moralności pozbawione - mówi.
Zdaniem Wandy Nowickiej, to szczęście w nieszczęściu, że sprawa trafiła
do trybunału. Może zrobi się wokół niej głośno, a inne kobiety odważą
się mówić o swoich przeżyciach? Do trybunału mają trafić niedługo
podobne wnioski. I może to jest właśnie droga do zmian w polskim
prawie?
Paulina Nowosielska