Copleston:
Ponieważ zamierzamy rozważać problem istnienia boga należałoby chyba
dojść do jakiejś wstępnej zgody na temat tego co rozumiemy pod terminem
"bóg". Ja rozumiem że chodzi o Najwyższą Istotę Osobową inną niż świat
i będącą stwórcą świata. Czy zgodzi się pan ze mną przynajmniej
wstępnie,
że to przyjmiemy jako sens terminu "bóg"?
Russell:
Tak. Przyjmuję tą definicję.
Copleston:
A więc moja pozycja polega na stwierdzeniu że taka istota faktycznie
istnieje i że istnienie tej istoty może być udowodnione filozoficznie.
Czy pańska pozycja to agnostycyzm czy ateizm ? Chodzi mi o to czy pan
będzie
twierdził że nieistnienie boga może być udowodnione ?
Russell:
Nie. Tego bym nie twierdził. Moja pozycja to pozycja agnostyka.
Copleston:
Zgodzi się pan ze mną że jest to nadzwyczajnie ważny problem: problem
istnienia boga ? Na przykład czy zgodzi się pan ze mną, że gdy boga nie
ma to istoty ludzkie i historia człowieka nie mogą mieć żadnego innego
celu aniżeli ten cel który oni sami sobie wybiorą, a to najczęściej
oznacza
że celem jest opanowanie władzy przez bogaczy ?
Russell:
Ogólnie rzecz biorąc tak, chociaż nie zgadzam się w stu procentach
z pańskim ostatnim stwierdzeniem.
Copleston:
Czy zgodzi się pan że jeżeli nie ma boga; nie ma Absolutnej Istoty
to nie może być też absolutnych wartości ? Inaczej mówiąc zgodzi się
pan,
że jeżeli nie ma absolutnego dobra to stąd istnieje względność wartości
?
Russell:
Nie. Sądzę że te problemy logicznie się różnią jeden od drugiego. Weźmy
na przykład książkę G. E. Moore'a "Podstawy etyki". On uważa że
istnieje
różnica między dobrem i złem i że jedno i drugie są to pojęcia
całkowicie
określone, ale nie potrzebuje on idei boga do usprawiedliwienia tego
punktu
widzenia.
Copleston:
No dobrze. Zostawmy problem dobra, póki nie przejdziemy do argumentu
moralnego, a najpierw podam argument metafizyczny. Chciałbym zwrócić
uwagę
na argument metafizyczny, który opiera się na argumencie Leibniza "od
zależności",
a póżniej moglibyśmy przejść do argumentu moralnego. Najpierw
sformułuję
krótko argument metafizyczny a potem to rozważymy.
Russell:
To dobry plan.
Argument "od zależności"
Copleston:
Dla jasności wykładu podzielę ten argument na kilka kroków. Po pierwsze
zauważmy że istnieją co najmniej pewne rzeczy we wszechświecie, które
nie
zawierają same w sobie przyczyny własnego istnienia. Na przykład: ja
jestem
zależny od swoich rodziców, w chwili obecnej zależę od powietrza, od
pożywienia.
I po drugie: świat to po prostu realna albo wyobrażalna całość, lub też
agregat indywidualnych obiektów, żaden z których nie zawiera w sobie
jedynej
przyczyny swojego istnienia. Nie ma żadnego świata który odróżniałby
się
od tworzących go obiektów, tak samo jak nie ma ludzkości która
różniłaby
się od poszczególnych ludzi. Tak więc, ponieważ obiekty albo zdarzenia
istnieją i ani jeden obiekt doświadczenia nie zawiera w sobie przyczyny
swojego istnienia, to całość tych obiektów powinna mieć zewnętrzną dla
siebie przyczynę. Tą przyczyną powinna być istota istniejąca i ta
istota
albo sama dla siebie jest przyczyną swojego istnienia albo nie. Jeśli
tak,
to bardzo dobrze, jeśli nie, to musimy kontynuować rozważania. A jeżeli
tak będziemy kontynuować do nieskończoności, to nie da się znaleźć
wyjaśnienia
dla istnienia. Dlatego powiedziałbym, że w wyjaśnieniu istnienia musimy
dojść do bytu, który zawiera wewnątrz siebie przyczynę swojego
istnienia,
to znaczy nie może nieistnieć.
Russell:
Podjął pan bardzo wiele problemów i niełatwo rozstrzygnąć od czego
zacząć, ale najlepszym punktem wyjścia będzie problem "bytu
koniecznego".
Słowo "konieczne" moim zdaniem może być stosowane tylko do twierdzeń i
w istocie rzeczy tylko do twierdzeń analitycznych, to znaczy takich
twierdzeń,
których zaprzeczenie jest wewnętrznie sprzeczne. Ja mógłbym uznać byt
za
konieczny tylko wtedy gdyby był to byt którego nieistnienie byłoby
wewnętrznie
sprzeczne. Czy przyjmuje pan Leibnizowski podział twierdzeń na
twierdzenia
rozumu i twierdzenia faktu ? Pierwsze z nich, twierdzenia rozumu, są
konieczne.
Copleston:
Oczywiście nie będę podpisywał się pod ideą, która należy do Leibniza,
ideą podziału prawd na prawdy rozumu i prawdy faktu, gdyż dla Leibniza
w ostatecznym rozrachunku istnieją tylko fakty analityczne. Okazuje
się,
że dla Leibniza prawdy faktu w końcu sprowadzają się do prawd rozumu,
inaczej
mówiąc do prawd analitycznych, przynajmniej dla rozumu
wszechwiedzącego.
Ma się rozumieć nie mogę zgodzić się z tym. Po pierwsze byłoby to
sprzeczne
z doświadczeniem swobody. Nie chcę bronić filozofii Leibniza w całości.
Wykorzystałem argument Leibniza "od zależności" wobec istoty
koniecznej,
opierając ten argument na zasadzie dostatecznej podstawy. Zrobiłem to
po
prostu dlatego, że wydaje on mi się krótkim i jasnym
sformułowaniem
tego co moim zdaniem jest fundamentalnym metafizycznym argumentem na
rzecz
istnienia boga.
Russell:
Ale moim zdaniem konieczny sąd obowiązkowo musi być analityczny. Nie
widzę co jeszcze to mogłoby oznaczać. Analityczne sądy są zawsze
złożone
i logicznie one, jeśli tak można powiedzieć, "spóźniają się".
"Zwierzęta
irracjonalne to zwierzęta" jest to sąd analityczny, ale takie
twierdzenie
jak: "to tutaj to jest zwierzę" w żadnym wypadku nie może być
analitycznym
sądem. Faktycznie wszelkie sądy które mogą być analityczne jak gdyby
opóźniają
się przy budowaniu twierdzeń.
Copleston:
Weźmy zdanie: "jeżeli istnieje byt zależny to istnieje również byt
konieczny". Ja uważam że ten sąd, wypowiedziany jako hipoteza,
jest
sądem koniecznym. Jeśli pan chce nazwać każde konieczne twierdzenie
twierdzeniem
analitycznym, to wtedy, żeby uniknąć sporu terminologicznego zgodzę się
nazywać go analitycznym, chociaż nie uważam tego za tautologię. Ale to
twierdzenie jest konieczne tylko przy założeniu że istnieje byt
zależny.
Faktyczne istnienie zależnego bytu powinno być ustanowione drogą
doświadczalną
i twierdzenie o tym że istnieje byt zależny oczywiście nie jest sądem
analitycznym,
chociaż musze przyznać, że gdy tylko stwierdzimy że istnieje byt
zależny
to stąd już koniecznie wyniknie że istnieje byt konieczny.
Russell:
Trudność z tym argumentem polega na tym, że ja nie dopuszczam idei
bytu koniecznego. Nie dopuszczam tego że istnieje jakikolwiek sens,
ażeby
nazywać inne byty zależnymi. Te zdania niczego nie oznaczają dla mnie.
One mają znaczenie tylko w logice którą ja odrzucam.
Copleston:
Pan chce powiedzieć że odrzuca pan terminy, ponieważ one nie zgadzają
się z tym co nazywa się skuteczną logiką ?
Russell:
Widzi pan, ja nie mogę znaleźć niczego co te terminy mogłyby oznaczać.
Słowo "konieczny", jak mi się wydaje, jest słowem bezużytecznym, jeżeli
stosuje się to słowo do rzeczy a nie do twierdzeń analitycznych.
Copleston:
Po pierwsze co pan ma na myśli pod pojęciem współczesnej logiki ? O
ile mi wiadomo istnieją bardzo różne systemy. Po drugie nie wszyscy
współcześni
logicy zgadzają się z tym, że metafizyka jest bezsensowna. Obaj znamy
co
najmniej jednego wybitnego współczesnego myśliciela którego wiedza w
dziedzinie
współczesnej logiki była głęboka, ale który wcale nie uważał że
metafizyka
jest bezsensowna i że problem istnienia boga jest bezsensowny. Nawet
gdyby
wszyscy współcześni logicy uważali że metafizyczne termimy są
bezsensowne,
to z tego nie wynikałoby że mają rację. Teza o tym że metafizyczne
terminy
są bezsensowne wydaje mi się tezą opartą na przyjętym z góry założeniu
filozoficznym. Stoi za tym założeniem taki dogmat: co nie włazi do
mojego
schematu to nie istnieje, albo jest to bezsensowne. Ja po prostu chcę
pokazać
że dowolny człowiek mówiący że pewien system logiki współczesnej jest
jedynie
sensownym systemem, twierdzi w ten sposób coś nadzwyczaj dogmatycznego.
Dogmatycznie twierdzi, że część filozofii jest całą filozofią. W końcu
byt zależny to byt który nie ma w sobie pełnej przyczyny swojego
istnienia.
Oto co mam na myśli pod pojęciem bytu zależnego. Pan wie, ja też to
wiem,
że istnienie nas obu nie jest możliwe do wyjaśnienia jeżeli nie oprzemy
się o coś znajdującego się poza nami, to znaczy chodzi o naszych
rodziców
na przykład. Byt konieczny, z drugiej strony, to jest byt który musi
istnieć
i nie może nieistnieć. Pan może uważać, że bytu koniecznego nie ma, ale
nie może pan mnie przekonać że pan nie rozumie terminu, który ja
wykorzystuję.
Jeżeli pan go nie rozumie to jak może pan twierdzić, że ten byt nie
istnieje,
jeśli pan właśnie to mówi.
Russell:
To są sprawy o których nie warto długo dyskutować. Ma się rozumieć
ja nie uważam że cała metafizyka jest bezsensowna. Dla mnie bezsensowne
są niektóre terminy. Nie na podstawie jakiejś tam ogólnej zasady, ale
po
prostu dlatego że ja nie widzę ich interpretacji. To nie jest jakiś
ogólny
dogmat, tylko szczególny przypadek. Jednak na razie nie będę tym się
dłużej
zajmował. To co pan powiedział zawraca nas do argumentu
ontologicznego
zgodnie z którym istnieje byt, którego istota musi pociągac za sobą
istnienie
- tak że istnienie tej istoty jest twierdzeniem analitycznym. Mnie się
wydaje że to jest niemożliwe. Oczywiście powstaje też problem co mam na
myśli pod pojęciem istnienia. Myślę że jeżeli chodzi o przedmiot,
którego
tylko nazwę wymieniliśmy, to nigdy nie można z góry sensownie
powiedzieć
że ten przedmiot istnieje. To można mówić tylko o przedmiocie, który ma
opis, a istnienie wcale niekoniecznie jest predykatem.
Copleston:
Pan uważa więc za błąd gramatyczny czy też błąd syntaktyczny, jeżeli
powiemy że Thomas Eliot istnieje. Pan uważa że trzeba mówić: autor
dzieła
"Zabójstwo w katedrze" istnieje. Pan chce powiedzieć że twierdzenie
"przyczyna
świata istnieje" jest twierdzeniem bezsensownym ? Pan może powiedzieć
że
świat nie ma przyczyny, ale ja nie mogę zrozumieć jak pan może uważać
zdanie
"przyczyna świata istnieje" za bezsensowne. Sformułujmy to zdanie w
postaci
pytania "czy świat ma przyczynę?", albo "czy istnieje przyczyna
świata?".
Większość ludzi niewątpliwie zrozumie to pytanie nawet jeżeli będą
chcieli
dać na to pytanie różne odpowiedzi.
Russell:
No, ma się rozumieć że pytanie "czy istnieje przyczyna świata?" jest
sensowne, ale jeżeli pan powie "tak, bóg jest przyczyną świata", to pan
używa słowa "bóg" jako imię własne i wtedy "bóg istnieje" nie jest
twierdzeniem,
które jest sensowne. Taka jest moja pozycja. No, w końcu wychodzi, że
sąd
o tym że coś tam istnieje nigdy nie może być sądem analitycznym.
Załóżmy
na przykład że pan bierze jako przedmiot rozważań istniejący okrągły
kwadrat.
Wtedy zdanie "istniejący okrągły kwadrat istnieje" będzie wyglądało na
zdanie analityczne. Jednak okrągły kwadrat nie istnieje.
Copleston:
Oczywiście nie istnieje, ale wtedy, ma się rozumieć, pan nie może
powiedzieć
że on nie istnieje póki pan nie rozumie tego co to takiego jest
"istnienie".
Jeśli chodzi o wyrażenie "istniejący okrągły kwadrat" to muszę
powiedzieć
że ono jest całkowicie bezsensowne.
Russell:
Ma pan rację. Ale ja to samo powiedziałbym o "bycie koniecznym".
Copleston:
Zdaje się, że zaszliśmy w ślepą uliczkę. Twierdzenie, że "byt
konieczny"
to taki byt, który musi istnieć i nie może nie istnieć jest
twierdzeniem
mającym dla mnie całkiem konkretnie sens, a dla pana to twierdzenie
jest
bezsensowne.
Russell:
Sądzę, że możemy jeszcze trochę kontynuować rozważanie tego problemu.
Byt który musi istnieć i nie może nie istnieć to dla pana byt, którego
jedną z cech koniecznych jest istnienie.
Copleston:
Tak. Byt, którego istota polega na tym żeby istnieć. Ale ja nie chcę
dowodzić istnienia boga tylko i wyłącznie z istoty samego boga, gdyż
nie
sądzę że mamy wystarczająco jasną intuicję istoty boga. Myślę, że
powinniśmy
przejść od doświadczenia do boga.
Russell:
Rozumiem doskonale różnicę, ale jednocześnie, z pańskiego punktu
widzenia,
byt posiadający wystarczająco dużą wiedzę mógłby zatem prawidłowo
powiedzieć
"oto mamy tutaj przed sobą byt którego istota sama pociąga za sobą
istnienie".
Copleston:
Tak, ma się rozumieć. Gdyby ktoś zobaczył boga, to przekonałby się
że bóg musi istnieć.
Russell:
Ja mam na myśli to, że jest taki byt, którego istota sama pociąga za
sobą jego istnienie, chociaż my nie znamy istoty tego bytu. My wiemy
tylko
że taki byt istnieje.
Copleston:
Tak. Dodałbym że nie znamy istoty tego bytu a priori. Tylko a
posteriori,
przez doświadczenie, które otrzymujemy na temat świata, dochodzimy do
wiedzy
o istnieniu tego bytu. A więc można udowodnić, że istota i istnienie
muszą
być tożsame, dlatego że gdyby istota boga i istnienie boga nie były
tożsame,
to wtedy pewna wystarczająca podstawa tego istnienia musiałaby zostać
znaleziona
na zewnątrz boga.
Russell:
Tak więc wciąż wszystko obraca się wokół problemu o "wystarczającej
podstawie" i muszę powiedzieć że pan nie określił wyrażenia
"dostateczna
podstawa" tak żebym ja mógł zrozumieć, co to takiego. Co pan ma na
myśli
pod pojęciem "dostatecznej podstawy" ? Pan ma na myśli przyczynę ?
Copleston:
Niekoniecznie. Przyczyna jest jedynie jednym z przykładów dostatecznej
podstawy. Tylko zależny byt może mieć przyczynę. Bóg jest swoją własną
dostateczną podstawą. Nie jest przyczyną samego siebie. Pod
"dostateczną
podstawą" w pełnym sensie słowa mam na myśli adekwatne wyjaśnienie
istnienia
pewnej oddzielnej rzeczy.
Russell:
Ale kiedy to wyjaśnienie jest adekwatne? Przypuśćmy że chcę zapalić
zapałkę. Pan może powiedzieć że adekwatnym wyjaśnieniem jest to, że ja
pocieram tą zapałkę o pudełko.
Copleston:
Tak, dla celów praktycznych to wystarczy, ale teoretycznie to tylko
częściowe wyjaśnienie. Adekwatne wyjaśnienie powinno być w
ostateczności
pełnym wyjaśnieniem, do którego nie można już nic więcej dodać.
Russell:
W takim razie muszę tylko zauważyć, że pan szuka tego czego nie da
się znaleźć. Nie należy oczekiwać, że to będzie znalezione.
Copleston:
Mówić, że coś jeszcze nie jest znalezione to jedna sprawa, a mówić
że nie powinniśmy szukać, to moim zdaniem jest nieco dogmatyczne.
Russell:
No, nie wiem. Miałem na myśli że wyjaśnieniem jednej rzeczy jest inna
rzecz, a ta inna rzecz zależy od jeszcze innej rzeczy, a pan musi
opanować
cały ten okropny schemat rzeczy całościowo, żeby osiągnąć swój cel, a
tego
nie możemy zrobić.
Copleston:
Chce pan przez to powiedzieć, że my nie możemy i nawet nie powinniśmy
stawiać sobie problemu o istnieniu całego tego schematu tych rzeczy
całościowo,
całego wszechświata w całości ?
Russell:
Właśnie tak. Nie sądzę żeby w tym był jakikolwiek sens. Słowo
wszechświat
jest pod pewnymi względami wygodne, ale nie myślę, żeby to słowo
oznaczało
coś mającego sens.
Copleston:
Jeżeli słowo jest bezsensowne, to raczej nie może być wygodne. W każdym
razie ja nie mówię że wszechświat to jest coś innego aniżeli obiekty
które
go tworzą. Wskazywałem na to w moim krótkim podsumowaniu dowodu. Ja
zajmuję
się tym, że szukam podstawy, w danym wypadku, podstawy obiektów których
całość realna lub też wyobrażalna tworzy to co my nazywamy
wszechświatem.
Pan mówi że wszechświat, lub też jeśli pan chce, moje istnienie czy
jakiekolwiek
inne istnienie to jest coś niepojętego.
Russell:
Niech pan pozwoli najpierw odpowiedzieć na to, że jeżeli słowo jest
bezsensowne to ono nie może być wygodne. To nieźle brzmi ale w
rzeczywistości
jest nieprawidłowe. Weźmy na przykład takie słowo jak rodzajnik "the"
albo
słowo "czym". Pan nie może wskazać na konkretne obiekty, które są
oznaczane
tymi słowami, jednak to są słowa bardzo wygodne. Ja bym powiedział to
samo
o słowie "wszechświat", jednak zostawmy to. Pan pyta czy ja uważam że
wszechświat
jest niepojęty. Ja bym tak nie powiedział, że jest niepojęty. Myślę że
nie ma wyjaśnienia. Pojmowalność moim zdaniem jest to coś innego.
Pojmowalność
dotyczy samej rzeczy w jej wewnętrznej budowie a nie zewnętrznych
stosunków
tej rzeczy.
Copleston:
Z mego punktu widzenia to co my nazywamy światem jest wewnętrznie
niepojmowalne
jeżeli my nie zastosujemy idei istnienia boga. Widzi pan, ja nie wierzę
że nieskończony szereg zdarzeń, jeśli taka nieskończoność może być
udowodniona,
ma jakikolwiek związek z sytuacją. Mam na myśli, jeśli tak można
powiedzieć,
szereg horyzontalny, poziomy. Jeśli pan układa czekoladki, to pan
dostaje
czekoladki a nie owce. Jeśli pan układa czekoladki do nieskończoności
to
będzie nieskończona ilość czekoladek, a jeśli pan układa do
nieskończoności
byty zależne, to będą to wciąż te same byty zależne a nie byt
konieczny.
Nieskończony szereg bytów zależnych nie jest w stanie moim zdaniem być
przyczyną samego siebie, tak jak i pojedynczy byt zależny nie jest w
stanie
być przyczyną samego siebie. Jednak pan twierdzi że nie wolno stawiać
pytania
o wyjaśnienie istnienia jakiegoś obiektu ?
Russell:
Nie, wolno takie pytanie stawiać, jeżeli ma pan na myśli pod pojęciem
wyjaśnienia po prostu znajdowanie przyczyny.
Copleston:
Ale dlaczego ograniczyć się tylko do jednego obiektu ? Dlaczego nie
możemy postawić problemu przyczyny istnienia wszystkich poszczególnych
obiektów ?
Russell:
Dlatego że nie widzę podstaw uważać że takowa przyczyna istnieje. My
tworzymy samo pojęcie przyczyny obserwując poszczególne rzeczy, i nie
widzę
żadnych podstaw żeby uważać że suma ma jakąś przyczynę.
Copleston:
Twierdzić, że przyczyny wcale nie ma, nie jest równoważne temu żeby
powiedzieć, że nie powinniśmy szukać przyczyny. Twierdzenie o tym że
żadnej
przyczyny nie ma powinno pojawiać się, jeżeli w ogóle się pojawi, na
końcu
badań a nie na początku. W każdym razie jeżeli całość nie ma przyczyny
to wtedy moim zdaniem ta całość powinna być przyczyną samego siebie, co
wydaje mi się niemożliwe. Ponadto twierdzenie, że świat po prostu
istnieje
- dane w odpowiedzi na to pytanie - oznacza że samo pytanie było
sensowne.
Russell:
Nie, całość niekoniecznie musi być swoją własną przyczyną. Ja właśnie
mówię, że pojęcie przyczyny nie jest możliwe do zastosowania wobec
całości.
Copleston:
A więc pańskim zdaniem Sartre ma rację twierdząc że wszechświat, jak
on to formułuje, jest bezprzyczynowy ?
Russell:
To słowo zakłada że wszechświat mógłby być inny. Ja bym po prostu
powiedział,
że wszechświat po prostu istnieje i koniec.
Copleston:
Nie widzę jak pan może wybawić się od prawidłowego pytania na temat
tego w jaki to sposób całość - albo w ogóle - cokolwiek powstaje.
Dlaczego
coś a nie na przykład nic. Oto w czym leży problem. Ten fakt że my
otrzymujemy
naszą wiedzę o przyczynowości drogą doświadczalną, z obserwacji
poszczególnych
wypadków przyczynowości, nie wyklucza możliwości zadania pytania o
przyczynę
całego szeregu zdarzeń. Gdyby słowo "przyczyna" było bezsensowne, albo
można byłoby pokazać że poglądy Kanta na tą sprawę są prawidłowe, to
problem
pozostawałby bezsensowny. Z tym się zgadzam. Ale pan jak sądzę nie
uważa
że słowo przyczyna jest bezsensowne. Nie sądzę żeby pan był
zwolennikiem
Kanta.
Russell:
Mogę zilustrować na czym polega, jak mi się wydaje, pański błąd. Każdy
człowiek który istnieje ma matkę i jak mi się wydaje pański argument
polega
na tym że tym samym cała ludzkość powinna mieć matkę. Oczywiście jednak
że ludzkość nie ma matki. To jest logicznie niewyobrażalne.
Copleston:
Nie widzę na czym miałaby polegać analogia. Gdybym ja mówił "każdy
obiekt ma przyczynę fenomenalną" analogia byłaby prawidłowa, a ja tego
nie twierdzę. Ja twierdzę że każdy obiekt ma fenomenalną przyczynę -
jeżeli
pan nalega na nieskończoność szeregu - ale że szereg fenomenalnych
przyczyn
nie jest wystarczającym wyjaśnieniem całego tego szeregu. Co za tym
idzie
szereg ma przyczynę nie fenomenalną a transcendentną.
Russell:
Ale w takim razie zakładamy, że nie tylko każda poszczególna rzecz
we wszechświecie ale i świat w całości musi mieć jakąś przyczynę. Dla
takiego
założenia nie widzę żadnych podstaw. Jeśli pan poda mi taką podstawę to
będę zadowolony.
Copleston:
Szereg zdarzeń albo jest uwarunkowany przyczynowo albo nieuwarunkowany.
Jeżeli jest przyczynowo uwarunkowany to powinna być oczywiście
przyczyna
na zewnątrz tego szeregu. Jeżeli jest nieuwarunkowany przyczynowo, to
jest
sam dla siebie wystarczający, ale on nie może być konieczny ponieważ
każdy
człon szeregu jest zależny, a my zgodziliśmy się że całość nie jest
jakąś
realnością inną aniżeli jej elementy, zatem nie może być konieczny. Co
za tym idzie, on będąc przyczynowo uwarunkowany nie może nie być
przyczynowo
uwarunkowany. Co za tym idzie, musi mieć przyczynę i ja chciałbym
zauważyć
,nawiasem mówiąc, że twierdzenie "świat tak po prostu istnieje i jest
niewyjaśnialny"
jest twierdzeniem niemożliwym do otrzymania przy pomocy czysto
logicznej
analizy.
Russell:
Nie chciałbym uważać się za bardzo dumnego człowieka, ale jednak wydaje
mi się że jestem w stanie rozumieć rzeczy które pańskim zdaniem są
niemożliwe
do pojęcia dla ludzkiego umysłu. Jeśli chodzi o rzeczy nie mające
przyczyny
to fizycy mówią nam że indywidualne kwantowe przejścia w atomach nie
mają
przyczyny.
Copleston:
Może to po prostu taka chwilowo przyjęta hipoteza.
Russell:
Być może, ale mimo wszystko pokazuje to że świadomość fizyków dopuszcza
takie rzeczy.
Copleston:
Tak, zgadzam się. Niektórzy uczeni fizycy chcą dopuścić istnienie
niezdeterminowania
wewnątrz pewnego ograniczonego obszaru, ale bardzo wielu uczonych nie
zgadza
się z tym. Na przykład profesor Dingle z uniwersytetu w Londynie uważa,
że zasada nieokreśloności Heisenberga mówi nam o sukcesach lub
niepowodzeniach
współczesnej teorii atomowej wobec obserwacji a nie o istocie rzeczy
jako
takiej i wielu fizyków zgadza się z tym punktem widzenia. W każdym
razie
ja nie widzę dlaczego fizycy nie mogą przyjąć tej zasady praktycznie
nawet
jeżeli oni nie przyjmują jej w teorii. Nie widzę w jaki sposób nauka
może
opierać się na jakichś innych założeniach aniżeli porządek i
poznawalność
przyrody. Fizyk zakłada, przynajmniej milcząco, że jest jakiś sens w
tym
żeby badać przyrodę i szukać przyczyny zjawisk. Tak samo detektyw
zakłada
że jest sens szukać przyczyny zabójstwa. Metafizyk uważa że jest sens
szukać
podstawy lub przyczyny fenomenu, czyli poszczególnych zdarzeń i ja nie
mogę być zwolennikiem Kanta. Uważam, że założenie metafizyka jest tak
samo
usprawiedliwione jak założenie fizyka. Jeżeli Sartre mówi że świat jest
bezprzyczynowy, to ja myślę że on niewystarczająco przemyślał co wynika
z tej bezprzyczynowości.
Russell:
Tutaj wydaje mi się doszło do nieusprawiedliwionego uogólnienia. Fizyk
szuka przyczyny, ale stąd nie wynika koniecznie że ta przyczyna zawsze
istnieje. Człowiek może szukać złota nie zakładając że złoto jest
wszędzie.
Jeśli znajdzie złoto - wspaniale, jeżeli nie to mu się nie udało. To
samo
dotyczy fizyków którzy szukają przyczyny. Jeśli chodzi o Sartre'a, nie
będę udawał jakobym wiedział co on miał na myśli i nie chiałbym żeby
pan
myślał że jakoś interpretuję Sartre'a, ale osobiście uważam że pojęcie
świata, jako mającego objaśnienie jest pojęciem błędnym. Nie widzę
dlaczego
musimy oczekiwać że świat ma takie objaśnienie. Uważam pańskie słowa o
tym co z góry zakłada uczony za przesadę.
Copleston:
Myślę że uczony robi mimo wszystko takiego rodzaju założenie. Kiedy
uczony eksperymentuje w celu znalezienia jakiejś konkretnej prawdy, za
tym eksperymentem leży hipoteza, że wszechświat nie jest czymś takim po
prostu nieciągłym. Istnieje możliwość znalezienia prawdy poprzez
eksperyment.
Eksperyment może skończyć się niepowodzeniem, może nie doprowadzić do
żadnego
rezultatu, albo doprowadzić nie do tego rezultatu który chciał być
otrzymany
przez tego uczonego ale w każdym razie można stwierdzić
eksperymentalnie
prawdę, którą on przypuszcza znaleźć, a to oznacza że uczony zakłada
wszechświat
uporządkowany i postrzegalny.
Russell:
Myślę że pan uogólnia w większym stopniu niż to jest konieczne.
Niewątpliwie
uczony zakłada, że takiego rodzaju rzecz on może znaleźć i że będzie
znajdował
ją często, ale uczony nie zakłada że ta rzecz będzie znaleziona. To
jest
bardzo poważny problem dla współczesnej fizyki.
Copleston:
Mimo wszystko uważam, że uczony zakłada lub powinien zakładać to
niejawnie
w praktycznej pracy. Całkiem możliwe że jeśli zacytować profesora
Haldane'a
- "kiedy ja zapalam gaz pod czajnikiem, pewne cząsteczki wody wylatują
w postaci pary ale nie ma żadnej możliwości stwierdzenia, które
konkretnie
z nich to zrobią". Jednakże stąd nie można wyciągać koniecznie wniosku
że przypadkowość jest istotą samej rzeczywistości. Przypadkowość raczej
jest istotą naszej niedoskonałej wiedzy a nie rzeczywistości.
Russell:
Tak. W każdym razie jeżeli wierzyć temu co mówi Haldane. Uczony zauważa
bardzo wiele w świecie i te pierwsze ogniwa przyczynowych łańcuchów to
są właśnie te pierwsze przyczyny, które nie mają w sobie przyczyn.
Uczony
nie dopuszcza że wszystko ma przyczynę.
Copleston:
Ma się rozumieć są to pierwsze przyczyny wewnątrz pewnych określonych
obszarów. Są to przyczyny względnie pierwsze.
Russell:
Nie sądzę że uczony tak powie. Jeśli istnieje świat w którym większa
część zdarzeń, ale nie wszystkie, mają przyczynę to on będzie mógł
wskazać
na prawdopodobieństwa i na nieokreśloności, zakładając że konkretne
zdarzenie,
którym pan się interesuje, najprawdopodobniej ma przyczynę i w każdym
wypadku
nie otrzyma pan nic więcej aniżeli wiedzę z pewnym prawdopodobieństwem
i to już jest niezłe.
Copleston:
Bardzo możliwe, że uczony nie ma nadziei na osiągnięcie czegoś więcej
aniżeli prawdopodobieństwo, ale stawiając pytanie uczony zakłada że to
pytanie dotyczące wyjaśnienia jest sensowne. Ale pańska ogólna pozycja
lordzie Russell jest taka że bezprawne jest nawet zapytywanie o
przyczynę
świata ?
Russell:
Tak. Taka jest moja pozycja.
Copleston:
Jeśli taki problem dla pana jest bezsensowny, to ma się rozumieć bardzo
trudno go rozważać, nieprawdaż ?
Russell:
Tak. Bardzo trudno. Jak pan myśli, może przejdziemy raczej do jakiegoś
innego zagadnienia ?
Doświadczenie religijne
Copleston:
Przejdźmy. Jeśli pan pozwoli powiem trochę o doświadczeniu religijnym,
a potem przejdziemy do doświadczenia moralnego. Ja nie uważam
doświadczenia
religijnego za ścisły dowód istnienia boga, a więc charakter naszej
dyskusji
trochę się zmienia, ale, jak sądzę, prawidłowo będzie powiedzieć że
najlepszym
wyjaśnieniem doświadczenia religijnego jest istnienie boga. Pod
doświadczeniem
religijnym mam na myśli nie po prostu dobre samopoczucie. Mam na myśli
niejasną świadomość istnienia pewnego obiektu, który nieuniknienie
przedstawia
się człowiekowi jako coś wychodzącego za granicę osobowości,
transcendentnego
wobec wszystkich zwykłych obiektów doświadczalnych, czegoś co nie może
nigdy być wyobrażone, ale coś co jest realne i nie możemy wątpić w to
że
jest realne, w każdym razie w czasie tego przeżycia. Ja twierdzę że to
nie może być objaśnione tylko i wyłącznie subiektywnością. Aktualne
fundamentalne
doświadczenie, w każdym razie, najłatwiej może być wyjaśnione z pomocą
hipotezy, że pewna obiektywna przyczyna tego doświadczenia religijnego
faktycznie istnieje.
Russell:
Ja bym powiedział że wszystkie argumenty dotyczące naszych własnych
stanów świadomości, wobec czegoś znajdującego się na zewnątrz nas, to
jest
zawsze rzecz niepewna. Nawet tam gdzie wszyscy zgadzają się z ich
słusznością,
my uznajemy to za prawdziwe tylko w ten sposób że ludzkość wyraża w ten
sposób wspólną opinię. Jeżeli w pokoju jest mnóstwo ludzi i na ścianie
wisi zegar, to wszyscy ten zegar mogą zobaczyć. Ten fakt że wszyscy
mogą
ten zegar widzieć zmusza nas do myślenia, że zegar nie jest
halucynacją,
a tymczasem doświadczenie religijne zazwyczaj nosi bardzo osobisty
charakter.
Copleston:
Tak, to prawda. Mówię tylko o istotnie mistycznym doświadczeniu i ma
się rozumieć nie włączam tutaj tego co nazywa się wizjami. Mam na myśli
po prostu doświadczenie, zgadzam się że jest ono nieokreślone,
transcendentnego
obiektu, albo tego co się wydaje transcendentalnym obiektem. Wspominam
jak na jakimś swoim wykładzie Julian Huxley powiedział, że
doświadczenie
religijne albo doświadczenie mistyczne jest tak samo realnym
doświadczeniem
jak miłość albo zachwyt nad poezją i nad sztuką. Kiedy zachwycamy się
poezją
lub sztuką zachwycamy się całkiem określonymi poematami lub określonymi
działami sztuki. Jeżeli jesteśmy zakochani, jesteśmy zakochani w kimś
konkretnym
a nie w nikim.
Russell:
Pozwoli pan że przerwę na sekundę. Nie zawsze tak właśnie jest.
Japońscy
noweliści nigdy nie uważają że osiągnęli sukces póki wielka liczba
realnych
ludzi nie popełni samobójstwa w imię miłości do wyobrażonej bohaterki.
Copleston:
Muszę panu uwierzyć co do tego co dzieje się w Japonii. Nigdy nie
usiłowałem
popełnić samobójstwa i rad jestem to powiedzieć ale na mnie silnie
wpłynęły
dwie bibliografie w podjęciu dwóch ważnych życiowych decyzji. Muszę
powiedzieć
jednakże że nie widzę najmniejszego podobieństwa między realnym
działaniem
tych książek na mnie i doświadczeniem mistycznym, o ile postronny
człowiek
może mieć wyobrażenie o takim mistycznym doświadczeniu.
Russell:
Ale przecież nie będziemy uważali boga za stojącego na tym samym
poziomie
co osoby w dziełach literatury pięknej. Pan zgodzi się że między nimi
są
różnice ?
Copleston:
Oczywiście, ale ja bym powiedział że najlepszym objaśnieniem wydaje
mi się nie objaśnienie czysto subiektywistyczne. Ma się rozumieć,
objaśnienie
subiektywne jest możliwe wobec ludzi u których doświadczenie i życie
prawie
nie są związane, u ludzi którzy bredzą albo cierpią na halucynacje i
tak
dalej, ale kiedy rozważamy to co można nawać czystym typem
doświadczenia
mistycznego na przykład u świętego Franciszka z Asyżu, kiedy spotykamy
się z doświadczeniem, którego rezulatatem jest wybuch dynamicznej i
twórczej
miłości, to najlepszym wyjaśnieniem tego faktu jest moim zdaniem
faktyczne
istnienie obiektywnej przyczyny tego doświadczenia.
Russell:
Ja nie będę teraz wysuwał dogmatycznego argumentu że boga nie ma. Ja
będę mówił że my nie wiemy czy on jest. Opieram się na świadectwach i
zapisach
i w nich opowiada się o bardzo wielu rzeczach. I jestem przekonany że
pan
nie będzie wierzył w opowiadania o demonach i diabłach i różne takie
rzeczy,
jednak o tych demonach i o diabłach pisali takim samym tonem i z takim
samym przekonaniem i jeśli chodzi o mistyka, o ile widzenie tego
mistyka
jest oryginalne, to można o nim powiedzieć że on wie że diabły
istnieją,
ale ja na przykład nie wiem czy one istnieją.
Copleston:
No oczywiście, ci ludzie mówili głównie o widzeniach, zjawiskach,
aniołach,
demonach i tak dalej. Wykluczam zjawiska wizualne, gdyż myślę że one
mogą
być objaśnione niezależnie od istnienia tego obiektu, który jak
zakładamy
jest obserwowany.
Russell:
A nie sądzi pan, że istnieje całe mnóstwo przypadków ludzi którzy
wierzą
że słyszeli szatana mówiącego z nimi w ich sercu tak jak mistycy
twierdzą o istnieniu boga ? Ja nie mówię w tym momencie o zewnętrznym
obserwowaniu
a tylko o doświadczeniu doznawania takiej rozmowy. Moim zdaniem to jest
takiego samego rodzaju doświadczenie co i mistyczne pojmowanie boga.
Nie
rozumiem jak z tego, co nam mistycy mówią o doznawaniu boga, można
wyciągnąc
jakikolwiek argument na korzyść tego że bóg istnieje, który to argument
nie byłby jednocześnie argumentem na korzyść istnienia szatana.
Copleston:
Zgadzam się oczywiście. Ludzie wyobrażali sobie lub myśleli że słyszą
lub widzą szatana. Ja nie zamierzam zaprzeczać istnieniu szatana, ale
nie
sądzę że ludzie którzy twierdzili o doświadczeniu rozmowy z szatanem
robili
to w taki sam sposób jak mistycy opowiadają o doznaniu boga. Weźmy
przykład
niechrześcijanina Plotyna. Uważał on że to doznanie jest czymś
niewyrażalnym.
Jego obiekt to obiekt miłości i co za tym idzie nie dotyczy obiektów
powodujących
przerażenie i obrzydzenie, a rezultat tego doświadczenia, lub inaczej
mówiąc,
istota tego doświadczenia przejawia się w zapisach o życiu Plotyna. W
każdym
razie bardziej rozsądne byłoby założenie że on miał to doświadczenie,
jeżeli
chcemy wierzyć świadectwom Porfiriusza o cnotach Plotyna.
Russell:
To że wiara wykazuje dobry moralny wpływ na człowieka w żaden sposób
nie świadczy o prawdziwości tej wiary.
Copleston:
No, nie świadczy, ale gdyby można było rzeczywiście udowodnić że wiara
była przyczyną dobrego wpływu na życie człowieka, ja uważałbym to za
podstawę
dla twierdzenia o prawdziwości tej wiary w całości, ale w każdym razie
uważam to za świadectwo na korzyść prawdziwości i zdrowego rozsądku
mistyka,
a nie podaję tego jako dowód prawdziwości jego poglądów.
Russell:
Ale nawet to wcale nie jest świadectwem. Ja sam doznawałem przeżyć,
które głęboko zmieniły mój charakter. Myślałem, w każdym razie w
tamtych
czasach, że zmieniłem się na lepsze. To doświadczenie było ważne, ale
ono
nie oznaczało istnienia czegoś na zewnątrz mnie i nie sądzę że gdybym
uważał
że coś takiego istnieje to korzystne działanie tego doświadczenia
byłoby
jakimś świadectwem na korzyść tej hipotezy.
Copleston:
No nie, ale sądzę że dobry wpływ potwierdzałby prawdziwość opisywania
pańskiego doznania. Przecież ja wcale nie twierdzę, że interpretacja
doświadczenia
mistyka ma być wolna od krytyki.
Russell:
Oczywiście że na charekter młodego człowieka może w olbrzymim stopniu
wpłynąć w dobrym kierunku czytanie o jakichś wielkich historycznych
osobistościach
i często tak się właśnie zdarza. Może zdarzyć się, że wielki człowiek
jest
legendą i nie istnieje ale na chłopca legenda wpłynie w dobrym kierunku
tak samo silnie jak gdyby ten człowiek istniał. Takie zdarzenia były. W
dziele Plutarcha "Żywoty" takim przykładem jest Likurg. Oczywiście on
nie
istniał, ale na pana może silnie wpłynąć czytanie o Likurgu jeśli pan
jest
pod wrażeniem że on kiedyś tam istniał. Odczuwałby pan wtedy wpływ tego
obiektu, który panu się podoba, ale który nie istnieje.
Copleston:
Ja, ma się rozumieć, zgadzam się z panem. Na człowieka może wywrzeć
wpływ wymyślona osobistość literatury pięknej. Nie wdając się w
problemy
na temat tego co faktycznie na niego wpływa, myślę że to jest pewna
realna
wartość. Sądzę że sytuacja tego człowieka i sytuacja mistyka są inne. W
ostateczności człowiek, który odczuwa wpływ Likurga, nie znajduje się
pod
nieodpartym wrażeniem że w jakiś sposób przyjął tę ostatnią realność.
Russell:
Nie sądzę że pan dobrze mnie zrozumiał, jeśli chodzi o te historyczne
postacie, oraz te niehistoryczne postacie w historii. Mówię nie o tym
co
pan nazywa działaniem na rozum. Twierdzę że młody człowiek czytający o
swoim bohaterze i wierzący w jego realne istnienie kocha go. To bardzo
łatwo może zdarzyć się i mimo wszystko on kocha fantom.
Copleston:
W jakimś sensie on kocha fantom, to jest całkiem prawidłowe. W takim
samym sensie można powiedzieć że on kocha literę "h" lub literę "u",
które
nie istnieją, ale jednocześnie młody człowiek, jak sądzę, kocha nie
fantom
sam w sobie, on przyjmuje pewną realną wartość, ideę, którą on uznaje
za
obiektywnie ważną. To właśnie to przebudza w nim miłość.
Russell:
No tak. W tym samym sensie w jakim mówiliśmy o wymyślonych
osobistościach.
Copleston:
No tak. Z jednej strony człowiek kocha fantom. Całkiem słusznie. Ale
z drugiej, kocha to co przyjmie jako pewną wartość.
Argument moralny
Russell:
A więc chce pan w ten sposób powiedzieć że bóg to jest wszelkie dobro
lub też suma wszelkich dóbr, system dobra i co za tym idzie, kiedy
młody
człowiek kocha coś co jest dobrem to kocha boga ? To pan chce
powiedzieć
? Bo jeżeli tak jest, to należałoby to rozważyć.
Copleston:
Ja nie twierdzę oczywiście że bóg to suma lub też sysytem dóbr w sensie
panteizmu. Nie jestem panteistą, lecz uważam że wszelkie dobro w jakiś
sposób odbija boga i wychodzi od niego, tak że w pewnym sensie,
człowiek
kochający coś naprawdę dobrego, kocha boga, nawet jeżeli nie jest
zwrócony
ku bogu, ale mimo wszystko zgadzam się, że prawdziwość takiej
interpretacji
ludzkiego zachowania oczywiście zależy od tego czy uznajemy istnienie
boga.
Russell:
No tak, ale właśnie to trzeba udowodnić.
Copleston:
No właśnie. Jednak ja uważam, że metafizyczny argument dowodzi tego
i tutaj nasze opinie są sprzeczne.
Russell:
Widzi pan, ja czuję że pewne rzeczy są dobre a inne są złe. Kocham
rzeczy, które są dobre. To ja uważam je za dobre i nienawidzę rzeczy
które
uważam za złe, ale nie mówię że te rzeczy są dobre z powodu istnienia
jakiejś
boskiej cnoty: "dobroci".
Copleston:
No tak, ale jakie ma pan podstawy do rozróżniania dobra i zła ? Gdzie
pan widzi różnicę między nimi ?
Russell:
Mam takie same podstawy jak w wypadku kiedy rozróżniam kolor niebieski
i żółty. Jakie mam podstawy do rozróżniania niebieskiego i żółtego ?
Widzę
że są różne.
Copleston:
Wspaniała podstawa. Zgadzam się. Pan rozróżnia kolor niebieski i żółty
wzrokiem. A przy pomocy jakich zdolności pan rozróżnia dobro i zło ?
Russell:
Przy pomocy uczuć.
Copleston:
Przy pomocy uczuć. Akurat o to właśnie pytałem. Pan uważa że dobro
i zło po prostu są związane z uczuciami ?
Russell:
No a dlaczego obiekty jednego typu wyglądają żółto a inne na niebiesko
? Dzięki fizykom mogę bardziej lub mniej prawidłowo odpowiedzieć na to
pytanie. Jeśli chodzi o to dlaczego ja uważam jedne rzeczy za dobre a
inne
za złe, to prawdopodobnie istnieje też podobnego rodzaju odpowiedź,
lecz
nie jest ona tak bardzo jasna, dlatego nie mogę panu tej odpowiedzi
podać.
Copleston:
No dobrze. Weźmy zachowanie komendanta obozu koncentracyjnego w Belsen.
My uważamy że to postępowanie było złe, i pan i ja, ale Adolf Hitler
uważał
że postępowanie tego komendanta jest dobre. Zgodzi się pan chyba że dla
Hitlera to postępowanie było dobrem a dla pana jest ono złem ?
Russell:
Ja nie zachodziłem aż tak daleko. Ludzie mogą popełniać błędy w różnych
sprawach. Jeśli pan ma żółtaczkę to rzeczy wydają sie panu żółte,
chociaż
nie są żółte. Pan popełnia błąd.
Copleston:
Tak. Popełniać błędy można, ale czy można w ogóle pomylić się jeśli
to jedynie jest problem względności uczuć lub emocji ? Bo w takim razie
Hitler byłby jedynym możliwym sędzią tego co było odpowiednie dla jego
emocji.
Russell:
Całkiem słusznie. To było dobre dla jego emocji ale można powiedzieć
i co innego. Jeżeli takiego rodzaju rzeczy odpowiadają w określony
sposób
emocjom Hitlera, to Hitler w całkiem innym rodzaju odpowiada moim
emocjom.
Copleston:
To zrozumiałe, ale w takim razie z pańskiego punktu widzenia nie ma
obiektywnego kryterium oprócz uczuć żeby osądzić działalność komendanta
obozu koncentracyjnego Belsen ?
Russell:
No, nie ma żadnych innych aniżeli dla osądzenia człowieka który cierpi
na daltonizm i który jest w takim samym położeniu. Dlaczego my nie
uznajemy
wyobrażeń człowieka cierpiącego na daltonizm ? Czyż nie dlatego że
daltoniści
są w mniejszości ?
Copleston:
Ja bym powiedział, że daltonista nie ma tego co normalnie należy do
istoty człowieka.
Russell:
Tak, ale gdyby daltonistów była większość to my byśmy tak nie mówili.
Copleston:
W takim razie pan twierdzi że nie ma kryterium żadnego innego aniżeli
uczucie, które to kryterium pozwoliłoby widzieć różnicę pomiędzy
zachowaniem
komendanta obozu w Belsen i zachowaniem powiedzmy sir Stafforda Crippsa
albo arcybiskupa Canterbury ?
Russell:
Uczucie to nieco uproszczone traktowanie. Pan powinien uwzględniać
konsekwencje działań i pańskie uczucia jeśli chodzi o te konsekwencje.
Widzi pan, jeżeli pan mówi że jakieś zdarzenia panu się podobają a inne
się nie podobają, to te tematy można dyskutować. Dlatego pan musi wziąć
pod uwagę konsekwencje tych działań. Pan może wtedy powiedzieć że
konsekwencje
działania komendanta Belsen były męczące i nieprzyjemne.
Copleston:
Ma się rozumieć były bardzo męczące i nieprzyjemne dla wszystkich ludzi
w obozie. Zgadzam się.
Russell:
Tak, nie tylko dla ludzi w obozie ale i dla tych którzy to obserwowali.
Copleston:
Tak to wszystko jest słuszne, że tak sobie to wyobrażamy ale na tym
właśnie polega problem. Ja nie pochwalam tych działań i wiem że pan też
ich nie pochwala, ale nie widzę jakie pan ma podstawy do
niepochwalania,
ponieważ w końcu dla samego komendanta obozu w Belsen te działania były
prawidłowe.
Russell:
Widzi pan, ja nie potrzebuję jakichś podstaw w tym wypadku, podobnie
zresztą jak nie miałem żadnych podstaw przy obserwowaniu koloru. Są
pewni
ludzie, którzy uważają że wszystko jest żółte. Są ludzie cierpiący na
żółtaczkę
i ja się z nimi nie zgadzam. Nie mogę udowodnić że rzeczy nie są żółte.
Nie mam żadnego dowodu na to, ale większość ludzi zgadza się ze mną że
one nie są żółte. Większość ludzi zgadza się, że komendant obozu w
Belsen
popełniał błędy.
Copleston:
A pan dopuszcza istnienie jakichkolwiek moralnych obowiązków ?
Russell:
Musiałbym odpowiedzieć na to pytanie bardzo szczegółowo. Praktycznie
rzecz biorąc tak. Teoretycznie mówiąc muszę bardzo starannie określić
co
to takiego jest moralny obowiązek.
Copleston:
No dobrze. Czy uważa pan że słowo "powinien" ma znaczenie czysto
emocjonalne
?
Russell:
Nie, ja tak nie myślę, dlatego że, widzi pan, jak dopiero co mówiłem,
trzeba uwzględniać konsekwencje. Uważam zachowanie za prawidłowe jeżeli
ono tworzy najlepszy możliwy bilans jeśli chodzi o wewnętrzne wartości
wszystkich aktów możliwych w danych okolicznościach i pan musi
uwzględnić
prawdopodobne konsekwencje swojego działania, decydując które działanie
przyjmiemy za prawidłowe.
Copleston:
Wspomniałem o obowiązku moralnym, gdyż uważam że taką drogą możemy
podejść do problemu istnienia boga. Ogromna większość ludzkości będzie
upatrywać i zawsze upatrywała pewną różnicę pomiędzy działaniem
prawidłowym
i nieprawidłowym. Ogromna większość ludzi, jak sądzę, posiada jakąś
świadomość
obowiązków w sferze moralności. Moim zdaniem przyjęcie pewnych wartości
i tworzenie prawa moralnego i obowiązków moralnych jest najłatwiejsze
do
wyjaśnienia gdy przyjmiemy hipotezę o transcendentalnej podstawie tych
wartości moralnych i o pewnym autorze moralnego prawa. Mam na myśli pod
pojęciem autora moralnego prawa pewnego twórcę prawa moralnego. Sądzę
że
współcześni ateiści, którzy rozumują że boga nie ma, a tym samym nie ma
absolutnych wartości moralnych i absolutnego prawa, w rzeczywistości
myślą
całkiem logicznie.
Russell:
Nie podoba mi się słowo "absolutny". Nie sądzę że w ogóle jest
cokolwiek
absolutne. Moralne prawo na przykład stale się zmienia. W pewnym
okresie
rozwoju ludzkości prawie wszyscy uważali że kanibalizm jest
obowiązkiem.
Copleston:
Nie widzę dlaczego rozważania poszczególnych moralnych sądów są jakimś
decydującym argumentem przeciwko uniwersalności prawa moralnego.
Przypuśćmy
na minutę że absolutne moralne wartości istnieją. Nawet przy tej
hipotezie
należy oczekiwać że poszczególne indywidua i poszczególne grupy będą w
różnym
stopniu kultywować te wartości.
Russell:
Ja raczej skłonny jestem sądzić, że obowiązek, poczucie obowiązku,
jest jedynie oddźwiękiem tego co człowiekowi kiedyś mówili rodzice lub
opiekunowie.
Copleston:
Ale raczej chyba nie może pan idei obowiązku wyjaśnić tylko przy pomocy
opiekunów i rodziców ? Nie bardzo rozumiem jak można ideę obowiązku
objaśniać
innymi terminami aniżeli sama ta idea. Wydaje mi się że jeżeli istnieje
moralny porządek związany ze świadomością ludzką, ten moralny porządek
jest nie do pojęcia, jeżeli nie rozważymi istnienia boga.
Russell:
W takim razie pan musi powiedzieć jedną z dwóch rzeczy. Albo bóg mówi
jedynie z bardzo niewielką częścią ludzkości włączając pana, albo on
specjalnie
mówi nieprawdziwe rzeczy kiedy zwraca się do dzikusów.
Copleston:
Widzi pan, ja nie twierdzę że bóg zajmuje się bezpośrednim dyktowaniem
do ludzkiej świadomości recept moralnych. Wyobrażenia ludzkiej istoty o
treści prawa moralnego zależą, ma się rozumieć, w dużym stopniu od
wykształcenia
i środowiska i człowiek musi przykładać siły swojego rozumu oceniając
prawidłowość
istniejących idei moralnych swojej grupy społecznej, ale możliwość
krytyki
przyjętego kodeksu moralnego zakłada z góry, że istnieje obiektywny
standard,
że istnieje jakiś idealny moralny porządek, który posiada pewną władzę.
Chodzi mi o pewien obowiązkowy charakter tego porządku. Sądzę, że
uznanie
tego idealnego moralnego porządku jest w pewnym sensie uznaniem
zależności.
Zakładamy istnienie pewnej realnej podstawy: boga.
Russell:
Ale twórcami praw zawsze byli, wydaje mi się, rodzice lub ktoś w tym
rodzaju. Jest całe mnóstwo prawodawców tutaj na ziemi którzy mogą być
wyjaśnieniem
tego i dlatego właśnie można wyjaśnić dlaczego świadomość ludzi w
sprawach
moralnych jest taka różna w różnych czasach i w różnych miejscach.
Copleston:
No, to pozwala objaśniać różnorodności w przyjmowaniu poszczególnych
wartości moralnych, które to różnorodności inaczej byłyby
niewyjaśnialne.
To pozwala objaśnić zmiany w materii moralnego prawa, w treści praw
przyjętych
przez ten lub inny naród, to lub inne indywiduum, ale jeżeli chodzi o
formę,
to co Kant nazywa imperatywem kategorycznym, obowiązkiem, to ja
faktycznie
nie widzę w jaki sposób możliwe byłoby to, ażeby to do człowieka doszło
przez rodziców czy też przez opiekunów, gdyż nie istnieją takie słowa,
jak mi się wydaje, przy pomocy których możnaby to było wyjaśnić. Tego
się
nie da określić w innych terminach - bowiem, jeśli tylko określi to pan
w innych terminach, to straci pan sam przedmiot. To już nie jest taki
moralny
obowiązek. To jest coś innego.
Russell:
Ja uważam, że obowiązek pojawia się jako efekt tego jak ktoś wyobraża
sobie brak pochwały ze strony drugiej istoty. To może być brak pochwały
ze strony boga, lecz to zawsze jest nagana ze strony jakiejś innej
istoty.
Właśnie to chyba ma pan na myśli mówiąc "obowiązek".
Copleston:
Mnie się wydaje, że w ten sposób najłatwiej wyjaśnić, poprzez
środowisko
i wykształcenie różne zewnętrzne obyczaje, tabu i inne tego typu
rzeczy,
ale mimo wszystko to, moim zdaniem, należy do tego, co ja nazywam
materią
prawa, treścią. Idea "obowiązku" jako taka nigdy nie może być
przekazana
człowiekowi przez wodza plemienia lub przez kogoś tam jeszcze, bowiem
nie
ma terminów przy pomocy których to mogłoby być przekazane. To
całkowicie...
Russell:
Ale ja całkiem nie rozumiem dlaczego pan tak mówi. Przecież my wszyscy
wiemy o odruchach warunkowych. Wiemy że zwierzę które regularnie jest
karane
za jakieś działanie po pewnym czasie przestaje to działanie wykonywać.
Nie sądzę, że zwierzę rezygnuje z tego działania poprzez wewnętrzne
rozumowanie:
"mój pan się rozgniewa jeżeli ja to a to zrobię". Ono czuje że tego nie
wolno robić. Oto co my możemy robić z sobą - nic więcej.
Copleston:
Ale ja nie widzę podstaw dla założenia że zwierzę ma świadomość
moralnego
obowiązku i my oczywiście nie uważamy zwierzęcia moralnie
odpowiedzialnym
za akty nieposłuszeństwa. U człowieka zaś jest świadomość obowiązku i
wartości
moralnych. Nie widzę podstaw dla założenia że można "wytresować"
wszystkich
ludzi tak jak można wytresować zwierzę i myślę że pan nie chciałby się
tym zajmować nawet gdyby to było możliwe. Jeżeli teoria behawioryzmu
jest
słuszna to nie ma żadnej obiektywnej moralnej różnicy między cesarzem
Neronem
a świętym Franciszkiem z Asyżu. Cały czas wydaje mi się, lordzie
Russell,
że pan uważa zachowanie komendanta obozu w Belsen za moralnie godne
nagany
i że pan sam nigdy, w żadnych okolicznościach nie zachowywałby się w
ten
sposób, nawet gdyby pan uważał albo miał podstawy do uważania że
prawdopodobnie
poziom szczęścia ludzkości może być zwiększony, jeżeli zaczniemy
zachowywać
się wobec niektórych ludzi w taki okropny sposób.
Russell:
Nie, ja nie zamierzam naśladowac zachowania wściekłego psa, ale to
że ja nie zacząłem tego robić wcale nie ma nic wspólnego z problemem,
który
my w tej chwili rozważamy.
Copleston:
No nie, ale gdyby pan chciał w duchu utylitaryzmu objaśniać
prawidłowość
i błędność postępowania ludzkiego, czyli biorąc pod uwagę jakie są
konsekwencje
tego postępowania, to można byłoby powiedzieć, jak sądzę, że niektórzy
z nazistów tak by właśnie uważali. Że chociaż niestety czasem
trzeba
w taki sposób postępować, to mimo wszystko w rezultacie to prowadzi do
większego szczęścia ludzkości. Ale pan chyba tak nie chce twierdzić,
prawda
? Pan chyba jednak powie że tego rodzaju działania nazistów były błędne
same w sobie, całkiem niezależnie od tego, czy zwiększały czy nie
ogólny
poziom szczęścia ludzkości ? Jeśli pan gotów jest tak powiedzieć to
myślę
że pan musi mieć jakieś kryterium rozróżnienia pomiędzy postępowaniem
prawidłowym
i błędnym, które to kryterium w każdym razie nie sprowadzałoby się do
uczuć.
Dla mnie, stąd, w ostatecznym rozrachunku, wynika wniosek o tym że jest
ostateczna podstawa wszelkich wartości moralnych i tą podstawą jest
bóg.
Russell:
Sądzę że zrobiła nam się tu jakaś plątanina. Ja opieram swoje sądy
nie na podstawie bezpośredniego uczucia, spowodowanego jakimś
postępkiem
ale raczej na podstawie uczucia wiążącego się z konsekwencjami. Nie
mogę
dopuścić żadnych okoliczności przy których określonego rodzaju
działania
o których pan wspomniał przynosiłyby dobro. Nie mogę sobie wyobrazić
okoliczności,
przy których te działania miałyby korzystne konsekwencje. Ludzie którzy
tak uważają oszukują samych siebie, ale jeżeliby mimo wszystko istniały
okoliczności przy których działania komendanta obozu w Belsen miałyby
korzystne
konsekwencje, to ja zmuszony byłbym, co prawda niechętnie, zgodzić się:
"Chociaż mnie się te rzeczy nie podobają, ale ja zgadzam się z nimi",
tak
samo jak godzę się z karą śmierci mimo tego że odczuwam głęboką niechęć
do systemu karania.
Copleston:
Zdaje się że już pora podsumowywać naszą dyskusję. Ja dowodziłem
dwóch rzeczy. Po pierwsze, że istnienie boga może być filozoficznie
udowodnione
przy pomocy argumentu metafizycznego. Po drugie, że tylko istnienie
boga
powoduje, że doświadczenie moralne człowieka i doświadczenie religijne
człowieka stają się sensowne. Osobiście uważam że pański sposób
objaśniania
sądów moralnych człowieka doprowadza nieuchronnie do sprzeczności,
pomiędzy
wymaganiami pańskiej teorii i pańskimi własnymi bezpośrednio wyrażanymi
poglądami. Ponadto pańska teoria sprowadza do zera moralny obowiązek a
udawać, że tego obowiązku nie ma, to nie jest żadne objaśnianie. Jeśli
chodzi o argument metafizyczny my oczywiście zgadzamy się że to co my
nazywamy
światem składa się z po prostu z zależnych istot, to znaczy istot,
których
istnienie nie może wynikać z nich samych. Pan mówi że szereg zdarzeń
nie
potrzebuje wyjaśnienia, ja twierdzę, że gdyby nie było koniecznej
istoty,
żadnej istoty która musi istnieć i nie może nie istnieć, to by nie
istniało
w ogóle nic. Nieskończoność szeregu zależnych rzeczy nawet gdyby można
było to udowodnić, nie miałaby znaczenia. Coś jednak faktycznie
istnieje;
co za tym idzie musi być coś co wyjaśnia ten fakt: byt stojący na
zewnątrz
szeregu zależnych bytów. Gdyby pan to uznał, to mógłby pan wtedy
rozważać
czy ten byt jest bytem osobowym, dobrym i tak dalej. Myślę że jeśli
chodzi
o ten problem, czy jest byt konieczny czy też go nie ma, to ze mną
zgadza
się większość klasycznych filozofów. Pan uważa, jak widzę, że
istniejące
byty po prostu istnieją i że nie ma żadnej przyczyny, dla której
należałoby
w ogóle rozważać problem objaśniania ich istnienia, ale ja
chciałbym
wskazać, że ta pozycja nie może być usprawiedliwiona przy pomocy
analizy
logicznej. Jest to pozycja wyrażająca się filozofią, która sama wymaga
udowodnienia. Chyba wpadliśmy w ślepą uliczkę, dlatego że nasze
wyobrażenia
o tym co to takiego filozofia radykalnie różnią się jedne od drugiego.
Mnie się zdaje że to co ja nazywam częścią filozofii, pan nazywa całą
filozofią
- w każdym razie w takim stopniu, w jakim ffilozofia jest racjonalna.
Mnie
się wydaje, proszę o wybaczenie, że oprócz pańskiego systemu
logicznego,
który pan nazywa "współczesną" logiką, w przeciwieństwie do starej
logiki,
(tendencyjny przymiotnik) pan trzyma się filozofii, która nie może być
usprawiedliwiona przy pomocy logicznej analizy. W końcu problem
istnienia
boga jest problemem egzystencjalnym, podczas gdy analiza logiczna nie
zajmuje
się bezpośrednio problemami egzystencji. Tak więc, jak mi się wydaje,
twierdzić,
że terminy wykorzystywane do rozważania jednych problemów są
bezsensowne,
dlatego że są niepotrzebne do rozważania innych problemów - oznacza z
góry
ustanawiać naturę i granice filozofii, a to samo w sobie jest zadaniem
filozoficznym, które wymaga usprawiedliwienia.
Russell:
Ja chciałbym ze swojej strony powiedzieć kilka słów, dla podsumowania.
Po pierwsze, jeżeli chodzi o argument metafizyczny, nie uznaję
konotatów
(*1) takich terminów jak "zależny", i możliwości objaśnienia w tym
sensie
jaki wkłada w to słowo ojciec Copleston. Sądzę że słowo "zależny" w
sposób
nieunikniony zakłada możliwość czegoś co nie ma, jeśli tak można
powiedzieć,
charakteru przypadkowego i ja nie sądzę że "zależny" ma jakikolwiek
sens
inny od słowa "przyczyna". Pan może niekiedy dać przyczynowe
wyjaśnienie
jednej rzeczy jako konsekwencji czegoś innego, ale to jest po prostu
związek
jednej rzeczy z drugą rzeczą i tutaj nie ma, moim zdaniem, żadnego
wyjaśnienia
czegokolwiek, wyjaśnienia w sensie ojca Coplestona i nie można nazywać
rzeczy zależnymi bo one nie mogłyby być czymś innym. To właśnie o tym
chcę
powiedzieć, ale muszę powiedzieć też kilka słów w sprawie oskarżenia że
sprowadzam całą filozofię do logiki. Ja w żaden sposób nie robię tego.
W żadnym wypadku nie uważam, że logika jest całą filozofią. Uważam ją
tylko
za istotną część filozofii. Logikę trzeba wykorzystywać w filozofii i
pod
tym względem uważam że zgadzamy się ze sobą. Kiedy logika, z której
korzysta
ojciec Copleston, była nowiną - było to w czasach Arystotelesa - to
wokół
niej oczywiście było wiele szumu. Arystoteles zrobił wielki szum wokół
tej logiki. W naszych dniach stała się przestarzała i jej znaczenia nie
można przeceniać. Logika w którą wierzę ja jest dosyć nowa i dlatego
muszę
robić podobnie jak Arystoteles, czyli robić dużo szumu wokół swojej
własnej
nowej logiki, ale to w żadnym wypadku nie oznacza że ja sądzę aby
logika
była całą filozofią. Ja tak nie uważam. Sądzę że to jest ważna część
filozofii.
Kiedy tak mówię, to nie szukam sensu dla tego czy innego słowa;
to
jest szczegółowo rozpracowana w detalach pozycja, oparta na tym, co
udało
mi się odkryć w logice, na moich rozważaniach o logice. Moja ogólna
pozycja
polega nie na tym że wszystkie słowa wykorzystywane w metafizyce są
bezsensowne
albo coś w tym rodzaju. Wcale tak nie uważam. Jeśli chodzi o argument
moralny,
to badając antropologię lub historię przekonujemy się że istnieją
ludzie
uważający za swój obowiązek robić działania które wydają mi się
obrzydliwe.
Ja oczywiście nie mogę z tej przyczyny twierdzić że obowiązki moralne
pochodzą
od boga. Ojciec Copleston, nawiasem mówiąc, nawet się przy tym nie
upiera,
ale sądzę że nawet forma moralnego obowiązku, gdy ona przyjmuje formę
nakazu
zjedzenia własnego ojca lub nie wiem kogo tam jeszcze, nie wydaje się
taką
przepiękną lub wspaniałą. Dlatego nie mogę przypisować temu poczuciu
moralnego
obowiązku pochodzenia boskiego. Sądzę że moralny obowiązek można
wystarczająco
prosto objaśnić całkiem innymi sposobami.