S

Krytyka literacka


Niniejsza kropla adrenaliny ukazała się w Czasie Kultury nr 4/1995. Czy Maciejewski się na mnie obraził nie wiem, bo go nigdy nie spotkałem, natomiast Grześ Luterek nie tylko nie podejrzewał mnie o satanizm, ale w ogóle nie robił wrażenia obrażonego i kiedy parę lat później został redaktorem naczelnym CzeKi, całkiem dobrze mi się z nim współpracowało.






O używaniu Makówy, czyli moje trzy grosze na temat krytyki literackiej


Być może jestem dziwny, ale mam jakieś takie przeczucue, że krytyk powinien wiedzieć o czym pisze. Mam też takie dziwne wrażenie, że ci osławieni polscy krytycy ostatnich czasów - literaccy i inni - nie bardzo wiedzą o czym piszą.
Krytyk ma oceniać wypowiedź - literacką czy też inną. Ocenia więc, czy wypowiedź osiąga swój cel i czy warto ów cel osiągnąć. Aby móc to ocenić, krytyk musi ów cel znać. Jest to rzecz najzupełniej podstawowa, dlatego powtarzam jeszcze raz w osobnym akapicie.
Krytyk przed napisaniem tekstu powinien sobie odpowiedzieć na trzy grosze: 1gr - Co wypowiedź ma osiągnąć w zamierzeniu autora? 2gr - Czy warto to osiągnąć? 3gr - Czy wypowiedź rzeczywiście osiąga swój cel? Nie znaczy to, że w każdym krytycznym tekście te trzy pytania muszą się explicite pojawiać, ale czytelnik musi być na podstawie lektury tekstu świadom, że autor potrafił sobie na nie odpowiedzieć.
Co wypowiedź ma osiągnąć? Są dwa rodzaje przyczyn niedostatecznych: a - podtrzymywanie tradycji; b - wyrażenie siebie.
A. Podtrzymywanie tradycji, czyli na przykład pisanie wierszy, bo zawsze się pisało wiersze, to ślepa uliczka. Zawsze się pisało w jakimś celu, na przykład ku pocieszeniu serc, czy dlatego że "nie miecz nie tarcz..." itd. Owszem, istnieje cały szereg zachowań powtartzanych "bo zawsze", ale jest to wynik uwarunkowania, odruch Pawłowa. Uważam jednak, że działalność intelektualna pozbawiona funkcji, rytualna jedynie, jest szkodliwa, bo jest marnowaniem cennego czasu i energii umysłowej, które mogą być użyte w pożytecznych celach. Nie należy do tej kategorii rozrywka, jako że ta stanowi odpoczynek, czyli wypełnia właśnie ważną funkcję.
B. Wyrażenie siebie, czyli chęć zwrócenia uwagi, to psychiczna potrzeba najzupełniej normalna i częsty napęd ludzkiej działalności, od chuligańskich wybryków chłopców do pindraczenia się dziewczyn po obalanie komunizmu i odkrywanie Ameryki. W porządku, jeśli - pozostając na drugim planie - działa ona jako napęd do działalności skądinąd pożytecznej dla społeczności. Jeśli wychodzi na pierwszy plan, to nie w porządku. Działalność, również literacka, której głównym celem jest chęć zwrócenia uwagi, wyrażenie siebie, jest akurat tyle warta, co pindraczenie się.
Krytyk musi zdawać sobie sprawę z celu wypowiedzi zanim przystąpi do oceny. Jeśli nie zdaje sobie z tego sprawy, wówczas zachowuje się jak komentator sportowy, który nie znając zasad piłki nożnej opisuje do mikrofonu ubrania obecnych na stadionie albo ruchy zawodników, nie wspominając o piłce. Tymczasem - przypuszając się do czytania tych wszystkich nudnych jak flaki tekstów krytycznych - odnoszę wrażenie, że ich autorzy w ogóle sobie tego pytania nie zadają. Wychodzą chyba z założenia, że skoro tekst jest, to musiał być chyba jakiś powód do jego napisania.
Dla ilustracji tego o co mi chodzi wybrałem trzy grosze z "Czasu Kultury" nr 2/95. Grosz pierwszy to Mariusza Maciejewskiego "W przestrzeni ucieczki" o poezji Andrzeja Sosnowskiego. Pośród wzniosłych zdań o mocach twórczych i akcie tworzenia szukam jakiegoś zdania, które by dawało do zrozumienia, że Maciejewski wie po co Sosnowski pisze wiersze. Znajduję: "Mniej interesuje go sposób, w jaki odczytane będą jego poezje, dużo bardziej sam proces pisania, gra jaką prowadzi on z materiałem języka i wynik tej gry oglądany z jego, autorskiego punktu widzenia". Czy to dostateczny powód by publikować? na zdrowy rozum nie, więc szukam dalej.
Następny akapit: "...metoda twórcza, mająca punkty wspólne z metodą Raymonda Roussela czy działalnością francuskiej grupy OULIPO..." To oczywiście o przyczynie sprawczej, ja szukam przyczyny celowej, ale przy okazji tego zdania chcę zwrócić uwagę na coś innego. Otóż zdanie to nic mi nie mówi, nie znam bowiem metody Poussela ani grupy OULIPO, nigdy o nich nie słyszałem. W porządku, ja jestem robotnikiem przemysłowym, "Cz.K." nie jest do robotników przemysłowych adresowany, mam jednak pewne przeczucie, że potencjalny czytelnik po studiach prawniczych czy medycznych też o nich nie słyszał. Mam dziwne wrażenie, że Maciejewski popisuje się erudycją. A jest to, jak sądzę, nie na miejscu w tej sytuacji. Jest to brak szacunku dla czytelnika. Popis erudycji jest pożądany na egzaminie: jeśli egzaminator nie wie o czym mowa, tym gorzej dla niego. Popis taki w artykule, w piśmie w rodzaju "Cz.K." jest brakiem taktu. Brzmi to trochę jak: "no i co ciemniaki, kto z was wie co to OULIPO?" Granica jest tu bardzo mglista, można przecież robić aluzje do rzeczy znanych tylko pewnemu kręgowi ludzi, ale im mniejszy ten krąg, im większy potencjalny krąg czytelników nie rozumiejących aluzji, tym większe ryzyko, że aluzja będzie robiła wrażenie popisu erudycji. Trzeba mieć to, co nazywamy wyczuciem- dokładnie tak jak z taktem. Tego rodzaju wtręty potwierdzają moje przypuszczenie, że polskim piśmiennictwem rządzi odruch Pawłowa. Skoro przez tyle lat tak się konstruowało prace seminaryjne pisane na ocenę, to artykuły też się tak konstruuje.
Wróćmy jednak do teleologii. Dopiero w ostatnim zdaniu znalazłem coś, co gramatycznie wygląda na świadomość celu, jaki wiersze Sosnowskiego mają osiągnąć: "...Sosnowski osiąga zamierzony efekt..." Zdanie to jednocześnie odpowiada na pytanie czy wypowiedź swój cel osiąga. Rzecz w tym, że po przeczytaniu tego zdania ja (no, niby robotnik fabryczny, ale czasem makówy używający) wcale nie jestem mądrzejszy. Po prostu tego zdania nie rozumiem. Cóż to niby ma znaczyć "uprowadzić język poza znajome punkty odniesienia"? Czy chodzi o pozbawienie języka wszelkiego znaczenia? Po polsku słowa na oznaczenie języka pozbawionego znaczeń: 1. gaworzenie; 2. bełkot. Czy rzeczywiście Sosnowskiemu chodzi o doprowadzenie języka do jednego z tych dwóch stanów?
Jakieś wewnętrzne przeczucie każe mi wątpić. Dlatego też napisałem, że owo ostatnie zdanie tylko gramatycznie wygląda na świadomość celu, w rzeczywistości po kilkakrotnym uważnym przeczytaniu tekstu - nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Maciejewski tak naprawdę nie wie po co Sosnowski pisze wiersze. Natomiast pytanie o to czy warto sobie stawiać cel jaki Sosnowski sobie stawia nie ma śladu nawet gramatycznego.
(...)
Nie uwziąłem się bynajmniej na Maciejewskiego, analizuję ten tekst jedynie jako przykładowy. Często natykam się na podobne, również w "Cz.K." Czysty heglizm: lanie wody przy pomocy zawiłego języka, może nikt tego nie zrozumie i będzie się miało opinię mędrca. Heglowi się przecież udało. Nie ze mną takie numery: osobiście zawsze uważałem Hegla za kretyna.
Grosz drugi: Grzegorza Luterka "To tylko rock", recenzja wywiadów z kilkoma gwiazdami muzyki zamieszczonych w czasopiśmie "Tylko rock". Nie jest to analiza przekładu, ani słowa na temat celu zamieszczania takich wywiadów, jest natomiast polemika... z gwiazdami udzielającymi wywiadów. To trochę tak, jakby ktoś pisząc recenzję biografii jakiejś postaci oceniał samą postać, a nie autora biografii. Ale przyjrzyjmy się samej polemice. Tu nie ma żadnej wątpliwości: cele, jakie stawiają sobie gwiazy rocka, nie są warte osiągnięcia. Gorzej z identyfikacją tych celów. Na podstawie polemiki Luterka moża by wywnioskować, że celem rokendrolowców jest podważenie czy obalenie wartości chrześcijańskich, a może zaprowadzenie satanizmu. Konstrukcja myślowa jest jednak nader wątpliwej jakości.
Potraktuję szczegółowiej przykład Johna łennona, najbardziej znany. Luterek używa w swoich komentarzach ironii, czyli sposobu mówienia nie-wprost, , który należy odcztytwać opacznie. Stąd wnioskuję, iż nie spodziewa się on, że męczeńska śmierć Lennona będzie miała jakieś znaczące konsekwencje, a także uważa, że bigoci słusznie bojkotowali jego nagrania. Cała awantura jest o wypowiedziane kiedyś przez Lennona zdanie. Intencja, okoliczności, kontekst - takie drobnostki nie interesują Luterka. Sądząc z polemiki, Lennon (zdaniem Luterka) przypisuje sobie rolę mesjasza. Luterek najwyraźniej myli słowo "popularni" ze słowem "święci". Lennonowi - i ole wiem - te dwie rzeczy się nie myliły, co więcej - to właśnie mówi w przytoczonym przez Luterka fragmencie. Dochodzi jeszcze pytanie o skuteczność. Jak wiemy z historii (to już 30 lat!) bojkot bigotów szalenie uderzył Lennona po kieszeni.
Protestanckich fundamentalistów z Ameryki. a także naszego polskiego Luterka, oburzyło to, że Lennon, porównując się do Jezusa, złamał tabu. Jest to tabu tegoż rodzaju, co zaktywanie włosów przez muzułmańskie kobiety czy zakaz wspólnych posiłków z osobami niższej kasty wśród hindusów. A więc znowu wszechobecne uwarunkowanie, odruch Pawłowa. My natomiast, niezależnie od Luterka (jako że grupa The Beatles jest nieco bardziej znana niż grupa OULIPO) wiemy, że cały szereg posunięć Lennona, od noszenia długich włosów począwszy, miał na celu prowokowanie różnych bigotów właśnie.
Luterek broni wartości chrześcijańskich. Cel może i szlachetny, nie uświęca on jednak myślowego partactwa, nie usprawiedliwia go również lekka forma i stosowanie humoru. Osobiście sądzę, że wartościom chrześcijańskim nie wyjdzie na zdrowie, jeśli czytelnik będzie je kojarzył z myślową magmą. Na szczęscię dla wartości chrześcijańskich, ale na nieszczęście dla polskiej szkoły myślenia, nie jest to wcale specyficzna cecha obrońców wartości chrześcijańskich. Taki sposób używania makówy jest niestety znacznie powszechniejszy, a tekst Luterka wybrałem jedynie na ilustrację tego, jak nie należy tego organu używać.
Trzeci grosz, tym razem pozytywny: Halina Wasilewska, "Kłopoty z chińskim Dekameronem". Miło się czasem natknąć na tekst, którego autor ma dobrze w głowie poukładane. Po pierwsze - nie ma tu żadnego uprowadzenia, Wasilewska pisze recenzję przekładu i sama w pewnym momencie nadmienia, że nie jest jej zadaniem ocena samej powieści. Po drugie - nie sądzę, bye się z moją teorią trzech groszy zetknęła, ale na wszystkie trzy sprecyzowane przez mnie pytania bez trudu znajduję odpowiedź. Jest tak dlatego, że moja teoria nie jest żadną wielką teorią, lecz zwykłym zdrowym rozsądkiem. A więc 1gr. Cel tłumaczenia - przybliżenie chińskiej literatury polskiemu czytelnikowi (w ostatnim akapicie). 2gr. Czy warto? Warto, bo skoro "jeszcze w XIX wieku książki chińskie stanowiły około dwóch trzecich wszystkich książek na ziemi" to można tam pewnie znaleźć niespodziewane skarby. 3gr. Czy ten przekład spełnia swe zadanie? Temu poświęcona jest większość tekstu, rozważane są rzeczowo za i przeciw.
Maciejewski pewnie się obrazi na mnie za ten tekst, Luterek może mnie będzie podejrzewał o satanizm. Trudno, moim celem jest piętnowanie partactwa w sferze intelektualnej.
Leszek Balcerowicz w niedawnym wywiadzie dla Tygodnika Powszechnego mówił o niskim poziomie polskiego języka politycznego. Obawiam się, że takie myślowe brakoróbstwo ma znacznie szerszy zasięg. Mam wrażenie, że ktoś powinien porządnie stuknąć w te makówy.


Tekst Nataszy Goerke na podobny temat





Więcej kropel adrenaliny