Przedmowa
Dla
zainteresowanych link do Księcia
Niccolo Machiavellego.
Opowiadanie nie do końca dopracowane. Uważam, że
fragment
dotyczący mechanizmów historycznych jest oględnie mówiąc - słaby.
Pisząc
opowiadania na temat mechanizmów historii, którymi zajmuję się niejako
zawodowo
(patrz Mechanika Historyczna) czuję
się
zawsze trochę jakbym próbował sfabularyzować schemat konstrukcyjny
silnika spalinowego. Patrz zresztą: recenzja
Macieja Parowskiego.
Niemniej sam pomysł jest ciekawy (choć
nieoryginalny):
Ziemska ekspedycja międzygwiezdna dysponująca techniką podróży w czasie
i
nauką o mechanizmach historii (patrz cykl "Fundacja"
Asimova) trafia na ślad cywilizacji zniszczonej przez kataklizm i
próbuje
ją odtworzyć...
Pomysł przyszedł mi do głowy pod wpływem dwóch
podstawowych paradoksów związanych z teoriami Ericha von Dänikena:
- Jak pisał ongi Rafał Ziemkiewicz na łamach
„Feniksa”
- "Głupcy z kosmosu" nr 3 (19) 1993. Teoriie Ericha von Dänikena o tym
jakoby w przeszłości jakaś obca cywilizacja wspomagała nasz rozwój mają
jedną zasadniczą
wadę: rzekome sposoby pomocy są absolutnie bez sensu. Mówiąc w skrócie:
po
co zatrudniać setki tubylców na planecie do budowy kosmodromu, skoro
sto
razy szybciej i taniej można to zrobić za pomocą paru buldożerów i
lasek
dynamitu? Po co cywilizować ich zaganiając do budowy wielkich świątyń,
skoro
znacznie lepsze (i tańsze) efekty dałoby po prostu nauczenie kilku
wybranych
autochtonów np. nowych technik uprawy, tworzenia ceramiki, czy budowy
łodzi.
- Paradoks wynikający z mojej Mechaniki
Historycznej.
Ponieważ nauka rozwija się w postępie geometrycznym (tj. im więcej mamy
wiedzy,
tym szybciej odkrywamy nowe prawa), nieskończenie mało prawdopodobne
jest,
by cywilizacja, która parę tysięcy lat temu wspierała rozwój
prymitywnych tubylców nagle sobie zniknęła. Raczej już od paru tysięcy
lat tubylcy byliby
włączenie w obieg ekonomiczny tej cywilizacji tak jak na przykład
mieszkańcy
Nowej Gwinei na Ziemi.
Ładnym rozwiązaniem tych paradoksów w teoriach Ericha
von
Dänikena jest założenie, że cywilizacja przyśpieszająca rozwój tubylców
dysponuje
techniką podróży w czasie (2), więc manipulacje trwające dla tubylców
tysiąclecia wykonywane są w ciągu zaledwie parudziesięciu lat, a pewne
dziwactwa tychże
manipulacji wynikają ze znajomości przez przybyszów mechanizmów
historii:
np. wielkie świątynie (1) budowane są po to, by generować wzrost
wydatków
rządowych starożytnego państwa i w ten sposób np. wpływać na cykle
koniunkturalne.
Oczywiście podróże w czasie są z fizycznego punktu widzenia dość
poronionym pomysłem, ale o tym na końcu opowiadania.
Dla Gosi M. - jak
zwykle, za rysunki i piękno.
Granice układu Telbar 12 lat przed godziną zero
Ciężki krążownik historyczny ESS Machiavelli zbliżał się do granic
układu
gwiezdnego nowo odkrytej planety Telbar. Sensory krążownika wykryły
pierwsze
ślady wiatru słonecznego lokalnej gwiazdy i główny komputer rozpoczął
procedurę
hamowania do prędkości podświetlnej. Na pokładzie zespoły zwiadowcze
rozpoczęły
krzątaninę przygotowując do startu sześć szybkich patrolowców, które
odłączą
się od okrętu, gdy tylko krążownik osiągnie orbitę ostatniej, ósmej
planety
układu. Załogi patrolowców założą bazy pomocnicze na każdej z planet
układu
poza samym Telbarem, na którym osiądzie Machiavelli. Gdy tylko prędkość
krążownika spadnie poniżej 0,8 c, nawiązana zostanie stała łączność z
korwetą zwiadu,
której załoga odkryła Telbar. Komputery bojowe krążownika pracujące w
tej
chwili jeszcze na zwolnionych obrotach w oparciu o wyrywkowe dane na
temat
Telbaru, takie jakie można było zmieścić w pakietach nadświetlnych
wysyłanych systematycznie przez załogę korwety, przystąpią do
wyliczania wstępnych założeń modelu historycznego planety. Model ten po
obróbce przez Animatorów trafi
w ręce Korpusu Strategicznego i stanie się podstawą wstępnego planu
działań
i instrukcji dla pierwszych ekip Zwiadu Wstecznego. Na razie na
pokładzie
krążownika pracowały więc tylko odpowiednie grupy inżynieryjne
przygotowujące
osprzęt niezbędny do zakładania baz i przeprowadzające próbny rozruch
wszystkich
systemów ofensywnych krążownika. Przeszło trzydziestokilometrowa bestia
będąca
domem dla prawie trzech milionów ludzi szykowała się do kampanii,
której
efektem będzie przyłączenie Telbaru do Federacji. Za około dwanaście
lat...
Telbar miesiąc wcześniej
Dwóch zwiadowców w pomarańczowych kombinezonach ostrożnie przeczesywało
ruiny wielkiego miasta stąpając ostrożnie, by nie zniszczyć żadnego z
tysięcy
zalegających ulicę szkieletów. Wyższy z nich czujnie rozglądał się
dookoła
trzymając broń w pogotowiu. W zakamarkach wieżowców i labiryntach
podziemnej
kolejki czaiły się zdziczałe czworonożne stworzenia podobne do psów.
Zwiadowca
zastrzelił dwa, które usiłowały podejść zbyt blisko i reszta na razie
trzymała się na dystans. Nie wykluczone jednak, że wkrótce zbiorą się
większa grupą
i ponowią atak. Zima oznaczała, że zapewne są głodne.
Niższy skanował szkielety, pojazdy, witryny sklepów za pomocą
urządzenia
przypominającego odrobinę gadżety, jakie w rękach astronautów pojawiały
się
na starych filmach SF. Przedmiot ten był zresztą dokładnie tym, na co
wyglądał
- wszechstronnym skanerem zespolonym z kommputerem i kamerą video.
Zestaw
połączony był z wyświetlaczem w hełmie zwiadowcy i przez radio z
centrum
analitycznym na pokładzie korwety, dzięki czemu wszelkie zebrane dane
natychmiast trafiały do pokładowego komputera, który obrabiał je i
wyświetlał na wielkim
wieloczęściowym ekranie w centrum analitycznym. Reszta załogi korwety,
poza
oficerami wachtowymi, śledziła dane zebrane przez patrol. Niższy
zwiadowca
na bieżąco komentował dane w oparciu o odczyt ze skanera.
-Wygląda na to, że nałożyły się tu dwa czyynniki. Oczywiście moja
analiza
jest bardzo pobieżna i całkowitą pewność uzyskamy dopiero, gdy
odnajdziemy
bibliotekę i przejrzymy zapiski historyczne. Najpierw uwolnił się wirus
atakujący
układ nerwowy, ślady jego można znaleźć w tkance kostnej ofiar. Nie
przebije
się przez nasze systemy odkażające, ale przy ich technice był zabójczy.
Tym
bardziej, że bez wątpienia został wyprodukowany sztucznie. Pozostaje
sprawą
otwartą, czy był to atak terrorystów, czy też wypadek w jednym z
laboratoriów
wojskowych, któregoś z licznych państw, na które podzielona była ta
planeta.
Wirus zabił zapewne około 80% populacji. Mniejsza liczba ofiar w
biedniejszych
dzielnicach wskazuje, że śmiertelność była najwyższa w grupach o
najwyższej
inteligencji, tak więc epidemia zabiła prawie całą elitę intelektualną
świata.
Pozostałe 20% zapewne odtworzyłoby po pewnym czasie cywilizację, choć
na
niższym poziomie rozwoju technicznego, tu jednak wkroczył drugi
czynnik. Widzieliśmy
wszyscy krater na wielkiej równinie po środku południowego kontynentu.
Zapewne
wkrótce po epidemii w planetę uderzyła duża planetoida. Uderzenie
spowodowało
przesunięcie biegunów i poprzez zanieczyszczenie atmosfery pyłami,
efekt „zimy
atomowej”. W krótkim czasie wyginęła większość wyżej wyspecjalizowanych
gatunków
z panami planety włącznie. Wykonany wcześniej skan powierzchni planety
wskazuje,
że nie ocalała żadna istota rozumna. Tyle wstępnej analizy, udajemy się
z
Siergiejem w kierunku centrum. Zważywszy, że miasto to wygląda na
stolicę,
zapewne gdzieś tam znajdziemy odpowiednik Biblioteki Kongresu, ich sieć
komputerowa
bowiem niestety nie działa, a zresztą nie znając lokalnego języka, nie
rozszyfrujemy
systemu operacyjnego, jakiego używali w swoich komputerach. Moje
wnioski
są być może przedwczesne, ale zważywszy, że nie przeżył nikt z
mieszkańców planety i że prawdopodobnie tragedia miała miejsce zaledwie
kilka lat przed naszym przybyciem, sądzę, że istnieją wszelkie
przesłanki do podjęcia decyzji o rekonstrukcji. Jeśli nie macie żadnych
pytań, kończymy badania tutaj i
idziemy do centrum, zanim pieski zdecydują się nas zaatakować.
ESS Machiavelli podczas podejścia do drugiego z
księżyców
Telbaru, 12 lat przed godziną zero
Krążownik skradał się ku orbicie drugiego z księżyców Telbaru. Na
pokładzie
panował stan czerwonego alarmu, wszystkie systemy obronne włączone,
podobnie
jak systemy maskujące i kamuflaż bojowy. Personel bojowy krążownika
pracował
tak, jakby Machiavelli znajdował się pod zmasowanym ostrzałem, mimo iż
na
planecie, do której się zbliżali nie było nikogo, kto mógłby zaatakować
statek
choćby z użyciem prymitywnej drewnianej maczugi. Telbar był tak
doskonale
pozbawiony wszelkich inteligentnych form życia, jak to tylko możliwe w
przypadku
planety przeznaczonej do rekonstrukcji. Właśnie dlatego podejście do
drugiego, mniejszego z księżyców planety, będącego właściwie tylko
zrytym kraterami
fragmentem skały było tak niebezpieczne i dlatego operatorzy systemów
bojowych
działali według instrukcji obowiązujących podczas walki z przeważającym
przeciwnikiem.
Z jednym zastrzeżeniem - wszelkie systemy ofensywne zostały zawczasu
zablokowane
i trwałość blokady sprawdzali osobiście kapitan i wszyscy oficerowi,
Machiavellemu nie wolno było odpowiedzieć ogniem choćby atakowało go
pół setki telbariańskich
krążowników. Zadaniem obsługi bojowej, było tylko wytrzymać ewentualny
ogień
przeciwnika przez jeden koma czterdzieści pięć minuty, do chwili, aż
osiadły
później na powierzchni księżyca Machiavelli wyśle awaryjny desant
historyczny,
który zmieni sytuację strategiczną na korzyść ziemskiego krążownika.
Najpewniej
likwidując całkowicie wrogie jednostki.
Tego rodzaju manewr lądowania byłby niewiarygodnie trudny nawet, gdyby
rzeczywiście
atakowała ich połowa Telbariańskiej floty kosmicznej, a prawie
niewykonalny
w sytuacji, gdy uzbrojenia, położenia i strategii przeciwnika można się
tylko
domyślać. Był to najbardziej niebezpieczny manewr podczas całej
kampanii.
Jeden drobny błąd w czasie procesu rekonstrukcji i Machiavelli mógł
zostać
rozpylony na atomy z użyciem broni, jaką na Ziemi wymyślą dopiero za
sto
lub dwieście lat. Na szczęście takie sytuacje nie zdarzały się często,
personel
naukowy krążownika zbyt dobrze znał się na swojej robocie, a równania
wpływu
zbyt dobrze wypróbowane, by ryzyko było znaczące, niemniej wszyscy
pamiętają historię pancernika ESS Richelieu, starszej jednostki
historycznej klasy
Konrad, który z misji na Zeamona powrócił bez zewnętrznych wież
rufowych. Zginęła wtedy cała załoga rufowego mostka radiolokacyjnego, w
sumie prawie
trzydziestu ludzi. I nikt na Richelieu nie miał pojęcia, że czegoś im
brakuje,
dopóki okręt nie powrócił do bazy na Syriuszu i nie porównano stanu
osobowego
z zapisami z Archiwum Floty. Nigdy nie było do końca wiadomo, jakie
demony
wyzwoli proces rekonstrukcji.
Dlatego właśnie cała niebojowa załoga krążownika zaszyła się w swoich
kabinach
w niewielkich grupkach starając się zabić stres związany z podejściem
do
księżyca za pomocą mniej lub bardziej inteligentnych zabaw. Robili
wszystko,
by tylko nie myśleć o zagrożeniu. Główny Koordynator Charles Pichegru,
formalnie
dowódca krążownika, ale teraz w sytuacji bojowej zbędny załodze bojowej
tak
samo jak reszta personelu naukowego, wraz z grupką przyjaciół siedział
w
kabinie urodziwej biohistoryczki o trudnym do wymówienia hinduskim
nazwisku
i grali w jedną z kilkuset gier karcianych ułatwiających załodze
Machiavellego
spędzanie wolnego czasu i odreagowywanie stresów. Gra nie była
specjalnie skomplikowana miała jednak na tyle absorbującą fabułę, że
pozwalała zapomnieć
o tym, co dzieje się lub raczej dziać będzie na zewnątrz przytulnej
kabiny.
- Przesuwam mojego Smoka do Krainy Cieni ii zabieram trzech Rycerzy z
orszaku
Łowcy Słoni -wyrecytował van Kinsbergen z emfazą właściwą zawodowym
aktorom,
którym zbyt często przychodziło grać role bogów.
W codziennym życiu ta maniera była może denerwująca, ale dzięki temu w
swojej
pracy rudobrody Holender nie miał sobie równych, choć przyznać trzeba,
że
czasem trudno im się było powstrzymać od śmiechu, gdy z tą samą miną
„Zeusa
gromowładnego” zamawiał w oficerskiej mesie kanapkę z szynką.
-Twoje żetony -Albert, młody logistyk z dzziału prognoz militarnych, był
jak
zwykle przesadnie usłużny wobec starszych stopniem i czasami
przeraźliwie
skrępowany w obecności kobiet.
Koordynator przywołał odruchowo w pamięci notatkę z akt personalnych
sporządzoną
w ramach treningu przez Ann Friday - psychologa operacyjnego, z racji
uparcie
noszonych staromodnych okularów zwaną czasem Kobrą, która właśnie
wykonywała
ruch po Kinsbergenie. Charles przeliczył jeszcze raz w skupieniu moc
wszystkich Wojowników Cienia, których trzymał w ręce, oszacował rezerwę
żetonów Holendra
i gdy tylko nadeszła jego kolejka, zaatakował. Hendrik uśmiechnął się
pogodnie
uśmiechem dobrotliwego buddy i czym prędzej zrejteradował swoim smokiem
z
Krainy Cieni na z góry upatrzone pozycje na szczycie Ognistej Góry.
Drań nawet
nie próbował się bronić, pewnie tylko sondował siły Koordynatora.
Tymczasem
logistyk szacował możliwości ich obu i starał się unikać oczu gospodyni.
-No to ja już skończyłem - dowódca nie byłł usatysfakcjonowany zbyt
łatwym
zwycięstwem - twoja kolej, maharani - powiedział odkładając karty i
sięgając
po stojącą na stoliku szklankę soku. Kruczowłosa biolożka rozpoczęła
zbieranie
żetonów.
Wyglądała na równie pochłoniętą grą co pozostali. Dopiero gdy
Machiavelli
wyląduje po ciemnej stronie drugiego księżyca Telbaru, a technicy i
załoga
bojowa przygotują i zamaskują bazę operacyjną, możliwe będzie
rozpoczęcie
rekonstrukcji. To jednak czeka ich nie wcześniej niż jutro rano czasu
pokładowego,
a i tak dwa pierwsze dni zajmie opracowywanie strategii i
alternatywnych
scenariuszy awaryjnych. Ale to dopiero jutro...
Boja temporalna korwety zwiadu, 12 lat i 33 dni przed
godziną
zero
Korweta dalekiego zwiadu galaktycznego ESS Burza Jonowa zbliżała się do
granic
nowoodkrytego układu planetarnego. Według szacunków astronomów druga
planeta
od słońca nazwana roboczo Telbarem znajdowała się w obrębie ekosfery, a
odczyty
widma wykonane z odległości pięciu lat świetlnych wskazywały na
możliwość
istnienia życia. Jednak powtórny odczyt z odległości trzech lat
świetlnych
wykazał dramatyczną zmianę widma będącą zapewne efektem zniszczenia
ekosfery planety. W takim przypadku standardowa procedura nakazywała
przygotowanie
się na ewentualność konieczności wezwania krążownika historycznego i
wdrożenia
procesu rekonstrukcji.
Pierwszym etapem było umieszczenie boi temporalnej na jednej z
wewnętrznych
planet i po odczekaniu trzech godzin, na ewentualną wiadomość z
krążownika,
kontynuowanie misji zwiadowczej i lot w kierunku Telbaru. Kapitan
Storensen
ściśle trzymał się procedury. Po wyrównaniu lotu, gdy korweta wyminęła
dwa
błękitne gazowe olbrzymy i pewnie osiadła na orbicie stacjonarnej,
zawieszona nieruchomo nad możliwie płaskim obszarem pustynnej czwartej
planety, polecił
wystrzelić boję temporalną.
Rozwarły się klapy ładowni korwety i pchnięta odrzutem silników
manewrowych
automatyczna sonda zaczęła opadać w kierunku czwartej planety.
Storensena
nie interesowało obserwowanie lotu sondy. Wszystkie operacje włącznie z
samym
lądowaniem i ustawianiem boi temporalnej przypominającej wyglądem
miniaturkę
egipskiej piramidy i podobnie jak piramida zorientowanej w kierunku
stron
świata, wykonają niezawodne automaty. Jemu pozostało tylko oczekiwanie
na
sygnał gotowości z boi, a potem na ewentualny kontakt z krążownikiem.
Tymczasem
podobnie jak większość załogi wyłączywszy personel obsługujący skanery,
nie
miał nic do roboty. Spojrzał jeszcze raz w dół w kierunku planety na
opadające
światełko sondy i włączył na swojej konsoli grę komputerową.
Pochłonięty
zarządzaniem plemieniem małych brodatych ludzi budujących pod zboczem
góry kopalnię drogocennego metalu, nawet nie zauważył, jak minęły trzy
godziny
i dopiero dotyk dłoni oficera wachtowego na ramieniu przywrócił
Storensena
do rzeczywistości.
-Sir, przesyłka z krążownika. Holotelegramm i baza danych - oficer
wręczył
Storensenowi małe czarne pudełeczko zawierające przekaz od Koordynatora
krążownika
historycznego.
-Czyli jednak coś się popsuło na Telbarze....
-Mam wyjść, Sir?
-Nie ma potrzeby - Storensen obejrzał pudeełko - nie ma oznaczeń
tajności.
Otworzył czytnik swoim kluczem i wcisnąwszy kilka przycisków uruchomił
odtwarzanie.
Przed nimi na stole zmaterializowało się popiersie Charlesa Pichegru w
oficjalnym
mundurze na tle sali strategicznej Machiavellego. Główny Koordynator
odczekał, krótką chwilę dyktowaną wymogami grzeczności względem
odbiorcy telegramu
i rozpoczął:
Wiem Storensen, że nie lubisz lania wody, więc krótko, tylko rozkazy.
Przypominam,
że obowiązuje kod czerwony, sytuacja bojowa, obowiązuje bezwzględny
nakaz
stosowania się do poniższej instrukcji. Podaję rozkazy:
Po pierwsze, przerywacie zwiad na Telbarze.
Po drugie, pozostajecie zamaskowani na orbicie stacjonarnej nad boją
temporalną.
Po trzecie, nadajecie informacje uzyskane w trakcie waszego
bezpośredniego
zwiadu na Telbarze, a które przekazujemy wam w pakiecie zawierającym
bazę
danych. Choć to trywialne, przypominam, że należy ściśle trzymać się
harmonogramu
nadawania podanego w bazie danych. Nadawanie kontynuujecie do momentu
przybycia
krążownika ESS Machiavelli za około miesiąc. Po przejęciu przez
krążownik,
przekażecie jego Koordynatorowi (czyli mnie) otrzymaną właśnie
przesyłkę.
Na tym wasza misja w układzie Telbaru się kończy i możecie wracać do
bazy. Dokładne instrukcje, które wtedy otrzymacie, również znajdują się
w bazie
danych.
Tyle rozkazy. Jak się pewnie domyślasz, na Telbarze odkryliście
cywilizację
zniszczoną przez wirus stworzony przez samych Telbarian. Dzieła
zniszczenia
dopełniło wkrótce potem uderzenie niedużej planetoidy. Ponieważ nikt
nie
przeżył, podjęliście decyzję o wezwaniu krążownika, by rozpoczął proces
rekonstrukcji.
Z oczywistych względów nie możecie lądować na Telbarze. Koniec przekazu.
Obraz zniknął tak nagle jak się pojawił. Storensen westchnął. Oficer
wachtowy
popatrzył na niego zdziwiony.
-Wyobraź sobie chłopcze, że ja teraz muszęę powiedzieć naszym naukowcom,
że
nie wylądują na Telbarze, nie będą mogli nawiązać kontaktu z tubylcami,
ani
badać miejscowej ekosfery, a najbliższy miesiąc spędzą na oglądaniu
materiałów,
które sami zebrali. Widzisz teraz, po co te wszystkie książki i gry,
które
poleciłem ci skompletować przed startem. Zdaje się, że po powrocie,
będziemy
musieli uzupełnić zapasy.
Bezimienna planetoida na kursie kolizyjnym z planetą
Telbar,
około 16 lat przed godziną zero
Bezkształtny kamienny zabójca mknął przez mroki kosmosu w kierunku
Telbaru.
Od samej planety dzieliły go jeszcze miliardy kilometrów i kilka dni
lotu.
Być może w normalnej sytuacji, któreś z obserwatoriów astronomicznych
na
planecie dostrzegłoby zbliżające się zagrożenie. Jednak epidemia wybiła
prawie wszystkich telbarskich naukowców, a nieliczni ocalali myśleli
raczej o tym,
jak przeżyć następny dzień w ogarniającym świat chaosie, a nie o
nocnych
obserwacjach nieba. A nawet gdyby dostrzegli planetoidę i wyliczyli jej
kurs,
na całym Telbarze nie było nikogo, żadnego rządu, ani organizacji,
która
byłaby w stanie zapobiec katastrofie. Zresztą nawet w normalnej
sytuacji
byłoby to trudne. W momencie katastrofy poziom zaawansowania
technicznego
Telbaru przypominał Ziemię z końca lat 70-tych. Jedynie w naukach
biologicznych,
a w szczególności, niestety, w pracach nad bronią biologiczną naukowcy
Telbarscy
posunęli się dalej osiągając poziom wiedzy, który biologom z naszego
świata
udało się osiągnąć dopiero na początku XXI wieku. Nikt na Telbarze nie
dysponował
bronią zdolną zniszczyć nadlatującego z przestrzeni kosmicznej zabójcę.
ESS Machiavelli natomiast bronią taką dysponował. Co więcej,
artylerzystom
z ziemskiego krążownika nie sprawiał nawet problemu fakt, że kosmolot
przybył
na miejsce katastrofy o cztery lata za późno. Był to tylko problem
niewielkiej
koordynacji w czasie, niezbędnej dla prawidłowego skalibrowania
celowników...
Kilkadziesiąt kilometrów od planetoidy zmaterializowała się niewielka
sonda.
Pokładowy komputer bez trudu zlokalizował cel ataku i uruchomił silniki
manewrowe.
W krótkim czasie mechaniczny łowca dogonił swoją ofiarę i zniżywszy lot
wczepił
się w porowatą powierzchnię planetoidy, tak jak kleszcz wczepia się w
skórę przebiegającego obok psa. Na chwilę zamarł bez ruchu badając
otoczenie czułkami
anten. Pokładowy komputer zlokalizował słońce Telbaru i wszystkie
planety
układu, obliczył odległość i zbudował w pamięci czterowymiarowy model
pola
grawitacyjnego oddziaływującego na planetoidę, by wyliczyć korektę
kursu.
Oczywiście Machiavelli mógłby również spróbować wysadzić planetoidę,
ale wtedy powstałby rój odłamków, z których większość i tak uderzyłaby
w Telbar. Wielka
katastrofa zostałaby rozmieniona na mniejsze. Dlatego też sonda
wysunęła
uszka dziwacznej anteny emitera fal grawitacyjnych i po dopasowaniu
częstotliwości
do lokalnego pola grawitacyjnego zaczęła zniekształcać je w taki
sposób,
by odchylić tor lotu planetoidy. I powoli, milimetr po milimetrze
morderczy
kawałek skały zaczął zbaczać ze swojego kursu skręcając w kierunku
słońca.
Według obliczeń pokładowego komputera powinien rozminąć się z Telbarem
o
mniej więcej 55 sekund, czyli około półtora miliona kilometrów. W skali
kosmicznej
był to niewielki margines bezpieczeństwa, ale wystarczający, by
uratować planetę
od katastrofy.
Sala strategiczna Machiavellego, około 12 lat przed
godziną
zero
Charles Pichegru przeszedł się wzdłuż stołu za którym siedzieli
wszyscy
podlegli mu koordynatorzy zespołów historycznych, szefowie zespołów
technicznych
i zespołów specjalnego znaczenia takich jak sekcja iluzji i objawień. U
góry
stołu stał specjalny fotel głównego koordynatora, ale dowódca
Machiavellego wolał prowadzić odprawy na stojąco. Już dawno odkrył, że
w ten sposób znacznie
lepiej mu się myślało i co najważniejsze zyskiwał pewien margines
niezbędnej
przewagi psychologicznej nad swoimi podwładnymi.
-Jak panowie (i panie) wiedzą ze wstępnegoo raportu, organiczną
przyczyną
zagłady cywilizacji telbarskiej był wadliwy układ polityczny. W kilku
punktach
globu równolegle nastąpiła rewolucja przemysłowa. W sumie wojen nie
było
więcej niż w naszej historii. Nie było na przykład wojen na skalę
światową,
co najwyżej konflikty regionalne. Niestety postęp naukowo-techniczny
wyprzedził
rozwój społeczeństw. Ściślej: poziom rozwoju naukowo-technicznego był
mniej więcej jednakowy w różnych punktach globu, w efekcie czego
znaczna część
niebezpiecznych technologii militarnych była również dostępna dla
państw
rządzonych przez różnej maści dyktatorów. W rządowych laboratoriach
przeszło
trzydziestu krajów prowadzono bardzo zaawansowane prace nad różnego
rodzaju
tajnymi broniami, w tym nad bronią biologiczną. W wyniku przypadkowego
załamania
systemu bezpieczeństwa w jednym ze wspomnianych laboratoriów na
zewnątrz
wydostał się szczególnie zjadliwy wirus, na którego nie zdążono jeszcze
w
tym czasie przygotować szczepionki. Pandemię przeżyło niewiele ponad
20%
całej populacji planety.
Obraz na wielkim ściennym monitorze automatycznie wyświetlany przez
komputer
w rytm słów koordynatora pokazywał schematyczny przebieg rozwoju
epidemii.
-Nieliczna populacja niedobitków, z racji selektywnego działania wirusa
prawie zupełnie pozbawiona elit naukowych i technicznych nie była w
stanie
przeżyć uderzenia asteroidy. Ponieważ w momencie przybycia korwety
zwiadu,
na planecie nie było żadnych żywych istot inteligentnych, w bazie floty
podjęto
decyzję o rozpoczęciu rekonstrukcji. Mamy nie tylko zlikwidować
zagrożenie
ze strony planetoidy (co już zrobiliśmy), ale również tak zmienić
przeszłą historię planety, aby w momencie pierwszego kontaktu, czyli za
około dwanaście
lat znakomita większość państw była państwami demokratycznymi i aby
istniały
odpowiednie instytucje rządu światowego, z którymi moglibyśmy
negocjować
podpisanie traktatu pokojowego i ewentualny przyszły akces do Federacji.
Pichegru zatrzymał się na moment, by przepłukać gardło sokiem ze
stojącej
naprzeciw jego fotela szklanki. Jak dotąd powtarzał fakty znane już
wszystkim
jego podwładnym, ale standardowa procedura rekonstrukcji wymagała
okresowego
organizowania tego rodzaju narad, aby zapis z nich można było w
przyszłości
przedstawić Telbarczykom. Szczęściem mieszkańcy planety byli
humanoidami
i niewiele różnili się od ludzi. Mieli tylko odrobinę bardziej
szpiczaste uszy i jeden żołądek więcej. DNA różniło się oczywiście
bardziej, nie na
tyle jednak, aby przy odrobinie wysiłku nie były możliwe mieszane
związki
między oboma rasami i, co gorsza, przypadkowe zarażenie mieszkańców
planety
którąś z chorób, na które ludzie byli już od dawna uodpornieni. Nawet
ziemska
flora bakteryjna mogła być dla nich zabójcza. Co oznaczało, że nie
tylko
historycy, ale również sekcje epidemiologiczne będą miały w procesie
rekonstrukcji
mnóstwo roboty.
-Jak zwykle, by uniknąć paradoksów związannych z podróżami w czasie,
rekonstrukcja
będzie wykonywana w porządku chronologicznym. Zaczniemy zmieniać
historię
Telbaru osiem tysięcy lat temu, na około dwa tysiące lat przed
pojawieniem
się pierwszych źródeł pisanych. Wszelkie archiwa bazy danych
Machiavellego
zostaną przeniesione w czasie o sto lat wstecz przed datę pierwszych
manipulacji,
by zgodnie ze standardową procedurą uniknąć zniekształceń danych, które
mogłyby
być ubocznym efektem naszych późniejszych ingerencji. Na początku
wzniesiemy też na powierzchni planety trzy boje temporalne, które
służyć będą za punkty
nawigacyjne dla wszystkich wypraw. Boje będą miały standardowy kształt,
zgodnie
z procedurą muszą być jednak wznoszone z prefabrykatów przypominających
naturalne
materiały i ucharakteryzowane na budowle o charakterze sakralnym.
Ustawione
zostaną na równinie nad rzeką Wangi, gdzie rozwinęła się jedna z
pierwszych
telbarskich cywilizacji. Będą również zabezpieczone przed penetracją,
tak
aby aż do momentu kontaktu mieszkańcy Telbaru nie mieli dowodów, że
budowle
są naszym dziełem.
Komputer obsługujący ekran powiększył widoczną na ekranie mapę planety
ukazując
plastyczną mapę doliny Wangi i najbliższych okolic. Około stu
kilometrów
od ujścia rzeki, na niewielkim płaskowyżu pomiędzy jeziorem a głównym
korytem
rzeki widniały nienaturalnie powiększone ikony trzech boi temporalnych.
W
rzeczywistości boje powinny mieć prawie pięćdziesiąt metrów wysokości i
kształt symetrycznych ostrosłupów zorientowanych zgodnie z osią
temporalną planety.
-Po wstępnych przygotowaniach zaczniemy prrzyśpieszać rozwój wybranych
cywilizacji
dozując im w ściśle określonym tempie podstawowe technologie takie jak
koło,
technologia wytopu brązu, elementy matematyki i astronomii. Tą częścią
zajmie
się sekcja stymulacji rozwoju naukowo-technicznego. Komputery
Machiavellego
już obliczają niezbędne posunięcia. Na razie jednak nasze działania w
tym
zakresie nie mają aż takiego znaczenia, jak główna operacja, o której
opowiem
za chwilę, bowiem zbyt szybki rozwój technologiczny będzie można
jeszcze
na tym etapie dość łatwo skorygować. Tak naprawdę, jak wszyscy wiemy,
sekcja
naukowo techniczna będzie mieć pełne ręce roboty dopiero w końcowej
fazie
operacji, w ciągu ostatnich 200 lat przed godziną zero.
Roman Cziwin, szef sekcji stymulacji uśmiechnął się ponuro. Jedno z
podstawowych
praw rządzących rozwojem historycznym społeczeństw mówiło, że tempo
rozwoju
naukowo-technicznego rośnie w postępie geometrycznym. Czyli mówiąc po
ludzku,
im większy jest zasób zgromadzonej wiedzy, tym szybciej rozwija się
nauka. Najpierw więc jego sekcję będzie czekać 6 lat względnej
bezczynności, można
rzec wakacji, a przez następne sześć lat ilość pracy spadającej na jego
sekcję
będzie lawinowo rosła, aż do momentu gdy jak zwykle okaże się, że ma
pod
swoim dowództwem o połowę ludzi za mało i zmuszony będzie pożyczać
personel
z innych sekcji.
Koordynator tymczasem ciągnął dalej swój wywód:
-Przede wszystkim musimy sprawić, by centrrum rozwoju
naukowo-technicznego
stał się kontynent na południe od kraju Wangi. W prawdziwej historii
Telbaru
kontynent ten był początkowo dość powoli kolonizowany przez Wangi i
cywilizację
z płaskowyżu Peruno.
Mapa na ekranie pokazała kierunki ekspansji obu cywilizacji na położony
na
południe od nich kontynent przypominający trochę kształtem nachylonego
nad
kwiatem kolibra.
-Własnych ośrodków cywilizacyjnych kontyneent, nazwijmy go roboczo
kontynentem
Kolibra, dorobił się niestety zbyt późno. Z historyczno-logistycznego
punktu
widzenia kontynent przypomina Europę lub Półwysep Grecki. Przecinają go
liczne
pasma górskie i płynące w różnych kierunkach rzeki. Naokoło otacza go
zaś łańcuszek mniejszych i większych wysp. Dzięki takiemu układowi
geograficznemu
na kontynencie powinno w naturalnych warunkach powstać od kilkunastu do
przeszło
trzydziestu niezależnych państw, z których żadne na dłuższą metę nie
będzie
mogło zdobyć przewagi nad innymi.
Prawie nikt z zebranych nie słuchał wykładu koordynatora. Stworzona na
początku
XXI wieku mechanika historyczna dostarczała zbioru reguł pozwalających
na
przewidywanie skutków działań zespołów historycznych wysyłanych w
przeszłość.
Specjalne programy symulacyjne pozwalały przewidzieć konsekwencje
przegranej
bitwy, niespodziewanej śmierci władcy lub nieurodzaju. Prognozy nigdy
nie
były dokładne, ale załoga krążownika mogła na bieżąco porównywać efekt
wyliczony
przez komputer z rzeczywistością. Programy symulacyjne były dość
skomplikowane,
uwzględniały bowiem dziesiątki czynników, a na sytuację w jednym kraju
często
wpływ miały zdarzenia nie tylko u sąsiadów, ale nawet na drugim końcu
globu.
Zasada, która omawiał Pichegru, była jednak stosunkowo prosta i
ocierała
się o podstawy teorii gier. Układ geograficzny obserwowany na
kontynencie
kolibra sprawiał, że żadne jeśli któreś z państw rosło w siłę, jego
sąsiedzi
jednoczyli się w koalicji przeciw mocarstwu szybko pozbawiając je
dominującej
pozycji. Trwała równowaga powodowała, że drastycznie rosły koszty
prowadzenia
wojen. To z kolei przyśpieszało rozwój nauki, po części dlatego, że
władcy
szukali nowszych i bardziej efektywnych broni, po części dlatego, że
wysokie koszty wojen oznaczały, że inne sposoby pomnażania pieniędzy
takie jak handel,
czy praktyczne wykorzystanie dorobku uczonych stawały się tańsze, a
więc
bardziej atrakcyjne. Z czasem rozwój handlu powodował pojawianie się
republik
kupieckich, w których rozwój nauki i techniki jeszcze przyśpieszał.
Później, przy odpowiedniej manipulacji powinny pojawić się pierwsze
państwa demokratyczne.
W efekcie po kilkuset latach państwa z kontynentu kolibra powinny
rozwinąć
się na tyle, by uzyskać przewagę technologiczną i organizacyjną nad
innymi
krajami Telbaru, podobnie jak na ziemi Europejczycy w XIX stuleciu
dominowali
nad resztą świata.
Z punktu widzenia ziemian najważniejsze było jednak, że taki układ
polityczny
przyśpieszy rozwój społeczny planety, tak by w momencie pierwszego
kontaktu
większość Telbarczyków żyła w krajach rządzonych w sposób demokratyczny.
Najpierw jednak należało sprawić, aby na kontynencie kolibra sześć
tysięcy
lat temu zamieszkanym głównie przez barbarzyńców pojawiły się państwa.
W
prawdziwej wersji historii kontynent był przez kilka tysięcy lat powoli
kolonizowany
przez kraj Wangi i kraje z kręgu kulturowego płaskowyżu Peruno. Efekt
był
podobny jak w przypadku chińskiej kolonizacji Syberii. Naturalny bieg
rzeczy
był w tym wypadku zbyt powolny jak na potrzeby załogi Machiavellego.
Obraz na ekranie za plecami Głównego Koordynatora zmienił się po raz
kolejny
ilustrując tym razem strategię, którą załoga krążownika będzie wdrażać
w
życie przez najbliższe kilka lat czasu pokładowego (lub sześć tysięcy
lat
historii Telbaru). Mapa tym razem obejmowała wyżynę Peruno, dolinę
Wangi
i cały kontynent kolibra.
-W pierwszym etapie konieczna będzie taka manipulacja religią ludu z
doliny
Wangi, by zwiększyć popyt na towary importowane z krajów barbarzyńskich
leżących
na kontynencie Kolibra. Lewitujący w powietrzu wskaźnik pokazał obszary
w
rejonie ogona i skrzydeł kolibra oraz przypominającej kształtem
egzotyczny
kwiat dużej wyspy na wprost dzioba południowego ptaka. Będą to głównie
cyna,
onyks, bursztyn, miedź, futra, niewolnicy, oliwa. Dokładna listę
towarów
mogą państwo obejrzeć na swoich wyświetlaczach.
Kopia listy pojawiła się również w rogu ekranu ściennego monitora.
Świetliste
linie pokazywały na mapie miejsca zasobne w dany surowiec i kierunki
handlu,
który stymulować miała załoga krążownika.
-Pomiędzy krajem Wangi a południowym kontyynentem znajduje się niewielka
wyspa
- na monitorze pojawił się na krótką chwillę powiększony obraz górzystej
wulkanicznej
wyspy długości noże siedemdziesięciu kilometrów i przypominającej
kształtem
rozdeptaną amebę. Będziemy wspomagać rozwój cywilizacji na tej wyspie.
Głównie szkutnictwo, tak aby mogła stać się pośrednikiem w handlu
między krajem Wangi,
a południowym kontynentem. W pobliżu kraju Wangi znajdują się bogate
złoża
złota. W odpowiednim momencie nauczymy mieszkańców rzecznej doliny
wydobycia i wytopu tego cennego kruszcu, aby kraj Wangi miał czym
finansować import towarów z południowego kontynentu. Na wyspie, o
której wspomniałem przed
chwilą, a którą tubylcy zwą Kavanshee powinna rozwinąć się bogata
republika
kupiecka kontrolująca cały handel morski między Wangi i Peruno a
południowym
kontynentem. Po pewnym czasie, który w tej chwili szacujemy na około
półtora
tysiąca lat, ekspansja państwa Kavanshee oczywiście w końcu się załamie
i
republika padnie pod ciosami barbarzyńców i wyniszczających imperium
wojen
domowych. Do tego czasu jednak barbarzyńcy zamieszkujący okolice ogona
naszego kolibra powinni osiągnąć taki stopień rozwoju, by móc roznieść
cywilizację
na inne obszary kontynentu. Przypominam, —Pichegru znowu
powtarzał truizmy,
ale należało się liczyć z tym, że Telbarczykom do czasu pierwszego
kontaktu
nie uda się wynaleźć mechaniki historycznej, stąd konieczność ciągłego
powtarzania
informacji oczywistych dla każdego ziemskiego historyka — że populacja
plemion
barbarzyńskich zamieszkujących ten rejon i żyjących w znacznej mierze z
eksportu
bursztynu, futer, miedzi i niewolników do Kavanshee, Peruno i Wangi
drastycznie
wzrośnie w czasie ekspansji Kavanshee. Gdy republika zacznie się
załamywać, znaczna część z nich zostanie nagle bez środków do życia.
Obszar ogona kolibra
nie będzie w stanie zapewnić jego mieszkańcom godziwego życia i pojawi
się
wewnętrzne ciśnienie zmuszające tamtejsze plemiona do ekspansji. Fale
najazdu ruszą oczywiście w dwóch kierunkach: na kontynent centralny
poprzez archipelag
Kavanshee na niezamieszkałe obszary między doliną Wangi i płaskowyżem
Peruno.
Cywilizacja Kavanshee zniknie całkowicie pod ciosami barbarzyńców, ale
Wangi
i Peruno przetrwają. Drugi ważniejszy dla nas kierunek ekspansji to
słabiej rozwinięte plemiona barbarzyńskie w centralnej części
południowego kontynentu. Dysponując wyższą technologią i lepszą bronią,
nasi barbarzyńcy powinni bez
trudu podbić większą część kontynentu a ich nowe osady dadzą nam
niezbędny fundament pod przyszłe państwa.
Hendrik van Kinsbergen wstał po cichu z fotela, by po angielsku opuścić
salę konferencyjną. Był tylko aktorem i jego obecność nie była
potrzebna
na naradzie. Pojawił się tylko dlatego, że lubił obserwować wykresy i
mapy
pojawiające się na wielkim ekranie. Wczoraj jednak spał krótko
przygotowując
się do roli i zmęczenie powoli dawało znać o sobie. Wkrótce zapewne
wyruszy
z pierwszą misją w czasie i powinien być wypoczęty. Drzwi sali
otworzyły
się bezgłośnie wypuszczając potężnego Holendra na korytarz.
Kraj Wangi 4873 lata przed godziną zero
Xeta XII, Wielki Imperator Złotego i Szarego Kraju odpoczywał właśnie w
wieczornym
słońcu na tarasie Wielkiego Pałacu. W oddali na horyzoncie majaczyły
trzy
trójkątne wieże zbudowane przez pierwszych władców Wangi. Mały koliber
przysiadł
na jednym z kwiatów zdobiących balustadę tarasu. Imperator przyglądał
mu
się przez chwilę w zadumie. Ptak spijał nektar z jednego i tylko
jednego
gatunku kwiatu, który rósł tylko w kraju Wangi. Kiedyś polecił swemu
najszybszemu
słudze schwytać ptaka. Kolibry były jednak za szybkie i zbyt płochliwe.
Nawet
z pomocą siatki, w którą królewscy łowcy łapali najpiękniejsze ptaki do
ogrodu
Imperatora, nie sposób było schwytać kolibra. W kraju Wangi mówiono
nawet:
„Wolny jak koliber”. Xeta II uśmiechnął się. Gdyby chciał, mógłby kazać
wyrwać
wszystkie kwiaty których nektarem żywił się ptak pozostawiając tylko te
w królewskich ogrodach i ptak, którego nikt nie mógł schwytać, byłby
tak czy
siak więźniem jego pałacu. Ojciec, nim umarł, nauczył go, że władcy,
który
lepiej rozumie naturę świata i mechanizmy władzy rządzi się łatwiej.
Toteż
Xeta XII nie zaniedbywał żadnej okazji, by nauczyć się czegoś nowego.
Ktoś poruszył się za jego plecami. Wielki Imperator Wangi Xeta XII nie
odwrócił
się nawet, dał tylko znak ręką, by przybyły stanął u jego boku. I w
zamęcie
bitwy rozpoznał by posuwisty koci chód Wielkiego Kapłana. Nadeszła pora
na
wieczorną audiencję. Wielki Kapłan był jednocześnie sekretarzem
Imperatora,
a jako że zbliżał się koniec miesiąca, nadeszła pora, by omówić sprawy,
którymi Imperator powinien zająć się w przyszłym miesiącu.
-Wasza Wysokość? -Arcykapłan pochylił się w ukłonie. W dłoniach trzymał
glinianą tabliczkę i rysik.
-Piękny mamy wieczór. Dobra pora na podejmmowanie ważnych decyzji.
-W rzeczy samej o Najmłodszy Wśród Nieśmieertelnych.
-Pora już chyba rozpocząć budowę Wieży na chwałę Fluena. Chyba, że
jeszcze
za wcześnie. Co mówią Bogowie?
-Jak Wasza Wysokość rozkaże. Dziad Waszej Wysokość rozpoczął budowę
swojej
Wieży już w wieku dwudziestu dwóch lat. Bogowie nam sprzyjają.
Pokonaliśmy
wszystkich wrogów, zapowiadają się dobre zbiory, Kraj kwitnie. Trudno o
lepszy
moment.
-Budowa drogo kosztuje. Trzeba sprowadzić niewolników z północy,
drewno,
bursztyn na wystrój Wielkiej Sali. Jak zasobny jest Nasz skarbiec?
-Wasza wysokość nie musi się obawiać. Bogoowie zesłali Wyroczni Sen.
Twoi
słudzy Panie znaleźli nowe złoża złota w Szarych Górach. Wkrótce owoce
pracy
górników trafią do skarbca Waszej Wysokości.
Wieki Imperator Xeta XII uśmiechnął się delikatnie. Bogowie od stuleci
opiekowali
się Krajem Wangi i jeszcze nigdy nie zawiedli swego ludu.
Skocznia temporalna nr 14, pokład transportowy
Machiavellego
Albert zapinał pasy plecaka z ekwipunkiem. Za kilkanaście minut
czekał
go skok o 4800 lat wstecz na pustynny płaskowyż kilkaset kilometrów na
północny
zachód od Kraju Wangi. Praca w terenie nie należała do jego normalnych
obowiązków.
Na co dzień pracował w dziale analiz i nie opuszczał pokładu
krążownika.
Jego przełożeni uznali jednak iż po miesiącach monotonnej pracy z
komputerem
analiz strategicznych, ich młodemu podwładnemu dobrze zrobi mały
rekonesans
na powierzchni planety, połączony przy okazji jakąś prosta misją.
Albert jeszcze raz czytał instrukcję operacyjną. Na miejscu będzie mógł
oczywiście korzystać z pomocy podręcznego komputera, ale jako spec od
logistyki
wiedział, że wszelki sprzęt bywał zawodny i na wszelki wypadek zawsze
warto
nauczyć się najważniejszych rzeczy na pamięć. Jego zadanie nie było
specjalnie
skomplikowane, miał wylądować w pobliżu małej pustynnej oazy i podając
się
za przybysza z gwiazd, przekazać dobrotliwym beduinom od tysiącleci
zamieszkującym
tę samą okolicę bogatą wiedzę astronomiczną, której nie powinni
posiadać.
Zgodnie z wyliczeniami historyków plemię zostanie odkryte przez
telbarskich
etnografów na około sto lat przed godziną zero. Wiedza, która przekaże
tubylcom
zapewne zainspiruje jakiegoś telbarskiego Dänikena, a jego książki
przygotują
mieszkańców planety na kontakt z obcą cywilizacją.
Misji takich jak ta wykonywano setki i żadna z nich nie miała większego
wpływu
na bieg historii. Dlatego załoga Machiavellego traktowała je jako
pewnego
rodzaju rozrywkę, wytchnienie po ciężkiej codziennej pracy. Były
łatwiejsze
od pozostałych, bowiem nie wymagały pracochłonnego uczenia się kultury
i
zwyczajów panujących w danym kraju i w danym stuleciu, ani stosowania
kłopotliwego
kamuflażu. W pewnym sensie, choć tylko przez chwilę, można było podczas
nich
po prostu być sobą w kontaktach z Telbarczykami. Obowiązywała tylko
jedna
zasada: należało zacierać wszystkie ślady, które mogły zdradzić, ze
przekazujący
Telbarczykom wiedzę przybysze z kosmosu w rzeczywistości są również
podróżnikami
w czasie. W pewnym sensie było to oszustwo, ale z drugiej strony załoga
Machiavellego wcale nie starała się, aby ślady oddziaływań kosmitów,
które odnajdą Telbarczycy
były specjalnie logiczne i trzymające się kupy. Kosmici przybywali w
różnych
okresach historii Telbaru, pozostawiali po sobie tajemnicze ślady,
czasem
wiedzę, czasem budowle, czasem tylko opowieści, a potem niespodziewanie
znikali,
by za kilkaset lat pojawić się niespodziewanie na innym kontynencie,
pośród
innego ludu. Ingerencje „kosmitów” wyglądały tak, jak gdyby kapitan
Cook
odwiedził Hawaje, kazał tubylcom wznieść makietę London Bridge,
pozostawił
chińską wazę z dynastii Ming i szkice konstrukcyjne greckiej triremy,
naniósł
wyspy na mapy, po czym wszyscy żeglarze przez trzy stulecia zgodnie
omijaliby
wyspy. To przecież zupełnie bez sensu. Przynajmniej tak uważał Albert,
ale
z drugiej strony, jak mawiał jego przyjaciel Hendrik: „Ludzie wierzyli
w
dziwniejsze rzeczy”.
Zegar nad drzwiami komory temporalnej zaczął świecić. Najwyższa pora
zająć
miejsce w lądowniku, nim wyrzutnia temporalna przerzuci go we właściwe
miejsce
w czasie i przestrzeni.
Leśna polana w Świętym Gaju nic nie znaczącego plemienia
barbarzyńców,
gdzieś na kontynencie kolibra, 4650 lat przed godziną zero
Hendrik van Kinsbergen uwielbiał odgrywać boga. Był na tyle dobrym
aktorem,
że bez trudu mógłby zrobić karierę w showbiznesie na dowolnej z planet
Federacji.
On jednak zakochał się w tej jednej roli, a jedynym miejscem, gdzie
postawny
Holender mógł w kółko grywać swój ulubiony repertuar, była posada
oficera dramatycznego w Siłach Historycznych. Tym razem rólka była
krótka i prosta.
Żadnych objawień, żadnego ciskania gromów, tylko ognisty rydwan,
przenośny
projektor sterowanych komputerowo hologramów, bogate szaty, rogaty hełm
jasno fosforyzujący w mroku nocy oraz ukryty w atrapie topora lekki
paralizator
o zasięgu do stu metrów.
Przed nim na polanie zebrali się wszyscy mędrcy plemienia. Ubrani w
skóry
szamani, kilku najwaleczniejszych wojowników, rzemieślnicy, malarze
pokrywający
barwnymi freskami ściany jaskiń i skaldowie. W sumie prawie czterystu
chłopa
klęczało przed Hendrikiem na trawie i z zapartym tchem słuchało słów
swego
boga.
A bóg tymczasem opowiadał, snuł piękną opowieść o początkach świata, o
wojnie
dobrych bogów ze złymi, o wielkiej sali w której po śmierci wszyscy
bohaterowie
ich ludu zasiądą po jego prawicy na wiecznej uczcie. Jednym słowem
plótł,
co tylko mu ślina na język przyniesie. Długie miesiące jego
holograficzni
słudzy uczyli na wpół dzikich barbarzyńców boskiego języka, który był
po
prostu współczesną, choć mocno uproszczoną odmianą angielskiego. Teraz
rudobrody
Holender mógł opowiadać do woli, pewni, że słuchacze zrozumieją, jeśli
nie
całość, to przynajmniej część jego opowieści. W końcu ich potomkowie
stworzą
za kilka tysiącleci państwo, które będzie największą potęgą handlową i
polityczną
Telbaru i której język będzie pełnił status języka międzynarodowego w
chwili,
gdy ziemianie nawiążą oficjalny kontakt z mieszkańcami planety. Warto
więc,
żeby mówili zrozumiałym dla ludzi językiem. Sama opowieść nie miała
większego
znaczenia. Najważniejsze było jedno słowo, które musiało zapaść
słuchaczom w pamięć:
„I w tedy demon Chaosu Locke, powiedział: Możesz mnie Thorze przykuć do
skały
i możesz kazać smokowi co wieczór wyrywać moje serce, ale wiedz, że
kiedyś
wyrwę się z niewoli i zniszczę świat. A wtedy nadejdzie dzień Zmierzchu
Bogów
i Telbar rozpadnie się na strzępy pod ciosami mojej armii gigantów.
Telbar
zostanie zniszczony.”
-Skoro i tak przewracamy do góry nogami icch historię, to dlaczego ich
planeta
nie miałaby się nazywać tak, jak zapisaliśmy w naszej bazie danych? —
tymi
słowami Pichegru pożegnał Holendra przed wejściem do komory
temporalnej.
-Mam nadzieję, że Telbarczycy podzielą twooje poczucie humoru, Charles.
-Gdybyśmy mieli co do tego jakieś wątpliwoości, nie byliby
Telbarczykami.
Melbrinionersteldregandishfeltselior, Warszawa, styczeń
2002.
Zezwalam na republikację tego opowiadania
za
darmo pod warunkiem podpisania tekstu: "Sławomir Dzieniszewski,
Melbrinionersteldregandiszfeltselior" i nie wprowadzania zmian w
tekście bez uzgodnienia ze mną.
Posłowie - fizyka podróży w czasie.
Jeśli chodzi o podróże w czasie i zmienianie przeszłości,
to
widzę trzy problemy:
Po pierwsze, trzeba udowodnić, że przeszłość
po
tym jak się stanie, nadal istnieje. Tzn. jest jakiś fizyczny zbiór
cząstek
i fal tworzących przeszłość, tak jak tworzą teraźniejszość. Pisarze SF,
a
i fizycy mają niestety czasem tę wadę, że (używając słów Michała
Studniarka
z jego „Herbaty z kwiatem paproci”) myślą fabułami, a nie w kategoriach
materialnych.
Przeszłość teraźniejszość i przyszłość to nie gra komputerowa, w której
przeszłe
wydarzenia są okresowo „sejwowane” dla wygody przyszłych pokoleń, które
chciałyby
zmieniać historię.
Po drugie, gdy już wreszcie udowodnimy
eksperymentalnie,
że przeszłość gdzieś tam istnieje, trzeba jeszcze udowodnić, że może
fizycznie
oddziaływać na teraźniejszość. Że istnieją jakiś pola, cząstki i fale,
które
sprawią, że zmiana dokonana w przeszłości zostanie przekazana „w przód”
i
zmieni teraźniejszość (znowu kłania się myślenie fabułami).
Po trzecie wreszcie pojawia się paradoks
dziadka. „Co się stanie jeśli cofnę się w czasie i zabiję
swojego
zanim będzie miał dzieci. Przecież wtedy nie będzie jednego z moich
rodziców,
a w konsekwencji i mnie. To kto zabił dziadka. Skoro dziadek nie został
zabity...”
- błędne koło. Tutaj znowuu jednak kłania się myślenie fabułami, a nie
w
kategoriach fizycznych. Żeby śmierć dziadka mogła zmienić przyszłość
znowu
potrzebne są jakieś fale, cząstki, pola, które przekażą dokonana zmianę
w przyszłość! (patrz poprzednie zastrzeżenie). To z kolei oznacza, że
przed
efektami zmian można się zabezpieczyć. Sposobów są zapewne dziesiątki.
Oto
kilka z nich:
- Kopiujemy się w przeszłość przed okres śmierci dziadka.
Zapisujemy
w matrycy, a następnie po zabiciu dziadka ponownie odtwarzamy w
przyszłości.
- Budujemy temporalne pole siłowe, które chroni nas przed
falą zmian nadchodzącą z przeszłości i w ten sposób mord uchodzi nam na
sucho.
- Manipulujemy cudzą przeszłością, dbając, by pozostać
poza
zasięgiem efektów zmian (ten pomysł zastosowałem w opowiadaniu).
- Manipulatorem jest superkomputer (np. żywy Internet),
który
ogranicza zmiany tak, by zmiany nie zagroziły jego istnieniu, a
najwyżej
zmieniały tylko jakieś fragmenty jego osobowości - zmiany w czasie nie
wpływałyby więc na niego bardziej niż różne doświadczenia życiowe na
ludzi posiadających
przecież zdolność zapominania i usuwania w niepamięć niewygodnych
wspomnień.
itp. itd.
Warto również pamiętać, że nawet drobna zmiana dokonana w przeszłości w
krytycznym punkcie historii zaburzałaby przyszłość w sposób
nieprzewidywalny
- dobrze ilustruje to efekt motyla&llt; w teorii Chaosu -
nawet
najpotężniejszy komputer nie poradziłby sobie z policzeniem wszystkich
możliwych konsekwencji zmiany. Pojawia się też pytanie o motyw
„ekonomiczny” manipulatora zmieniającego przeszłość: co on z tego
będzie miał, by zwróciły mu się ogromne koszty całej zabawy? Osobiście
uważam, że podróże w czasie nie są możliwe (z powodu pierwszego
zastrzeżenia). Ale mogę się mylić.
Zabawnym obejściem problemu jest też założenie, że to co dla
obserwatora
w teraźniejszości wygląda, jak podróże w czasie, jest rzeczywiście czym
innym:
- Wszyscy są częścią gry komputerowej, której fabuła
została
zaprojektowana tak, by udawać, że ktoś manipulował przeszłością.
- Manipulacji dokonuje cywilizacja z równoległego
wszechświata
ustawionego względem naszego pod kątem prostym. Dzięki temu manipulacje
dokonywane
są z zachowaniem ciągu przyczynowo-skutkowego w miarę jak historia się
dzieje.
Nikt tak naprawdę nie zmienia przeszłości. Cały czas zmieniana jest
teraźniejszość.
- Warstwy czasu przesuwają się za sobą jak fale na
powierzchni
jeziora. Fala która idzie pierwsza jest przyszłością. Fale idące za nią
powtarzają
historię, która przeżyła przyszłość, niemniej nie oddziałują na nią.
Istoty
z przyszłości mogłyby wtedy pozostawiać dla tych, którzy nadejdą po
nich
ostrzeżenia, że to, albo inne wydarzenie może prowadzić do katastrofy,
byłyby
jednak w stanie w ten sposób zmienić tylko historię następnej fali, a
nie
swoją.
itp. itd.
Tym którzy dotarli już tutaj polecam Krótki
Kurs
Taktyki.
Lub ciąg dalszy tej historii w Misji
Axeramosa.
Góra strony