Iran - kraj islamski, gdzie kobietom nie wolno chodzic z odkrytą głową. Islam - religia nie dopuszczająca do fermentu intelektualnego. Taki zdaje się mamy z grubsza obraz. Ale jest też druga strona tego obrazu. Iran, ten kraj brodatych prezydentów i zawoalowanych wiceprezydentek to także kraj fermentu intelektualnego w stylu najzupełniej przypominającym europejski. Dla przykładu: ostatnie ćwierć wieku to czas rozkwitu poezji dysydenckiej skierowanej zupełnie wyraźnie przeciw tej brodatej i zawoalowanej Lidze Perskich Rodzin. Owszem, brodaci duchowni też piszą tradycyjne kasydy o swojej miłości do Allaha (a ściślej do Chody, bowiem Bóg to po persku Choda) (z akcentem na ostatnią sylabę), podobno nawet Chomeini napisał dywan gazel, który następnie stał się takim bestsellerem jakim w niedawnej jeszcze Polsce były dzieła Lenina, oprócz tego jednak krąży drukowana na powielaczach, a także dostępna w internecie, poezja inna, świeża i najzupełniej zrozumiała dla nas, Europejczyków. Chomeini jest może przerabiany w szkole, Shamlu i Khoi natomiast podawani są z rąk do rąk. A w Persji oddziaływanie poezji jest bodaj większe niż w Polsce, na wieczory poetyckie schodzą się tłumy jak na koncerty muzyki. Liga Perskich Rodzin ma do dyspozycji ministerstwa siłowe, ale rząd dusz jest w rękach poetów. A poeci są dysydentami.
Piszący głównie w okresie międzywojennym Nima Yushij uważany jest za ojca współczesnej poezji perskiej. To on pierwszy zerwal z tradycyjnymi formami kazydy i rubajatu obowiązującymi w perskojęzycznej poezji od średniowiecza. Tworzył wprawdzie niejako w innej epoce, na długo przed rewolucją ajatollahów, tym niemniej współcześni poeci dysydenci uważają go za swego duchowego mistrza.
Forugh Farrokhzad była gwiazdą poezji lat sześćdziesiątych. Zmarła wprawdzie młodo na kilka lat przed rewolucją islamską, tym niemniej nie ma żadnej wątpliwości jakie jej poezja ma oddziaływanie. Zamieszczam tu tłumaczenie tytułowego wiersza najbardziej znanego jej tomiku.
Zmarły przed kilku laty Ahmad Shamlu uważany jest za wieszcza, jest w pewnym sensie perskim odpowiednikiem Miłosza. Nagrody Nobla wprawdzie nie dostał, ale kilkakrotnie był jednym z kandydatów. Umysł - jak to mówią - lewicujący, przez pewien czas był członkiem komunistycznej partii Tudeh, z którą się rozstał z powodu ścisłego podporządkowania tej partii Moskwie. Niegdyś pod wpływem Majakowskiego pisał wiersze przypominające trochę naszego Broniewskiego, w późniejszych wierszach pojawiają się motywy religijne. Ale jakie to motywy! Za takie motywy w ultramuzułmańskim kraju mogą grozić poważne konsekwencje! Wiersz o Nazarejczyku to znakomity przykład. Wyobraźmy sobie w Polsce rządzonej przez Ligę Polskich Rodzin - przy pomocy policji rekrutującej się z Młodzieży Wszechpolskiej - publikację wiersza, którego pozytywnym bohaterem jest Prorok z Mekki! To nie przelewki, w Iranie za odstępstwo od islamu grozi kara śmierci!
Młodszy od Shamlu Esmail Khoi też był lewicujący, ale nigdy nie należał do Tudeh, należal natomiast do grona założycieli nowej partii komunistycznej odcinającej się od Sowietów i uznającej system sowiecki za państwowy kapitalizm. Przez połowę życia działał na rzecz rewolucji, w wyniku której - gdy już nastąpiła - musiał ukrywać się we własnym kraju, a następnie przez pustynie uciekł do Pakistanu. Obecnie mieszka w Londynie i uważany jest za czołowego poetę antyklerykalnej opozycji. Nie wszystkie jednak jego wiersze są tak jadowicie polityczne jak te prezentowane niżej, Khoi porusza bardzo różne tematy, a jest poetą niezwykle płodnym, wydał już ponad 40 tomów wierszy. Czuje się on równie swobodnie w nowych formach poetyckich, jak i w tradycyjnych formach kasydy i rubajatu, w które wlewa nowe, jak najbardziej dysydencie treści.
Ziba Karbassi jest zbyt młoda, by pamiętać czasy przed Chomeinim. Urodzona w połowie lat siedemdziesiątych w Tabryzie, stolicy irańskiego Azerbejdżanu, włada dwoma językami, ale pisze wyłącznie po persku. Przytoczony tu wiersz mówi sam za siebie: w kraju rządzonym przez Ligę Perskich Rodzin za taki wiersz można zapłacić głową. Na szczęście Ziba obecnie znajduje się poza zasięgiem władzy Młodzieży Wszechperskiej, bowiem mieszka w Londynie. Mniej szczęścia miała kuzynka Ziby imieniem Gazelle, którą w Iranie oskarżono o cudzołóstwo i ukamieniowano. Ziba napisała na temat tego wydarzenia wiersz, który zamieszczam na stronie wierszy Ziby Karbassi.
Poniższe wiersze wybrał i pomógł mi je przetłumaczyć Esmail Khoi. Wyjątkiem jest wiersz Ziby Karbassi, ktory pomogła mi przetłumaczyć sama autorka.
Nima Yushij ZIMNY PIEC Pozostałość sprzed wielu nocy gdzieś przy leśnej drodze: Mały kamienny piec A w nim zimny popiół. Tak jak w zakurzonej przestrzeni mej pamięci Mroczny zarys zapisu Gdzie wszystkie historie kończą się boleśnie. Nasze słodkie dni, Kiedy ona była mym oparciem, Zmieniły barwę na wrogą, Lodowatą, burzliwą. Oto jesień mojego życia, Taka jakby bardziej żółta wiosna. Coś jakby przy leśnej drodze Mały kamienny piec A w nim zimny popiół. ŚWIRKUSZCZ Jakiś dochodzi mnie dźwięk świrkuszczący Dzisiejszej nocy spoza żywopłotu, Gdzie lśniąca czerń wody za tamą Przywodzi przed oczy obraz ruiny; Ktoś tam chyba śpiewa... Ale to nie jest śpiew człowieka Uporządkowany, że aż dech zapiera. Słyszałem ludzkie pieśni. W mrocznym przemijaniu nocy smutek jest najcięższy. Znam na pamięć wszystkie ludzkie pieśni. Pewnej nocy, w łodzi, z ciężkim sercem Śpiewali z takim zapałem, Że do dziś widzę owoc morza w swoich snach. Świrkuszcz chce śpiewać w tej ciemnej nocy Wychodzi z siebie, Chce odpłynąć na melodii, Ale nie może. |
Forugh Farrokhzad DRUGIE NARODZINY Całe moje isnienie to jest mroczny wiersz, Ktory cię będzie prowadził W krainę świtu, rozkwitu i wzrostu. Tchnęłam ciebie w ten wiersz, A ciebie w tym wierszu Zaszczepiłam na drzewie, na ogniu, na wodzie. Życie jest może ulicą, którą codzień przekracza pewna kobieta niosąca kosz w ręce. Życie jest może sznurem, na którym pewien człowiek powiesił się na drzewie. Życie jest może dzieckiem wracającym ze szkoły. Życie jest może chwilą na papierosa pomiędzy dwoma aktami miłości albo też bezmyślnym uśmiechem przechodnia zdejmującego kapelusz by pozdrowić innego przechodnia i powiedzieć mu "Dzeń dobry." Życie jest może zamkniętym momentem, w którym moje spojrzenie samo siebie niszczy w źrenicach twoich oczu, jest też uczuciem, które zestawia się z moim rozumieniem księżyca i odbiorem nocy. W pokoju tak wielkim jak samotność Moje serce Tak wielkie jak samotność Spogląda na proste preteksty do szczęścia: Piękno więdnących kwiatów w wazonie; Roślinkę, którą zasadziłeś w naszym ogródku Na piosenkę kanarka Tak wielką jak okno. Ah, Taki jest mój los, taki jest mój los. Mój los to błękit nieba odbierany mi jednym ruchem firanek; Mój los to zbieganie po pustej klatce schodowej, by znaleźć coś w rozkładzie i obcości. Mój los to smutna przechadzka po ogrodzie wspomnień i wyczekiwanie na dźwięk głosu mówiącego: "Piękne masz dłonie." Zasadzę te dłonie w ogródku. Wyrosną na pewno, na pewno. Jaskółki uwiją gniazdko W zagłębieniu mych dłoni poplamionych atramentem. Zrobię sobie kolczyki z wiśni, Paznokcie ozdobię płatkami dalii. Jest taka ulica, gdzie chłopcy, co mnie kochali, Rozczochrani chłopcy o cienkich szyjach i kościstych nogach, Do dziś pamiętają niewinny uśmiech dziewczynki, Którą pewnej nocy porwał wiatr. Jest taka ulica, Którą moje serce wykradło Z dzielnicy dzieciństwa. Podróż kształtu po linii czasu Kształtem zapładnia ową linię czasu, Kształtem świadomym obrazu Powracającego ze święta zwierciadeł. Tak już jest: Ktoś umiera, Ktoś zostaje. Żaden rybak nie znajdzie perły w rzeczułce wpływającej do bagna. Znam jedną syrenkę, Mieszka w oceanie. Gra na trzcinowym flecie Wkłada w to całe serce. Gfra mięciutko, mięciutko, Smutna mała syrenka, Co każdego wieczora umiera jednym pocałunkiem, I każdego poranka jeden pocałunek przywraca ją do życia. |
Ahmad Shamlu NA CHODNIKU Moi bezimienni towarzysze, niczym wypalone gwiazdy, padali na ziemię tak gęsto, że można by pomyśleć, że ziemia na zawsze już będzie bezgwiezdną nocą. Wtedy ja, bezszelestna sowa, wtulona w gniazdo bólu, Odłożyłem mą harfę, której pękły struny wziąłem w rękę latarnię, wyszedłem na ulice i błądziłem śpiewając: "Hej hej hej! Spójrzcie na ulicę spoza szyb! Zobaczcie krew na chodniku! Zobaczcie krew poranka rozlaną na chodniku! W tej krwi bije serce słońca, bije mocno!" Podmuch wiatru przepłynął nad śpiącymi w ziemi, zrzucił kruka porzucone gniazdo spośród gałęzi figowego drzewa "Słońce żyje! W tej czarnej nocy (której całe ciało jest jedną wielką rozdziawioną paszczą pożerającą każdy promyk światła) usłyszałem mocne bicie słonecznego serca jaśniej, gniewniej i mocniej niż kiedykolwiek. Spójrzcie na ulice spoza szyb! Spójrzcie na ulice! Spójrzcie spoza szyb! Spójrzcie na ulice spoza swoich szyb" Spójrzcie! " Młode liście słońca wyrosły wśród bluszczu na murze ogrodu. Mogotliwe lampki gwiazd zawisły na podniebnej drodze słońca.. Wróciłem do siebie. Moja dusze jest już cała, serce naprawiłem. Usiadłem pod oknem, Śpiewałem z pasją, aż złamany został bezruch ust poległych na ulicy uśmiechem zwycięstwa. "Hej hej hej! To chyba krew poranka rozlana na chodniku! W tej krwi bije serce słońca, bije mocno! Spójrzcie na ulice spoza swoich szyb! Spójrzcie na ulice spoza szyb! Spójrzcie na ulice! Zobaczcie tę krew..." POJEDNANIE "Oto ocean: głębia i bezmiar, ucieczka, wir i huragan choć bez samowiedzy. Oto góra zakorzeniony ogrom, góra i dół i upór choć też bez samowiedzy. Mnie jednak stworzyłeś człowiekiem: nieistotną drobinką, co potrzebuje wełny i łajna zwierząt, by pokornie cię czcić, by drżeć w lęku przed twym gniewem, by - zagubiwszy siebie - do ciebie lgnąć, abyś ty mógł być wszechobejmującą całością. Stworzyłeś mnie człowiekiem. Wstydzisz się teraz nieuniknionej grzeszności tego ciała, co oszołomione labiryntem piekła wiecznie wpada w szambo lub radośnie poddaje się twej woli, błądzi po tym ogrodzie, co nie koi, ogrodzie papierowych kwiatów. Stworzyłeś mnie śmiertelnikiem, dlatego nie będziesz miał wiernego przyjaciela. Niesłusznie jesteś dumny z korony swego stworzenia. Żaden bóg dla mnie nie ma prawa do chwały." "Źle czytasz moje znaki, źle je odczytujesz. Nie, nie jesteś oceanem, tą płynną demonstracją mrocznej głębi wnętrza, nie jesteś także górą - czystym, twardym uporem. Człowiekiem jesteś, masz się upić winem mądrości. Winem, któregoś liznął zaledwie kropelkę. Świat, ta wielka zagadka dla samego siebie, w tobie dostrzega po co był stworzony. To tobie przyjdzie minąć piekło oraz raj, ziemię i słońce, Twoja obecność obejmuje świat. Ja jestem twoim imieniem. Nie bierz go nadaremno. 1985 ŚMIERĆ NAZAREJCZYKA Cóż za dźwięk jednostajny, jednostajny, Drewnianego brzemienia, co zostawia na piasku Zygzakowaty ślad. "Włóżcie mu na głowę koronę z cierni!" Ten jednostajny dźwięk brzemienia Znaczącego ślad w piasku Jak ognisty szmur W delirium bólu. "Ty! Nazarejczyk! Szybciej!" Miał w sercu współczucie Dzięki temu stał się lekki jak piórko Jak dumny łabędź Widział swą krystaliczną czystość. "Dajcie mu przez plecy!" Świsnął rzemienny bicz Krwawa linia na piasku zawiązała pętlę. "Idźże, Nazarejczyk!" Stojący wśród tłumu Łazarz odszedł Z rękami założonymi z tyłu. Piekące żądło niespłaconego długu nie kłuło go w serce. "Najwyraźniej nie chciał. Przecież mógłby." Niskie niebo zawaliło się Upadło na gasnący śpiew współczucie. Żałobnicy weszli na pagórki A na niebie zderzyły się Słońce i księżyc. WEWNĘTRZNY CHŁÓD Całe to drżenie rąk, to drżenie serca spowodowane było lękiem, że miłość będzie schronieniem. Że nie będzie przestworzem do lotu lecz ucieczką. O miłości! O miłości! Gdzież znajdę twoje lazurowe lico? Będzie chłodem olejku na płomień rany, a nie gorącem płomienia wniesionego do chłodnego wnętrza. O miłości! O miłości! Gdzież znajdę twoje szkarłatne lico? Ciemny pył przebłagania, gdy obecna jest słabość; ciepły kąt wybawienia, gdy obecność ucieka; zielone pączki listków wśród purpury magnolii. O miłości! O miłości! Gdzież znajdę twą znajomą barwę? |
Esmail Khoi NIENAWIŚĆ "Nie umrze, czyje serce ożywiła miłość" (Hafiz) Czasem myślę, że moja ojczyzna jest jak prastare miasto zatopione w niewyobrażalnej głębi Oceanu Niewiarygodności. Twarze moich córek są głosem na drugim końcu kabla telefonu; Niepodobne, niestałe nie mam ich portretu w ramie pamięci na ścianie wyobraźni. Moi przyjaciele to dziś imiona bez twarzy, moi znajomi to twarze bez imion. Czy to Morteza miał niebieskie oczy? A może Abdulghasem? A może żaden z nich? Mój oddech ma zapach wygnania; pewnie nawet matka by mnie nie poznała spotkawszy mnie przypadkiem. Kim jestem? Boję się, że zapomnę jutro nawet tego pytania. Jednakże me nagie korzenie, choć targane wiatrami, próbują oczyścić swe naczynia z trucizn wątpliwości. Nawet na śliskiej powierzchni granitu rozprzetsrzeniają we wszystkich kierunkach swe palce i pazury. Może nigdy nie będę bujną palmą w swym kraju, ale na pewno stanę się klocem drewna w tym płonącym piekle, W pożarze, co wstanie z oddechu mego ludu co spali wszystkie meczety i ambony tym krzywowiercom. Nie ma dnia, kiedy bym nie umierał, Ale w sercu mam płomień, co za każdym razem, przywraca mnie do życia. Nie tylko miłość, Hafizie, nie tylko miłość czyni nas nieśmiertelnymi. IMAM POMORU Świt rozpostarł chorągiew koloru krwi nową Mówiąc, że czas już przyszedł bitwę wydać nową. Krew upłynęła jednej królewskiej dynastii, Teraz nowy opryszek zaczyna na nowo. Wyszły na jaw szachrajstwa jednego oszusta, Inny oszust nam głosi obietnicę nową. Smród złości i chciwości, jak gadzinie z piekła, Z każdym oddechem z paszczy zieje mu na nowo. W swej myśli i w swych czynach jak wicher szalony, W głowie mu się co chwilę przewraca na nowo. Czy Aleksander znowu przekroczył granice? Czy kraj nasz Mongołowie chcą podbić na nowo? Nie ma co porównywać, każdy inny lepszy, Ten ostatni opryszek przynosi złość nową. (...) To jest imam pomoru, w szacie zadżumionej, Co ludzkiego nieszczęścia przyniósł plagę nową. Tłumy muszą uciekać, jak przed klęską głodu Z nadzieją że ojczyznę odszukają nową. Możnowładca ciemnoty, wróg wszelkiej kultury, Pokój oraz harmonię rozbija na nowo. Jak jakiś anioł śmierci, wróg wszelkiego życia, Nic nie potrafi tylko zabijać na nowo. Ty obróciłeś Iran w jeden wielki cmentarz, Każdego dnia dodajesz mogiłę w nim nową. Choć miecz swój umoczyłeś w krwi naszych przyjaciół I codziennie po stokroć przelewasz krew nową,, Nie skończy się ta wojna tak jak tego chciałes, Bo się rzesza twych wrogów pojawi na nowo. Tysiącletnią fortecę zdobyliśmy króla, Z czasem też zdobędziemy tę fortecę nową. O ty, który to błonie makami usiane Krwią naszych męczenników zrosiłeś na nowo, Wiedz że się zbiera burza, słychać piorun w górach, I wkrótce się ulewa rozpęta na nowo. (...) O ojczyzno, ojczyzno, nasza zbita matko, Bolesnymi troskami przebita na nowo, Zaraza kiedyś minie, lecz póki jest jeszcze, Tylko ty jesteś zdolna ukoić na nowo. Bój topora z korzeniem, ta walka odwieczna, Kiedy topór otwiera w drzewie ranę nową, Cios topora przerywa życie na powierzchni, Ale w głąb ziemi korzeń wyrasta na nowo. O ojczyzno ojczyzno, ty rajski ogrodzie, Codziennie krwi ulewę przyjmujesz na nowo, Przeminą dni przekleństwa, w przeszłość się rozwieją, I dobre dni nadejdą dla ciebie na nowo. Usuwaliśmy kiedyś drwali z toporami, Kolejnych dziś usuwać musimy na nowo. Nadchodziła już wiosna, ale nie nadeszła, Lecz z radością wyjdziemy spotkać wiosnę nową. W lesie twojej kultury, na starym korzeniu, Gałęzie i owoce wyrosną na nowo. Gdy świat się zazieleni, kiedy przyjdzie wiosna, paw radości uleci nad błoniem na nowo. Choć na błoniu pamięci maki pozostaną, Ty przetrwasz i znów będziesz rozkwitać na nowo. |
Ziba Karbassi NA WYSOKOŚCIACH Na wysokościach! Na wysokościach! A jak się mam ja, na moim małym pagórku do nieskończonej wysokości? Czyż nie jestem z Ciebie? Czyż nie jesteśmy z Ciebie? Czyż nie jestem z Ciebie? Co? Więc czemu Ty jesteś na wysokościach a ja tylko na małym pagórku? Woda czy obłoki? Obłoki czy woda? Bluźnierstwa wzbierają we mnie dziś wieczór, wzbierają we mnie dziś wieczór bluźnierstwa. Upiłam się obłokami, mam ich po dziurki. Ale nie! Nie mogę być chwiejna! Czy przypadkiem spadające listki to nie gwiazdy? Jak tam jest na tych wysokościach? Co stamtąd widać? Czemu się stamtąd nie ruszasz? Tutaj na dole zagryzają się wzajemnie. Człowiek, świerszcz, sęp, szakal, człowiek, wilk, pies, człowiek mucha, szosa, ulica, człowiek, blok mieszkalny, żelazo, kamień, człowiek. Może uwiodły Cię chmury? Może jesteś zakochany? Zakochany w chmurach? Tych okrągłych i pulchniutkich chmurach co kłębią się i gotują, gotują się i kłębią, kłębią się i gotują. Udami, pupami, piersiami kłębią i gotują? Zawróciły Ci w głowie, uwiodły. przesłoniły Ci wzrok? Gdzie Ty masz oczy? Nasze oczy tam utkwione, zawsze tam na wysokościach! Szukają czegoś, kogoś, nie wiem kogo. Upiłam się, upiłam, wypiłam wszystkie chmury co do jednej. Patrz! Pękam w szwach! W szwach pęka Twoja ziemia! Patrz z wysokości, z wysokości! |