lampa lampaMelbrinionersteldregandiszfeltselior

TYLKO DLA DOROSŁYCH
Wejście  --»»  Science Fiction  --»»  Misja Machiavellego









































Misja Machiavellego

Przedmowa

Dla zainteresowanych link do Księcia Niccolo Machiavellego.

Opowiadanie nie do końca dopracowane. Uważam, że fragment dotyczący mechanizmów historycznych jest oględnie mówiąc - słaby. Pisząc opowiadania na temat mechanizmów historii, którymi zajmuję się niejako zawodowo (patrz Mechanika Historyczna) czuję się zawsze trochę jakbym próbował sfabularyzować schemat konstrukcyjny silnika spalinowego. Patrz zresztą: recenzja Macieja Parowskiego.

Niemniej sam pomysł jest ciekawy (choć nieoryginalny): Ziemska ekspedycja międzygwiezdna dysponująca techniką podróży w czasie i nauką o mechanizmach historii (patrz cykl "Fundacja" Asimova) trafia na ślad cywilizacji zniszczonej przez kataklizm i próbuje ją odtworzyć...

Pomysł przyszedł mi do głowy pod wpływem dwóch podstawowych paradoksów związanych z teoriami Ericha von Dänikena:

  1. Jak pisał ongi Rafał Ziemkiewicz na łamach „Feniksa” - "Głupcy z kosmosu" nr 3 (19) 1993. Teoriie Ericha von Dänikena o tym jakoby w przeszłości jakaś obca cywilizacja wspomagała nasz rozwój mają jedną zasadniczą wadę: rzekome sposoby pomocy są absolutnie bez sensu. Mówiąc w skrócie: po co zatrudniać setki tubylców na planecie do budowy kosmodromu, skoro sto razy szybciej i taniej można to zrobić za pomocą paru buldożerów i lasek dynamitu? Po co cywilizować ich zaganiając do budowy wielkich świątyń, skoro znacznie lepsze (i tańsze) efekty dałoby po prostu nauczenie kilku wybranych autochtonów np. nowych technik uprawy, tworzenia ceramiki, czy budowy łodzi.
  2. Paradoks wynikający z mojej Mechaniki Historycznej. Ponieważ nauka rozwija się w postępie geometrycznym (tj. im więcej mamy wiedzy, tym szybciej odkrywamy nowe prawa), nieskończenie mało prawdopodobne jest, by cywilizacja, która parę tysięcy lat temu wspierała rozwój prymitywnych tubylców nagle sobie zniknęła. Raczej już od paru tysięcy lat tubylcy byliby włączenie w obieg ekonomiczny tej cywilizacji tak jak na przykład mieszkańcy Nowej Gwinei na Ziemi.
Ładnym rozwiązaniem tych paradoksów w teoriach Ericha von Dänikena jest założenie, że cywilizacja przyśpieszająca rozwój tubylców dysponuje techniką podróży w czasie (2), więc manipulacje trwające dla tubylców tysiąclecia wykonywane są w ciągu zaledwie parudziesięciu lat, a pewne dziwactwa tychże manipulacji wynikają ze znajomości przez przybyszów mechanizmów historii: np. wielkie świątynie (1) budowane są po to, by generować wzrost wydatków rządowych starożytnego państwa i w ten sposób np. wpływać na cykle koniunkturalne. Oczywiście podróże w czasie są z fizycznego punktu widzenia dość poronionym pomysłem, ale o tym na końcu opowiadania.

Dla Gosi M. - jak zwykle, za rysunki i piękno.

Granice układu Telbar 12 lat przed godziną zero
Ciężki krążownik historyczny ESS Machiavelli zbliżał się do granic układu gwiezdnego nowo odkrytej planety Telbar. Sensory krążownika wykryły pierwsze ślady wiatru słonecznego lokalnej gwiazdy i główny komputer rozpoczął procedurę hamowania do prędkości podświetlnej. Na pokładzie zespoły zwiadowcze rozpoczęły krzątaninę przygotowując do startu sześć szybkich patrolowców, które odłączą się od okrętu, gdy tylko krążownik osiągnie orbitę ostatniej, ósmej planety układu. Załogi patrolowców założą bazy pomocnicze na każdej z planet układu poza samym Telbarem, na którym osiądzie Machiavelli. Gdy tylko prędkość krążownika spadnie poniżej 0,8 c, nawiązana zostanie stała łączność z korwetą zwiadu, której załoga odkryła Telbar. Komputery bojowe krążownika pracujące w tej chwili jeszcze na zwolnionych obrotach w oparciu o wyrywkowe dane na temat Telbaru, takie jakie można było zmieścić w pakietach nadświetlnych wysyłanych systematycznie przez załogę korwety, przystąpią do wyliczania wstępnych założeń modelu historycznego planety. Model ten po obróbce przez Animatorów trafi w ręce Korpusu Strategicznego i stanie się podstawą wstępnego planu działań i instrukcji dla pierwszych ekip Zwiadu Wstecznego. Na razie na pokładzie krążownika pracowały więc tylko odpowiednie grupy inżynieryjne przygotowujące osprzęt niezbędny do zakładania baz i przeprowadzające próbny rozruch wszystkich systemów ofensywnych krążownika. Przeszło trzydziestokilometrowa bestia będąca domem dla prawie trzech milionów ludzi szykowała się do kampanii, której efektem będzie przyłączenie Telbaru do Federacji. Za około dwanaście lat...

Telbar miesiąc wcześniej
Dwóch zwiadowców w pomarańczowych kombinezonach ostrożnie przeczesywało ruiny wielkiego miasta stąpając ostrożnie, by nie zniszczyć żadnego z tysięcy zalegających ulicę szkieletów. Wyższy z nich czujnie rozglądał się dookoła trzymając broń w pogotowiu. W zakamarkach wieżowców i labiryntach podziemnej kolejki czaiły się zdziczałe czworonożne stworzenia podobne do psów. Zwiadowca zastrzelił dwa, które usiłowały podejść zbyt blisko i reszta na razie trzymała się na dystans. Nie wykluczone jednak, że wkrótce zbiorą się większa grupą i ponowią atak. Zima oznaczała, że zapewne są głodne.
Niższy skanował szkielety, pojazdy, witryny sklepów za pomocą urządzenia przypominającego odrobinę gadżety, jakie w rękach astronautów pojawiały się na starych filmach SF. Przedmiot ten był zresztą dokładnie tym, na co wyglądał - wszechstronnym skanerem zespolonym z kommputerem i kamerą video. Zestaw połączony był z wyświetlaczem w hełmie zwiadowcy i przez radio z centrum analitycznym na pokładzie korwety, dzięki czemu wszelkie zebrane dane natychmiast trafiały do pokładowego komputera, który obrabiał je i wyświetlał na wielkim wieloczęściowym ekranie w centrum analitycznym. Reszta załogi korwety, poza oficerami wachtowymi, śledziła dane zebrane przez patrol. Niższy zwiadowca na bieżąco komentował dane w oparciu o odczyt ze skanera.
-Wygląda na to, że nałożyły się tu dwa czyynniki. Oczywiście moja analiza jest bardzo pobieżna i całkowitą pewność uzyskamy dopiero, gdy odnajdziemy bibliotekę i przejrzymy zapiski historyczne. Najpierw uwolnił się wirus atakujący układ nerwowy, ślady jego można znaleźć w tkance kostnej ofiar. Nie przebije się przez nasze systemy odkażające, ale przy ich technice był zabójczy. Tym bardziej, że bez wątpienia został wyprodukowany sztucznie. Pozostaje sprawą otwartą, czy był to atak terrorystów, czy też wypadek w jednym z laboratoriów wojskowych, któregoś z licznych państw, na które podzielona była ta planeta. Wirus zabił zapewne około 80% populacji. Mniejsza liczba ofiar w biedniejszych dzielnicach wskazuje, że śmiertelność była najwyższa w grupach o najwyższej inteligencji, tak więc epidemia zabiła prawie całą elitę intelektualną świata. Pozostałe 20% zapewne odtworzyłoby po pewnym czasie cywilizację, choć na niższym poziomie rozwoju technicznego, tu jednak wkroczył drugi czynnik. Widzieliśmy wszyscy krater na wielkiej równinie po środku południowego kontynentu. Zapewne wkrótce po epidemii w planetę uderzyła duża planetoida. Uderzenie spowodowało przesunięcie biegunów i poprzez zanieczyszczenie atmosfery pyłami, efekt „zimy atomowej”. W krótkim czasie wyginęła większość wyżej wyspecjalizowanych gatunków z panami planety włącznie. Wykonany wcześniej skan powierzchni planety wskazuje, że nie ocalała żadna istota rozumna. Tyle wstępnej analizy, udajemy się z Siergiejem w kierunku centrum. Zważywszy, że miasto to wygląda na stolicę, zapewne gdzieś tam znajdziemy odpowiednik Biblioteki Kongresu, ich sieć komputerowa bowiem niestety nie działa, a zresztą nie znając lokalnego języka, nie rozszyfrujemy systemu operacyjnego, jakiego używali w swoich komputerach. Moje wnioski są być może przedwczesne, ale zważywszy, że nie przeżył nikt z mieszkańców planety i że prawdopodobnie tragedia miała miejsce zaledwie kilka lat przed naszym przybyciem, sądzę, że istnieją wszelkie przesłanki do podjęcia decyzji o rekonstrukcji. Jeśli nie macie żadnych pytań, kończymy badania tutaj i idziemy do centrum, zanim pieski zdecydują się nas zaatakować.
 
 ESS Machiavelli podczas podejścia do drugiego z księżyców Telbaru, 12 lat przed godziną zero
Krążownik skradał się ku orbicie drugiego z księżyców Telbaru. Na pokładzie panował stan czerwonego alarmu, wszystkie systemy obronne włączone, podobnie jak systemy maskujące i kamuflaż bojowy. Personel bojowy krążownika pracował tak, jakby Machiavelli znajdował się pod zmasowanym ostrzałem, mimo iż na planecie, do której się zbliżali nie było nikogo, kto mógłby zaatakować statek choćby z użyciem prymitywnej drewnianej maczugi. Telbar był tak doskonale pozbawiony wszelkich inteligentnych form życia, jak to tylko możliwe w przypadku planety przeznaczonej do rekonstrukcji. Właśnie dlatego podejście do drugiego, mniejszego z księżyców planety, będącego właściwie tylko zrytym kraterami fragmentem skały było tak niebezpieczne i dlatego operatorzy systemów bojowych działali według instrukcji obowiązujących podczas walki z przeważającym przeciwnikiem. Z jednym zastrzeżeniem - wszelkie systemy ofensywne zostały zawczasu zablokowane i trwałość blokady sprawdzali osobiście kapitan i wszyscy oficerowi, Machiavellemu nie wolno było odpowiedzieć ogniem choćby atakowało go pół setki telbariańskich krążowników. Zadaniem obsługi bojowej, było tylko wytrzymać ewentualny ogień przeciwnika przez jeden koma czterdzieści pięć minuty, do chwili, aż osiadły później na powierzchni księżyca Machiavelli wyśle awaryjny desant historyczny, który zmieni sytuację strategiczną na korzyść ziemskiego krążownika. Najpewniej likwidując całkowicie wrogie jednostki.
Tego rodzaju manewr lądowania byłby niewiarygodnie trudny nawet, gdyby rzeczywiście atakowała ich połowa Telbariańskiej floty kosmicznej, a prawie niewykonalny w sytuacji, gdy uzbrojenia, położenia i strategii przeciwnika można się tylko domyślać. Był to najbardziej niebezpieczny manewr podczas całej kampanii. Jeden drobny błąd w czasie procesu rekonstrukcji i Machiavelli mógł zostać rozpylony na atomy z użyciem broni, jaką na Ziemi wymyślą dopiero za sto lub dwieście lat. Na szczęście takie sytuacje nie zdarzały się często, personel naukowy krążownika zbyt dobrze znał się na swojej robocie, a równania wpływu zbyt dobrze wypróbowane, by ryzyko było znaczące, niemniej wszyscy pamiętają historię pancernika ESS Richelieu, starszej jednostki historycznej klasy Konrad, który z misji na Zeamona powrócił bez zewnętrznych wież rufowych. Zginęła wtedy cała załoga rufowego mostka radiolokacyjnego, w sumie prawie trzydziestu ludzi. I nikt na Richelieu nie miał pojęcia, że czegoś im brakuje, dopóki okręt nie powrócił do bazy na Syriuszu i nie porównano stanu osobowego z zapisami z Archiwum Floty. Nigdy nie było do końca wiadomo, jakie demony wyzwoli proces rekonstrukcji.
Dlatego właśnie cała niebojowa załoga krążownika zaszyła się w swoich kabinach w niewielkich grupkach starając się zabić stres związany z podejściem do księżyca za pomocą mniej lub bardziej inteligentnych zabaw. Robili wszystko, by tylko nie myśleć o zagrożeniu. Główny Koordynator Charles Pichegru, formalnie dowódca krążownika, ale teraz w sytuacji bojowej zbędny załodze bojowej tak samo jak reszta personelu naukowego, wraz z grupką przyjaciół siedział w kabinie urodziwej biohistoryczki o trudnym do wymówienia hinduskim nazwisku i grali w jedną z kilkuset gier karcianych ułatwiających załodze Machiavellego spędzanie wolnego czasu i odreagowywanie stresów. Gra nie była specjalnie skomplikowana miała jednak na tyle absorbującą fabułę, że pozwalała zapomnieć o tym, co dzieje się lub raczej dziać będzie na zewnątrz przytulnej kabiny.
- Przesuwam mojego Smoka do Krainy Cieni ii zabieram trzech Rycerzy z orszaku Łowcy Słoni -wyrecytował van Kinsbergen z emfazą właściwą zawodowym aktorom, którym zbyt często przychodziło grać role bogów.
W codziennym życiu ta maniera była może denerwująca, ale dzięki temu w swojej pracy rudobrody Holender nie miał sobie równych, choć przyznać trzeba, że czasem trudno im się było powstrzymać od śmiechu, gdy z tą samą miną „Zeusa gromowładnego” zamawiał w oficerskiej mesie kanapkę z szynką.
-Twoje żetony -Albert, młody logistyk z dzziału prognoz militarnych, był jak zwykle przesadnie usłużny wobec starszych stopniem i czasami przeraźliwie skrępowany w obecności kobiet.
Koordynator przywołał odruchowo w pamięci notatkę z akt personalnych sporządzoną w ramach treningu przez Ann Friday - psychologa operacyjnego, z racji uparcie noszonych staromodnych okularów zwaną czasem Kobrą, która właśnie wykonywała ruch po Kinsbergenie. Charles przeliczył jeszcze raz w skupieniu moc wszystkich Wojowników Cienia, których trzymał w ręce, oszacował rezerwę żetonów Holendra i gdy tylko nadeszła jego kolejka, zaatakował. Hendrik uśmiechnął się pogodnie uśmiechem dobrotliwego buddy i czym prędzej zrejteradował swoim smokiem z Krainy Cieni na z góry upatrzone pozycje na szczycie Ognistej Góry. Drań nawet nie próbował się bronić, pewnie tylko sondował siły Koordynatora. Tymczasem logistyk szacował możliwości ich obu i starał się unikać oczu gospodyni.
-No to ja już skończyłem - dowódca nie byłł usatysfakcjonowany zbyt łatwym zwycięstwem - twoja kolej, maharani - powiedział odkładając karty i sięgając po stojącą na stoliku szklankę soku. Kruczowłosa biolożka rozpoczęła zbieranie żetonów.  
Wyglądała na równie pochłoniętą grą co pozostali. Dopiero gdy Machiavelli wyląduje po ciemnej stronie drugiego księżyca Telbaru, a technicy i załoga bojowa przygotują i zamaskują bazę operacyjną, możliwe będzie rozpoczęcie rekonstrukcji. To jednak czeka ich nie wcześniej niż jutro rano czasu pokładowego, a i tak dwa pierwsze dni zajmie opracowywanie strategii i alternatywnych scenariuszy awaryjnych. Ale to dopiero jutro...

Boja temporalna korwety zwiadu, 12 lat i 33 dni przed godziną zero
Korweta dalekiego zwiadu galaktycznego ESS Burza Jonowa zbliżała się do granic nowoodkrytego układu planetarnego. Według szacunków astronomów druga planeta od słońca nazwana roboczo Telbarem znajdowała się w obrębie ekosfery, a odczyty widma wykonane z odległości pięciu lat świetlnych wskazywały na możliwość istnienia życia. Jednak powtórny odczyt z odległości trzech lat świetlnych wykazał dramatyczną zmianę widma będącą zapewne efektem zniszczenia ekosfery planety. W takim przypadku standardowa procedura nakazywała przygotowanie się na ewentualność konieczności wezwania krążownika historycznego i wdrożenia procesu rekonstrukcji.
Pierwszym etapem było umieszczenie boi temporalnej na jednej z wewnętrznych planet i po odczekaniu trzech godzin, na ewentualną wiadomość z krążownika, kontynuowanie misji zwiadowczej i lot w kierunku Telbaru. Kapitan Storensen ściśle trzymał się procedury. Po wyrównaniu lotu, gdy korweta wyminęła dwa błękitne gazowe olbrzymy i pewnie osiadła na orbicie stacjonarnej, zawieszona nieruchomo nad możliwie płaskim obszarem pustynnej czwartej planety, polecił wystrzelić boję temporalną.
Rozwarły się klapy ładowni korwety i pchnięta odrzutem silników manewrowych automatyczna sonda zaczęła opadać w kierunku czwartej planety. Storensena nie interesowało obserwowanie lotu sondy. Wszystkie operacje włącznie z samym lądowaniem i ustawianiem boi temporalnej przypominającej wyglądem miniaturkę egipskiej piramidy i podobnie jak piramida zorientowanej w kierunku stron świata, wykonają niezawodne automaty. Jemu pozostało tylko oczekiwanie na sygnał gotowości z boi, a potem na ewentualny kontakt z krążownikiem. Tymczasem podobnie jak większość załogi wyłączywszy personel obsługujący skanery, nie miał nic do roboty. Spojrzał jeszcze raz w dół w kierunku planety na opadające światełko sondy i włączył na swojej konsoli grę komputerową. Pochłonięty zarządzaniem plemieniem małych brodatych ludzi budujących pod zboczem góry kopalnię drogocennego metalu, nawet nie zauważył, jak minęły trzy godziny i dopiero dotyk dłoni oficera wachtowego na ramieniu przywrócił Storensena do rzeczywistości.
-Sir, przesyłka z krążownika. Holotelegramm i baza danych - oficer wręczył Storensenowi małe czarne pudełeczko zawierające przekaz od Koordynatora krążownika historycznego.
-Czyli jednak coś się popsuło na Telbarze....
-Mam wyjść, Sir?
-Nie ma potrzeby - Storensen obejrzał pudeełko - nie ma oznaczeń tajności.
Otworzył czytnik swoim kluczem i wcisnąwszy kilka przycisków uruchomił odtwarzanie. Przed nimi na stole zmaterializowało się popiersie Charlesa Pichegru w oficjalnym mundurze na tle sali strategicznej Machiavellego. Główny Koordynator odczekał, krótką chwilę dyktowaną wymogami grzeczności względem odbiorcy telegramu i rozpoczął:

Wiem Storensen, że nie lubisz lania wody, więc krótko, tylko rozkazy. Przypominam, że obowiązuje kod czerwony, sytuacja bojowa, obowiązuje bezwzględny nakaz stosowania się do poniższej instrukcji. Podaję rozkazy:
Po pierwsze, przerywacie zwiad na Telbarze.
Po drugie, pozostajecie zamaskowani na orbicie stacjonarnej nad boją temporalną.
Po trzecie, nadajecie informacje uzyskane w trakcie waszego bezpośredniego zwiadu na Telbarze, a które przekazujemy wam w pakiecie zawierającym bazę danych. Choć to trywialne, przypominam, że należy ściśle trzymać się harmonogramu nadawania podanego w bazie danych. Nadawanie kontynuujecie do momentu przybycia krążownika ESS Machiavelli za około miesiąc. Po przejęciu przez krążownik, przekażecie jego Koordynatorowi (czyli mnie) otrzymaną właśnie przesyłkę. Na tym wasza misja w układzie Telbaru się kończy i możecie wracać do bazy. Dokładne instrukcje, które wtedy otrzymacie, również znajdują się w bazie danych.
Tyle rozkazy. Jak się pewnie domyślasz, na Telbarze odkryliście cywilizację zniszczoną przez wirus stworzony przez samych Telbarian. Dzieła zniszczenia dopełniło wkrótce potem uderzenie niedużej planetoidy. Ponieważ nikt nie przeżył, podjęliście decyzję o wezwaniu krążownika, by rozpoczął proces rekonstrukcji. Z oczywistych względów nie możecie lądować na Telbarze. Koniec przekazu.

Obraz zniknął tak nagle jak się pojawił. Storensen westchnął. Oficer wachtowy popatrzył na niego zdziwiony.
-Wyobraź sobie chłopcze, że ja teraz muszęę powiedzieć naszym naukowcom, że nie wylądują na Telbarze, nie będą mogli nawiązać kontaktu z tubylcami, ani badać miejscowej ekosfery, a najbliższy miesiąc spędzą na oglądaniu materiałów, które sami zebrali. Widzisz teraz, po co te wszystkie książki i gry, które poleciłem ci skompletować przed startem. Zdaje się, że po powrocie, będziemy musieli uzupełnić zapasy.

Bezimienna planetoida na kursie kolizyjnym z planetą Telbar, około 16 lat przed godziną zero
Bezkształtny kamienny zabójca mknął przez mroki kosmosu w kierunku Telbaru. Od samej planety dzieliły go jeszcze miliardy kilometrów i kilka dni lotu. Być może w normalnej sytuacji, któreś z obserwatoriów astronomicznych na planecie dostrzegłoby zbliżające się zagrożenie. Jednak epidemia wybiła prawie wszystkich telbarskich naukowców, a nieliczni ocalali myśleli raczej o tym, jak przeżyć następny dzień w ogarniającym świat chaosie, a nie o nocnych obserwacjach nieba. A nawet gdyby dostrzegli planetoidę i wyliczyli jej kurs, na całym Telbarze nie było nikogo, żadnego rządu, ani organizacji, która byłaby w stanie zapobiec katastrofie. Zresztą nawet w normalnej sytuacji byłoby to trudne. W momencie katastrofy poziom zaawansowania technicznego Telbaru przypominał Ziemię z końca lat 70-tych. Jedynie w naukach biologicznych, a w szczególności, niestety, w pracach nad bronią biologiczną naukowcy Telbarscy posunęli się dalej osiągając poziom wiedzy, który biologom z naszego świata udało się osiągnąć dopiero na początku XXI wieku. Nikt na Telbarze nie dysponował bronią zdolną zniszczyć nadlatującego z przestrzeni kosmicznej zabójcę.
ESS Machiavelli natomiast bronią taką dysponował. Co więcej, artylerzystom z ziemskiego krążownika nie sprawiał nawet problemu fakt, że kosmolot przybył na miejsce katastrofy o cztery lata za późno. Był to tylko problem niewielkiej koordynacji w czasie, niezbędnej dla prawidłowego skalibrowania celowników...
Kilkadziesiąt kilometrów od planetoidy zmaterializowała się niewielka sonda. Pokładowy komputer bez trudu zlokalizował cel ataku i uruchomił silniki manewrowe. W krótkim czasie mechaniczny łowca dogonił swoją ofiarę i zniżywszy lot wczepił się w porowatą powierzchnię planetoidy, tak jak kleszcz wczepia się w skórę przebiegającego obok psa. Na chwilę zamarł bez ruchu badając otoczenie czułkami anten. Pokładowy komputer zlokalizował słońce Telbaru i wszystkie planety układu, obliczył odległość i zbudował w pamięci czterowymiarowy model pola grawitacyjnego oddziaływującego na planetoidę, by wyliczyć korektę kursu. Oczywiście Machiavelli mógłby również spróbować wysadzić planetoidę, ale wtedy powstałby rój odłamków, z których większość i tak uderzyłaby w Telbar. Wielka katastrofa zostałaby rozmieniona na mniejsze. Dlatego też sonda wysunęła uszka dziwacznej anteny emitera fal grawitacyjnych i po dopasowaniu częstotliwości do lokalnego pola grawitacyjnego zaczęła zniekształcać je w taki sposób, by odchylić tor lotu planetoidy. I powoli, milimetr po milimetrze morderczy kawałek skały zaczął zbaczać ze swojego kursu skręcając w kierunku słońca. Według obliczeń pokładowego komputera powinien rozminąć się z Telbarem o mniej więcej 55 sekund, czyli około półtora miliona kilometrów. W skali kosmicznej był to niewielki margines bezpieczeństwa, ale wystarczający, by uratować planetę od katastrofy. 

Sala strategiczna Machiavellego, około 12 lat przed godziną zero 
  Charles Pichegru przeszedł się wzdłuż stołu za którym siedzieli wszyscy podlegli mu koordynatorzy zespołów historycznych, szefowie zespołów technicznych i zespołów specjalnego znaczenia takich jak sekcja iluzji i objawień. U góry stołu stał specjalny fotel głównego koordynatora, ale dowódca Machiavellego wolał prowadzić odprawy na stojąco. Już dawno odkrył, że w ten sposób znacznie lepiej mu się myślało i co najważniejsze zyskiwał pewien margines niezbędnej przewagi psychologicznej nad swoimi podwładnymi.
-Jak panowie (i panie) wiedzą ze wstępnegoo raportu, organiczną przyczyną zagłady cywilizacji telbarskiej był wadliwy układ polityczny. W kilku punktach globu równolegle nastąpiła rewolucja przemysłowa. W sumie wojen nie było więcej niż w naszej historii. Nie było na przykład wojen na skalę światową, co najwyżej konflikty regionalne. Niestety postęp naukowo-techniczny wyprzedził rozwój społeczeństw. Ściślej: poziom rozwoju naukowo-technicznego był mniej więcej jednakowy w różnych punktach globu, w efekcie czego znaczna część niebezpiecznych technologii militarnych była również dostępna dla państw rządzonych przez różnej maści dyktatorów. W rządowych laboratoriach przeszło trzydziestu krajów prowadzono bardzo zaawansowane prace nad różnego rodzaju tajnymi broniami, w tym nad bronią biologiczną. W wyniku przypadkowego załamania systemu bezpieczeństwa w jednym ze wspomnianych laboratoriów na zewnątrz wydostał się szczególnie zjadliwy wirus, na którego nie zdążono jeszcze w tym czasie przygotować szczepionki. Pandemię przeżyło niewiele ponad 20% całej populacji planety.
Obraz na wielkim ściennym monitorze automatycznie wyświetlany przez komputer w rytm słów koordynatora pokazywał schematyczny przebieg rozwoju epidemii.
-Nieliczna populacja niedobitków, z racji selektywnego działania wirusa prawie zupełnie pozbawiona elit naukowych i technicznych nie była w stanie przeżyć uderzenia asteroidy. Ponieważ w momencie przybycia korwety zwiadu, na planecie nie było żadnych żywych istot inteligentnych, w bazie floty podjęto decyzję o rozpoczęciu rekonstrukcji. Mamy nie tylko zlikwidować zagrożenie ze strony planetoidy (co już zrobiliśmy), ale również tak zmienić przeszłą historię planety, aby w momencie pierwszego kontaktu, czyli za około dwanaście lat znakomita większość państw była państwami demokratycznymi i aby istniały odpowiednie instytucje rządu światowego, z którymi moglibyśmy negocjować podpisanie traktatu pokojowego i ewentualny przyszły akces do Federacji.
Pichegru zatrzymał się na moment, by przepłukać gardło sokiem ze stojącej naprzeciw jego fotela szklanki. Jak dotąd powtarzał fakty znane już wszystkim jego podwładnym, ale standardowa procedura rekonstrukcji wymagała okresowego organizowania tego rodzaju narad, aby zapis z nich można było w przyszłości przedstawić Telbarczykom. Szczęściem mieszkańcy planety byli humanoidami i niewiele różnili się od ludzi. Mieli tylko odrobinę bardziej szpiczaste uszy i jeden żołądek więcej. DNA różniło się oczywiście bardziej, nie na tyle jednak, aby przy odrobinie wysiłku nie były możliwe mieszane związki między oboma rasami i, co gorsza, przypadkowe zarażenie mieszkańców planety którąś z chorób, na które ludzie byli już od dawna uodpornieni. Nawet ziemska flora bakteryjna mogła być dla nich zabójcza. Co oznaczało, że nie tylko historycy, ale również sekcje epidemiologiczne będą miały w procesie rekonstrukcji mnóstwo roboty.
-Jak zwykle, by uniknąć paradoksów związannych z podróżami w czasie, rekonstrukcja będzie wykonywana w porządku chronologicznym. Zaczniemy zmieniać historię Telbaru osiem tysięcy lat temu, na około dwa tysiące lat przed pojawieniem się pierwszych źródeł pisanych. Wszelkie archiwa bazy danych Machiavellego zostaną przeniesione w czasie o sto lat wstecz przed datę pierwszych manipulacji, by zgodnie ze standardową procedurą uniknąć zniekształceń danych, które mogłyby być ubocznym efektem naszych późniejszych ingerencji. Na początku wzniesiemy też na powierzchni planety trzy boje temporalne, które służyć będą za punkty nawigacyjne dla wszystkich wypraw. Boje będą miały standardowy kształt, zgodnie z procedurą muszą być jednak wznoszone z prefabrykatów przypominających naturalne materiały i ucharakteryzowane na budowle o charakterze sakralnym. Ustawione zostaną na równinie nad rzeką Wangi, gdzie rozwinęła się jedna z pierwszych telbarskich cywilizacji. Będą również zabezpieczone przed penetracją, tak aby aż do momentu kontaktu mieszkańcy Telbaru nie mieli dowodów, że budowle są naszym dziełem.
Komputer obsługujący ekran powiększył widoczną na ekranie mapę planety ukazując plastyczną mapę doliny Wangi i najbliższych okolic. Około stu kilometrów od ujścia rzeki, na niewielkim płaskowyżu pomiędzy jeziorem a głównym korytem rzeki widniały nienaturalnie powiększone ikony trzech boi temporalnych. W rzeczywistości boje powinny mieć prawie pięćdziesiąt metrów wysokości i kształt symetrycznych ostrosłupów zorientowanych zgodnie z osią temporalną planety.
-Po wstępnych przygotowaniach zaczniemy prrzyśpieszać rozwój wybranych cywilizacji dozując im w ściśle określonym tempie podstawowe technologie takie jak koło, technologia wytopu brązu, elementy matematyki i astronomii. Tą częścią zajmie się sekcja stymulacji rozwoju naukowo-technicznego. Komputery Machiavellego już obliczają niezbędne posunięcia. Na razie jednak nasze działania w tym zakresie nie mają aż takiego znaczenia, jak główna operacja, o której opowiem za chwilę, bowiem zbyt szybki rozwój technologiczny będzie można jeszcze na tym etapie dość łatwo skorygować. Tak naprawdę, jak wszyscy wiemy, sekcja naukowo techniczna będzie mieć pełne ręce roboty dopiero w końcowej fazie operacji, w ciągu ostatnich 200 lat przed godziną zero.
Roman Cziwin, szef sekcji stymulacji uśmiechnął się ponuro. Jedno z podstawowych praw rządzących rozwojem historycznym społeczeństw mówiło, że tempo rozwoju naukowo-technicznego rośnie w postępie geometrycznym. Czyli mówiąc po ludzku, im większy jest zasób zgromadzonej wiedzy, tym szybciej rozwija się nauka. Najpierw więc jego sekcję będzie czekać 6 lat względnej bezczynności, można rzec wakacji, a przez następne sześć lat ilość pracy spadającej na jego sekcję będzie lawinowo rosła, aż do momentu gdy jak zwykle okaże się, że ma pod swoim dowództwem o połowę ludzi za mało i zmuszony będzie pożyczać personel z innych sekcji.
Koordynator tymczasem ciągnął dalej swój wywód:
-Przede wszystkim musimy sprawić, by centrrum rozwoju naukowo-technicznego stał się kontynent na południe od kraju Wangi. W prawdziwej historii Telbaru kontynent ten był początkowo dość powoli kolonizowany przez Wangi i cywilizację z płaskowyżu Peruno.
Mapa na ekranie pokazała kierunki ekspansji obu cywilizacji na położony na południe od nich kontynent przypominający trochę kształtem nachylonego nad kwiatem kolibra.
-Własnych ośrodków cywilizacyjnych kontyneent, nazwijmy go roboczo kontynentem Kolibra, dorobił się niestety zbyt późno. Z historyczno-logistycznego punktu widzenia kontynent przypomina Europę lub Półwysep Grecki. Przecinają go liczne pasma górskie i płynące w różnych kierunkach rzeki. Naokoło otacza go zaś łańcuszek mniejszych i większych wysp. Dzięki takiemu układowi geograficznemu na kontynencie powinno w naturalnych warunkach powstać od kilkunastu do przeszło trzydziestu niezależnych państw, z których żadne na dłuższą metę nie będzie mogło zdobyć przewagi nad innymi.
Prawie nikt z zebranych nie słuchał wykładu koordynatora. Stworzona na początku XXI wieku mechanika historyczna dostarczała zbioru reguł pozwalających na przewidywanie skutków działań zespołów historycznych wysyłanych w przeszłość. Specjalne programy symulacyjne pozwalały przewidzieć konsekwencje przegranej bitwy, niespodziewanej śmierci władcy lub nieurodzaju. Prognozy nigdy nie były dokładne, ale załoga krążownika mogła na bieżąco porównywać efekt wyliczony przez komputer z rzeczywistością. Programy symulacyjne były dość skomplikowane, uwzględniały bowiem dziesiątki czynników, a na sytuację w jednym kraju często wpływ miały zdarzenia nie tylko u sąsiadów, ale nawet na drugim końcu globu.
Zasada, która omawiał Pichegru, była jednak stosunkowo prosta i ocierała się o podstawy teorii gier. Układ geograficzny obserwowany na kontynencie kolibra sprawiał, że żadne jeśli któreś z państw rosło w siłę, jego sąsiedzi jednoczyli się w koalicji przeciw mocarstwu szybko pozbawiając je dominującej pozycji. Trwała równowaga powodowała, że drastycznie rosły koszty prowadzenia wojen. To z kolei przyśpieszało rozwój nauki, po części dlatego, że władcy szukali nowszych i bardziej efektywnych broni, po części dlatego, że wysokie koszty wojen oznaczały, że inne sposoby pomnażania pieniędzy takie jak handel, czy praktyczne wykorzystanie dorobku uczonych stawały się tańsze, a więc bardziej atrakcyjne. Z czasem rozwój handlu powodował pojawianie się republik kupieckich, w których rozwój nauki i techniki jeszcze przyśpieszał. Później, przy odpowiedniej manipulacji powinny pojawić się pierwsze państwa demokratyczne. W efekcie po kilkuset latach państwa z kontynentu kolibra powinny rozwinąć się na tyle, by uzyskać przewagę technologiczną i organizacyjną nad innymi krajami Telbaru, podobnie jak na ziemi Europejczycy w XIX stuleciu dominowali nad resztą świata.
Z punktu widzenia ziemian najważniejsze było jednak, że taki układ polityczny przyśpieszy rozwój społeczny planety, tak by w momencie pierwszego kontaktu większość Telbarczyków żyła w krajach rządzonych w sposób demokratyczny.
Najpierw jednak należało sprawić, aby na kontynencie kolibra sześć tysięcy lat temu zamieszkanym głównie przez barbarzyńców pojawiły się państwa. W prawdziwej wersji historii kontynent był przez kilka tysięcy lat powoli kolonizowany przez kraj Wangi i kraje z kręgu kulturowego płaskowyżu Peruno. Efekt był podobny jak w przypadku chińskiej kolonizacji Syberii. Naturalny bieg rzeczy był w tym wypadku zbyt powolny jak na potrzeby załogi Machiavellego.
Obraz na ekranie za plecami Głównego Koordynatora zmienił się po raz kolejny ilustrując tym razem strategię, którą załoga krążownika będzie wdrażać w życie przez najbliższe kilka lat czasu pokładowego (lub sześć tysięcy lat historii Telbaru). Mapa tym razem obejmowała wyżynę Peruno, dolinę Wangi i cały kontynent kolibra.
-W pierwszym etapie konieczna będzie taka manipulacja religią ludu z doliny Wangi, by zwiększyć popyt na towary importowane z krajów barbarzyńskich leżących na kontynencie Kolibra. Lewitujący w powietrzu wskaźnik pokazał obszary w rejonie ogona i skrzydeł kolibra oraz przypominającej kształtem egzotyczny kwiat dużej wyspy na wprost dzioba południowego ptaka. Będą to głównie cyna, onyks, bursztyn, miedź, futra, niewolnicy, oliwa. Dokładna listę towarów mogą państwo obejrzeć na swoich wyświetlaczach.
Kopia listy pojawiła się również w rogu ekranu ściennego monitora. Świetliste linie pokazywały na mapie miejsca zasobne w dany surowiec i kierunki handlu, który stymulować miała załoga krążownika.
-Pomiędzy krajem Wangi a południowym kontyynentem znajduje się niewielka wyspa - na monitorze pojawił się na krótką chwillę powiększony obraz górzystej wulkanicznej wyspy długości noże siedemdziesięciu kilometrów i przypominającej kształtem rozdeptaną amebę. Będziemy wspomagać rozwój cywilizacji na tej wyspie. Głównie szkutnictwo, tak aby mogła stać się pośrednikiem w handlu między krajem Wangi, a południowym kontynentem. W pobliżu kraju Wangi znajdują się bogate złoża złota. W odpowiednim momencie nauczymy mieszkańców rzecznej doliny wydobycia i wytopu tego cennego kruszcu, aby kraj Wangi miał czym finansować import towarów z południowego kontynentu. Na wyspie, o której wspomniałem przed chwilą, a którą tubylcy zwą Kavanshee powinna rozwinąć się bogata republika kupiecka kontrolująca cały handel morski między Wangi i Peruno a południowym kontynentem. Po pewnym czasie, który w tej chwili szacujemy na około półtora tysiąca lat, ekspansja państwa Kavanshee oczywiście w końcu się załamie i republika padnie pod ciosami barbarzyńców i wyniszczających imperium wojen domowych. Do tego czasu jednak barbarzyńcy zamieszkujący okolice ogona naszego kolibra powinni osiągnąć taki stopień rozwoju, by móc roznieść cywilizację na inne obszary kontynentu. Przypominam,  —Pichegru znowu powtarzał truizmy, ale należało się liczyć z tym, że Telbarczykom do czasu pierwszego kontaktu nie uda się wynaleźć mechaniki historycznej, stąd konieczność ciągłego powtarzania informacji oczywistych dla każdego ziemskiego historyka — że populacja plemion barbarzyńskich zamieszkujących ten rejon i żyjących w znacznej mierze z eksportu bursztynu, futer, miedzi i niewolników do Kavanshee, Peruno i Wangi drastycznie wzrośnie w czasie ekspansji Kavanshee. Gdy republika zacznie się załamywać, znaczna część z nich zostanie nagle bez środków do życia. Obszar ogona kolibra nie będzie w stanie zapewnić jego mieszkańcom godziwego życia i pojawi się wewnętrzne ciśnienie zmuszające tamtejsze plemiona do ekspansji. Fale najazdu ruszą oczywiście w dwóch kierunkach: na kontynent centralny poprzez archipelag Kavanshee na niezamieszkałe obszary między doliną Wangi i płaskowyżem Peruno. Cywilizacja Kavanshee zniknie całkowicie pod ciosami barbarzyńców, ale Wangi i Peruno przetrwają. Drugi ważniejszy dla nas kierunek ekspansji to słabiej rozwinięte plemiona barbarzyńskie w centralnej części południowego kontynentu. Dysponując wyższą technologią i lepszą bronią, nasi barbarzyńcy powinni bez trudu podbić większą część kontynentu a ich nowe osady dadzą nam niezbędny fundament pod przyszłe państwa.
Hendrik van Kinsbergen wstał po cichu z fotela, by po angielsku opuścić salę konferencyjną. Był tylko aktorem i jego obecność nie była potrzebna na naradzie. Pojawił się tylko dlatego, że lubił obserwować wykresy i mapy pojawiające się na wielkim ekranie. Wczoraj jednak spał krótko przygotowując się do roli i zmęczenie powoli dawało znać o sobie. Wkrótce zapewne wyruszy z pierwszą misją w czasie i powinien być wypoczęty.  Drzwi sali otworzyły się bezgłośnie wypuszczając potężnego Holendra na korytarz.

Kraj Wangi 4873 lata przed godziną zero
Xeta XII, Wielki Imperator Złotego i Szarego Kraju odpoczywał właśnie w wieczornym słońcu na tarasie Wielkiego Pałacu. W oddali na horyzoncie majaczyły trzy trójkątne wieże zbudowane przez pierwszych władców Wangi. Mały koliber przysiadł na jednym z kwiatów zdobiących balustadę tarasu. Imperator przyglądał mu się przez chwilę w zadumie. Ptak spijał nektar z jednego i tylko jednego gatunku kwiatu, który rósł tylko w kraju Wangi. Kiedyś polecił swemu najszybszemu słudze schwytać ptaka. Kolibry były jednak za szybkie i zbyt płochliwe. Nawet z pomocą siatki, w którą królewscy łowcy łapali najpiękniejsze ptaki do ogrodu Imperatora, nie sposób było schwytać kolibra. W kraju Wangi mówiono nawet: „Wolny jak koliber”. Xeta II uśmiechnął się. Gdyby chciał, mógłby kazać wyrwać wszystkie kwiaty których nektarem żywił się ptak pozostawiając tylko te w królewskich ogrodach i ptak, którego nikt nie mógł schwytać, byłby tak czy siak więźniem jego pałacu. Ojciec, nim umarł, nauczył go, że władcy, który lepiej rozumie naturę świata i mechanizmy władzy rządzi się łatwiej. Toteż Xeta XII nie zaniedbywał żadnej okazji, by nauczyć się czegoś nowego.
Ktoś poruszył się za jego plecami. Wielki Imperator Wangi Xeta XII nie odwrócił się nawet, dał tylko znak ręką, by przybyły stanął u jego boku. I w zamęcie bitwy rozpoznał by posuwisty koci chód Wielkiego Kapłana. Nadeszła pora na wieczorną audiencję. Wielki Kapłan był jednocześnie sekretarzem Imperatora, a jako że zbliżał się koniec miesiąca, nadeszła pora, by omówić sprawy, którymi Imperator powinien zająć się w przyszłym miesiącu.
-Wasza Wysokość? -Arcykapłan pochylił się w ukłonie. W dłoniach trzymał glinianą tabliczkę i rysik.
-Piękny mamy wieczór. Dobra pora na podejmmowanie ważnych decyzji.
-W rzeczy samej o Najmłodszy Wśród Nieśmieertelnych.
-Pora już chyba rozpocząć budowę Wieży na chwałę Fluena. Chyba, że jeszcze za wcześnie. Co mówią Bogowie?
-Jak Wasza Wysokość rozkaże. Dziad Waszej Wysokość rozpoczął budowę swojej Wieży już w wieku dwudziestu dwóch lat. Bogowie nam sprzyjają. Pokonaliśmy wszystkich wrogów, zapowiadają się dobre zbiory, Kraj kwitnie. Trudno o lepszy moment.
-Budowa drogo kosztuje. Trzeba sprowadzić niewolników z północy, drewno, bursztyn na wystrój Wielkiej Sali. Jak zasobny jest Nasz skarbiec?
-Wasza wysokość nie musi się obawiać. Bogoowie zesłali Wyroczni Sen. Twoi słudzy Panie znaleźli nowe złoża złota w Szarych Górach. Wkrótce owoce pracy górników trafią do skarbca Waszej Wysokości.
Wieki Imperator Xeta XII uśmiechnął się delikatnie. Bogowie od stuleci opiekowali się Krajem Wangi i jeszcze nigdy nie zawiedli swego ludu.

Skocznia temporalna nr 14, pokład transportowy Machiavellego
 Albert zapinał pasy plecaka z ekwipunkiem. Za kilkanaście minut czekał go skok o 4800 lat wstecz na pustynny płaskowyż kilkaset kilometrów na północny zachód od Kraju Wangi. Praca w terenie nie należała do jego normalnych obowiązków. Na co dzień pracował w dziale analiz i nie opuszczał pokładu krążownika. Jego przełożeni uznali jednak iż po miesiącach monotonnej pracy z komputerem analiz strategicznych, ich młodemu podwładnemu dobrze zrobi mały rekonesans na powierzchni planety, połączony przy okazji jakąś prosta misją.
Albert jeszcze raz czytał instrukcję operacyjną. Na miejscu będzie mógł oczywiście korzystać z pomocy podręcznego komputera, ale jako spec od logistyki wiedział, że wszelki sprzęt bywał zawodny i na wszelki wypadek zawsze warto nauczyć się najważniejszych rzeczy na pamięć. Jego zadanie nie było specjalnie skomplikowane, miał wylądować w pobliżu małej pustynnej oazy i podając się za przybysza z gwiazd, przekazać dobrotliwym beduinom od tysiącleci zamieszkującym tę samą okolicę bogatą wiedzę astronomiczną, której nie powinni posiadać. Zgodnie z wyliczeniami historyków plemię zostanie odkryte przez telbarskich etnografów na około sto lat przed godziną zero. Wiedza, która przekaże tubylcom zapewne zainspiruje jakiegoś telbarskiego Dänikena, a jego książki przygotują mieszkańców planety na kontakt z obcą cywilizacją.
Misji takich jak ta wykonywano setki i żadna z nich nie miała większego wpływu na bieg historii. Dlatego załoga Machiavellego traktowała je jako pewnego rodzaju rozrywkę, wytchnienie po ciężkiej codziennej pracy. Były łatwiejsze od pozostałych, bowiem nie wymagały pracochłonnego uczenia się kultury i zwyczajów panujących w danym kraju i w danym stuleciu, ani stosowania kłopotliwego kamuflażu. W pewnym sensie, choć tylko przez chwilę, można było podczas nich po prostu być sobą w kontaktach z Telbarczykami. Obowiązywała tylko jedna zasada: należało zacierać wszystkie ślady, które mogły zdradzić, ze przekazujący Telbarczykom wiedzę przybysze z kosmosu w rzeczywistości są również podróżnikami w czasie. W pewnym sensie było to oszustwo, ale z drugiej strony załoga Machiavellego wcale nie starała się, aby ślady oddziaływań kosmitów, które odnajdą Telbarczycy były specjalnie logiczne i trzymające się kupy. Kosmici przybywali w różnych okresach historii Telbaru, pozostawiali po sobie tajemnicze ślady, czasem wiedzę, czasem budowle, czasem tylko opowieści, a potem niespodziewanie znikali, by za kilkaset lat pojawić się niespodziewanie na innym kontynencie, pośród innego ludu. Ingerencje „kosmitów” wyglądały tak, jak gdyby kapitan Cook odwiedził Hawaje, kazał tubylcom wznieść makietę London Bridge, pozostawił chińską wazę z dynastii Ming i szkice konstrukcyjne greckiej triremy, naniósł wyspy na mapy, po czym wszyscy żeglarze przez trzy stulecia zgodnie omijaliby wyspy. To przecież zupełnie bez sensu. Przynajmniej tak uważał Albert, ale z drugiej strony, jak mawiał jego przyjaciel Hendrik: „Ludzie wierzyli w dziwniejsze rzeczy”.
Zegar nad drzwiami komory temporalnej zaczął świecić. Najwyższa pora zająć miejsce w lądowniku, nim wyrzutnia temporalna przerzuci go we właściwe miejsce w czasie i przestrzeni.

Leśna polana w Świętym Gaju nic nie znaczącego plemienia barbarzyńców, gdzieś na kontynencie kolibra, 4650 lat przed godziną zero
Hendrik van Kinsbergen uwielbiał odgrywać boga. Był na tyle dobrym aktorem, że bez trudu mógłby zrobić karierę w showbiznesie na dowolnej z planet Federacji. On jednak zakochał się w tej jednej roli, a jedynym miejscem, gdzie postawny Holender mógł w kółko grywać swój ulubiony repertuar, była posada oficera dramatycznego w Siłach Historycznych. Tym razem rólka była krótka i prosta. Żadnych objawień, żadnego ciskania gromów, tylko ognisty rydwan, przenośny projektor sterowanych komputerowo hologramów, bogate szaty, rogaty hełm jasno fosforyzujący w mroku nocy oraz ukryty w atrapie topora lekki paralizator o zasięgu do stu metrów.
Przed nim na polanie zebrali się wszyscy mędrcy plemienia. Ubrani w skóry szamani, kilku najwaleczniejszych wojowników, rzemieślnicy, malarze pokrywający barwnymi freskami ściany jaskiń i skaldowie. W sumie prawie czterystu chłopa klęczało przed Hendrikiem na trawie i z zapartym tchem słuchało słów swego boga.
A bóg tymczasem opowiadał, snuł piękną opowieść o początkach świata, o wojnie dobrych bogów ze złymi, o wielkiej sali w której po śmierci wszyscy bohaterowie ich ludu zasiądą po jego prawicy na wiecznej uczcie. Jednym słowem plótł, co tylko mu ślina na język przyniesie. Długie miesiące jego holograficzni słudzy uczyli na wpół dzikich barbarzyńców boskiego języka, który był po prostu współczesną, choć mocno uproszczoną odmianą angielskiego. Teraz rudobrody Holender mógł opowiadać do woli, pewni, że słuchacze zrozumieją, jeśli nie całość, to przynajmniej część jego opowieści. W końcu ich potomkowie stworzą za kilka tysiącleci państwo, które będzie największą potęgą handlową i polityczną Telbaru i której język będzie pełnił status języka międzynarodowego w chwili, gdy ziemianie nawiążą oficjalny kontakt z mieszkańcami planety. Warto więc, żeby mówili zrozumiałym dla ludzi językiem. Sama opowieść nie miała większego znaczenia. Najważniejsze było jedno słowo, które musiało zapaść słuchaczom w pamięć:
„I w tedy demon Chaosu Locke, powiedział: Możesz mnie Thorze przykuć do skały i możesz kazać smokowi co wieczór wyrywać moje serce, ale wiedz, że kiedyś wyrwę się z niewoli i zniszczę świat. A wtedy nadejdzie dzień Zmierzchu Bogów i Telbar rozpadnie się na strzępy pod ciosami mojej armii gigantów. Telbar zostanie zniszczony.”
-Skoro i tak przewracamy do góry nogami icch historię, to dlaczego ich planeta nie miałaby się nazywać tak, jak zapisaliśmy w naszej bazie danych? — tymi słowami Pichegru pożegnał Holendra przed wejściem do komory temporalnej.
-Mam nadzieję, że Telbarczycy podzielą twooje poczucie humoru, Charles.
-Gdybyśmy mieli co do tego jakieś wątpliwoości, nie byliby Telbarczykami.
 
Melbrinionersteldregandishfeltselior, Warszawa, styczeń 2002.

Zezwalam na republikację tego opowiadania za darmo pod warunkiem podpisania tekstu: "Sławomir Dzieniszewski, Melbrinionersteldregandiszfeltselior" i nie wprowadzania zmian w tekście bez uzgodnienia ze mną.


Posłowie - fizyka podróży w czasie.

Jeśli chodzi o podróże w czasie i zmienianie przeszłości, to widzę trzy problemy:

Po pierwsze, trzeba udowodnić, że przeszłość po tym jak się stanie, nadal istnieje. Tzn. jest jakiś fizyczny zbiór cząstek i fal tworzących przeszłość, tak jak tworzą teraźniejszość. Pisarze SF, a i fizycy mają niestety czasem tę wadę, że (używając słów Michała Studniarka z jego „Herbaty z kwiatem paproci”) myślą fabułami, a nie w kategoriach materialnych. Przeszłość teraźniejszość i przyszłość to nie gra komputerowa, w której przeszłe wydarzenia są okresowo „sejwowane” dla wygody przyszłych pokoleń, które chciałyby zmieniać historię.

Po drugie, gdy już wreszcie udowodnimy eksperymentalnie, że przeszłość gdzieś tam istnieje, trzeba jeszcze udowodnić, że może fizycznie oddziaływać na teraźniejszość. Że istnieją jakiś pola, cząstki i fale, które sprawią, że zmiana dokonana w przeszłości zostanie przekazana „w przód” i zmieni teraźniejszość (znowu kłania się myślenie fabułami).

Po trzecie wreszcie pojawia się paradoks dziadka. „Co się stanie jeśli cofnę się w czasie i zabiję swojego zanim będzie miał dzieci. Przecież wtedy nie będzie jednego z moich rodziców, a w konsekwencji i mnie. To kto zabił dziadka. Skoro dziadek nie został zabity...” - błędne koło. Tutaj znowuu jednak kłania się myślenie fabułami, a nie w kategoriach fizycznych. Żeby śmierć dziadka mogła zmienić przyszłość znowu potrzebne są jakieś fale, cząstki, pola, które przekażą dokonana zmianę w przyszłość! (patrz poprzednie zastrzeżenie). To z kolei oznacza, że przed efektami zmian można się zabezpieczyć. Sposobów są zapewne dziesiątki. Oto kilka z nich:

  1. Kopiujemy się w przeszłość przed okres śmierci dziadka. Zapisujemy w matrycy, a następnie po zabiciu dziadka ponownie odtwarzamy w przyszłości.
  2. Budujemy temporalne pole siłowe, które chroni nas przed falą zmian nadchodzącą z przeszłości i w ten sposób mord uchodzi nam na sucho.
  3. Manipulujemy cudzą przeszłością, dbając, by pozostać poza zasięgiem efektów zmian (ten pomysł zastosowałem w opowiadaniu).
  4. Manipulatorem jest superkomputer (np. żywy Internet), który ogranicza zmiany tak, by zmiany nie zagroziły jego istnieniu, a najwyżej zmieniały tylko jakieś fragmenty jego osobowości - zmiany w czasie nie wpływałyby więc na niego bardziej niż różne doświadczenia życiowe na ludzi posiadających przecież zdolność zapominania i usuwania w niepamięć niewygodnych wspomnień.

itp. itd.

Warto również pamiętać, że nawet drobna zmiana dokonana w przeszłości w krytycznym punkcie historii zaburzałaby przyszłość w sposób nieprzewidywalny - dobrze ilustruje to efekt motyla&llt; w teorii Chaosu - nawet najpotężniejszy komputer nie poradziłby sobie z policzeniem wszystkich możliwych konsekwencji zmiany. Pojawia się też pytanie o motyw „ekonomiczny” manipulatora zmieniającego przeszłość: co on z tego będzie miał, by zwróciły mu się ogromne koszty całej zabawy? Osobiście uważam, że podróże w czasie nie są możliwe (z powodu pierwszego zastrzeżenia). Ale mogę się mylić.

Zabawnym obejściem problemu jest też założenie, że to co dla obserwatora w teraźniejszości wygląda, jak podróże w czasie, jest rzeczywiście czym innym:

  1. Wszyscy są częścią gry komputerowej, której fabuła została zaprojektowana tak, by udawać, że ktoś manipulował przeszłością.
  2. Manipulacji dokonuje cywilizacja z równoległego wszechświata ustawionego względem naszego pod kątem prostym. Dzięki temu manipulacje dokonywane są z zachowaniem ciągu przyczynowo-skutkowego w miarę jak historia się dzieje. Nikt tak naprawdę nie zmienia przeszłości. Cały czas zmieniana jest teraźniejszość.
  3. Warstwy czasu przesuwają się za sobą jak fale na powierzchni jeziora. Fala która idzie pierwsza jest przyszłością. Fale idące za nią powtarzają historię, która przeżyła przyszłość, niemniej nie oddziałują na nią. Istoty z przyszłości mogłyby wtedy pozostawiać dla tych, którzy nadejdą po nich ostrzeżenia, że to, albo inne wydarzenie może prowadzić do katastrofy, byłyby jednak w stanie w ten sposób zmienić tylko historię następnej fali, a nie swoją.

itp. itd.

Tym którzy dotarli już tutaj polecam Krótki Kurs Taktyki.
Lub ciąg dalszy tej historii w Misji Axeramosa.

Góra strony