lampa lampaMelbrinionersteldregandiszfeltselior

TYLKO DLA DOROSŁYCH
Wejście  --»»  Science Fiction --»» Kampania Axeramosa









































Kampania Axeramosa

Dalsze dzieje misji ziemskiego krążownika historycznego ESS Machiavelli na Telbarze. Druga część cyklu rozpoczętego opowiadaniem Misja Machiavellego. Trzy uwagi:

  • Mora to termin zaczerpnięty z historii Sparty oznacza mniej więcej "korpus". W  końcu cywilizacja Danajów wzorowana jest na starożytnej Grecji...
  • Unitron powstał z połączenia znanej z ekonomii idei kosztów zewnętrznych i podatku Pigou z moim pomysłem sieci psychorobotów.
  • Idea wspomniana prz okazji "deus ex machina" przyszła mi do głowy już dość dawno (bodajże koło 1984 roku), ale uznałem, że to dobre miejsce, by ją dorzucić.
Oczywiście podróże w czasie są sprzeczne z postawowymi prawami termodynamiki (zastanówcie się, ile atomów swe zmienia położenie w każdej sekundzie).

Dla Gosi M. - jak zwykle, za rysunki i piękno.

Hoplici zwarli szyk. Tarcze zlały się w jeden mur, a włócznie skłoniły w przód. Dowódcy wydali rozkazy i opancerzona brązem linia falangi ruszyła w dół po zboczu. Najpierw wolnym krokiem, potem coraz szybciej, w rytm dźwięczącego za plecami bębna. W dole nierówne linie lekkiej piechoty peruńskiej piechoty przygotowały się do odparcia szarży. Łucznicy sięgnęli po strzały, osadzając je na cięciwach łuków i uniósłszy groty lekko w górę czekali na rozkaz. Procarze załadowali kamienie. Nie bali się, nie było czego. W końcu mieli nad buntownikami przewagę trzy do jednego.

Zabrzmiały piszczałki i pierwsza fala strzał uleciała w powietrze. Na proce było jeszcze za daleko. Drewniany deszcz wzniósł się i opadł na linię nacierających Danajów. Ten i ów z łuczników westchnął. Strzały ześlizgnęły się po wielkich okrągłych tarczach i ani jeden z hoplitów nie wypadł z szyku. Rozbrzmiały kolejne komendy. Łucznicy znowu naszykowali strzały.
-Czekać!
A przeciwnik był coraz bliżej. Ten i ów poczuł, jak potnieją mu dłonie. Dzień był gorący.

Kolejna salwa. Ktoś chyba padł, ale linia fala falangi zwarła się tak szybko i sprawnie, że nie można było mieć pewności. W tym momencie marsz zmienił się w bieg, a właściwie w trucht, nie łamiący pancernej linii.

-Strzelać bez rozkazu! - krzyknął któryś zz oficerów. niepotrzebnie, bo i tak nikt nie zmusiłby teraz łuczników do zwłoki. Ktoś trafił w wąską szczelinę pod hełmem, powalając jednego z hoplitów. Ktoś próbował strzelać w nogi. Jednak mimo, że od zwarcia dzieliło ich już tylko kilka kroków, skryta za murem tarcz linia nacierających wydawała się nienaruszona.

Żołnierze odrzucili bezużyteczne już teraz łuki i sięgnęli po włócznie oraz lekkie trzcinowe tarcze. Zazwyczaj nie były Peruńczykom potrzebne, bo przetrzebiony przeciwnik zwykle najdalej po drugiej salwie rzucał się do ucieczki. Tym razem jednak rzecz miała się rozstrzygnąć w zwarciu.

I zderzyły się szeregi piechoty, a włócznie poszły w ruch. Peruńscy żołnierze nie pierwszy raz już walczyli z wrogiem, więc zrazu doskoczyli do nacierających Danajów bez lęku. Ale na mur tarcza zza którego widać było tylko skryte w szczelinach hełmów oczy hoplitów, nie było sposobu. Groty bezradnie odbijały się od zwartej ściany, a ostrza włóczni Danajów co chwila wyłuskiwały z peruńskich linii kolejnego trupa. I takoż po chwili linia już nie istniała. Pękła w kilkunastu miejscach, a stosy ciał w zielonych tunikach i ani jednego w hełmie z czerwonym pióropuszem świadczyły dobitnie, jak nierówna to była walka. Jeszcze chwila i karny dotąd żołnierz rzucił się do panicznej ucieczki. Prawe skrzydło przestało istnieć. Lewe jeszcze się trzymało, ale już nie długo...

Nagle gdzieś z tyłu po lewej, za linią falangi zarżał koń. W zgiełku bitwy prawie nikt jednak tego nie zauważył. Któryś z danajskich żołnierzy odwrócił głowę zaskoczony. Zza pagórka wyłoniła się peruńska jazda i teraz szarżowała prosto w ich plecy. Głos uwiązł mu w gardle zaschłym nagle nie wiedzieć czemu. Odwrócił się i nastawił tarczę. Ktoś z boku krzyknął, dlaczego łamie linię i też się obejrzał. Dwóch, trzech, czterech. Ale było już za późno, bo oto rącze, wschodnie konie doniosły jeźdźców na odległość rzutu i ciężkie, w połowie żelazne dziryty poszybowały do celu, godząc w nieosłonięte plecy danajskich żołnierzy.

Trzecia część zginęła prawie natychmiast. Pozostali w pośpiechu zbierali się w niewielkie grupki, rozpaczliwie osłaniając się tarczami, ale chaosu było w tym tyle, że szybcy jeźdźcy bez trudu rozbijali je jedna po drugiej. Wkrótce też przyszła im w sukurs ocalała piechota. I tak w krótkim czasie to, co było bitwą, zmieniło się w rzeź. Gdy walka rozpadła się na szereg niezależnych pojedynków, danajscy hoplici, choć ciężej opancerzeni nie mieli szans przeciw znacznie liczniejszym Peruńczykom. Po niespełna pół godzinie było już po wszystkim.

Jeszcze raz zagwizdały piszczałki. Zebrano swoich rannych i sformowano kolumnę marszową. Rozkazy Axeramosa były jasne: szybkim marszem wejść jak najdalej w terytorium Danajów, by odebrać buntownikom inicjatywę, nim rebelia zdąży okrzepnąć.

W oddali na szczycie skały w zamaskowanym stanowisku bojowym technik taktyczny odetchnął z ulgą i otarł pot z czoła. Mało brakowało. Gdyby ten pierwszy żołnierz wykrzyczał ostrzeżenie, hoplici zdążyliby uformować czworobok i wtedy nawet jazda nie zdołałaby ich rozbić. Mogliby prawie bez strat wycofać się z pola bitwy na przełęcz. Na szczęście miał jeszcze ten refleks...

Pora wracać w przyszłość na pokład ziemskiego krążownika historycznego ESS Machiavelli, którego załoga już od kilku lat, albo paru tysiącleci — zależy czy mierzyć według pokładowego czasu krążownika, czy lokalnego czasu Telbaru — pracowicie poprawiała historię planety. I tylko delikatny, prawie niedostrzegalny złoty rozbłysk na zboczu szarej góry, świadczył, że właśnie przed chwilą ktoś dokonał tu przeskoku w czasie.

*   *   *

Stół analityczny przedstawiał plastyczną mapę wschodnich prowincji Imperium Peruńskiego. Laikowi trudno byłoby rozeznać się, co w tym modelu jest rzeczywiste, to znaczy wyrzeźbione w plastiku, a które elementy są tylko hologramami lub barwnymi ikonami rzutowanymi przez komputer na powierzchnię stołu. Jednak dla pochylonych nad nim taktyków i logistyków nie stanowiło to żadnego problemu. Brązowe plamki oznaczały miasta. Czerwone piony symbolizowały oddziały rebeliantów lub patrząc na to z przeciwnej strony - powstańców. Danajów z nadbrzeżnych miast, którzy wzniecili rebelię przeciw władzy Króla Królów, czy też przeciw nadużyciom lokalnego gubernatora prowincji, albo by zaspokoić ambicje lokalnych danajskich polityków lub dać ujście aspiracjom ekonomicznym lokalnych miejskich elit, które dla swobodnego rozwoju handlu potrzebowały niezależności politycznej. Jak to zwykle w historii bywa, wszystkie odpowiedzi były prawdziwe i fałszywe jednocześnie. Trudno jednak było odmówić męstwa zwykłym obywatelom, którzy stanęli z bronią w ręku przeciw całej potędze Imperium.

Z kolei zielone piony symbolizowały oddziały lokalnego gubernatora, generała Axeramosa, skierowane do tłumienia rebelii. Małe postacie w zielonych lub czerwonych barwach reprezentowały dowódców i polityków obu stron. Aktywowane pozwalały wyświetlić ich biogramy i portrety psychologiczne, na podobnej zasadzie jak aktywacja oddziałów pozwalała przyjrzeć się ich charakterystykom bojowym.

Większość pracy analitycznej i tak wykonywał komputer. Nie było innego sposobu. W końcu czas na Telbarze płynął ponad trzysta razy szybciej niż na osadzonym w przyszłości Machiavellim. W ten sposób parę tysiącleci historii modelowano w rozsądnym czasie niecałych dwóch dekad, ale z tego samego powodu żaden człowiek nie był w stanie nadążyć za tempem wydarzeń na powierzchni planety. Niestety komputer działał rutynowo i dlatego plany prawie zawsze musiał zatwierdzać człowiek. W sytuacjach kryzysowych budowano prowizoryczne centra dowodzenia w przeszłości, na powierzchni Telbaru. Na co dzień jednak zdawano się na wirtualnych psychologów utkanych z programistycznych instrukcji, manipulujących ludźmi z pomocą promieni BCL-ów - opartych na systemie Eureka urządzeń do posyłania tubylcom wprost do głów określonych myśli - lub na wysyłane w przeszłość roboty, autoutylizujace się po wykonaniu zadania. Nikt bowiem nie miał ochoty co chwila latać w przeszłość i poświęcać stuleci życia na babranie się w historii jednej planety.

Siłą rzeczy odprawa taktyczna musiała więc być krótka i konkretna. Taktyk w randze kapitana i mundurze nałożonym wyraźnie w pośpiechu, referował sytuację bez wdawania się w zbędne szczegóły. Pół godziny to aż nadto, gdy w ciągu dnia pokładowego realizowali rok historii:
-Nasze zadanie to stłumić rebelię Danajów z miast portowych, tak aby przyszli telbarscy historycy nie dopatrzyli się żadnego śladu obcej ingerencji. Przynajmniej do czasu, aż odkryją Mechanikę Historyczną. Przypominam, że pracujemy nad czasami historycznymi, więc powstanie na pewno pozostawi ślad w dziełach przynajmniej kilku lokalnych historyków. Dlatego musimy być bardzo ostrożni. Wszystko powinno wyglądać tak, jakby zwycięstwo było wyłącznie efektem geniuszu taktycznego Axeramosa.

Dossier peruńskiego wodza zostało powiększone.
-To doświadczony żołnierz i powinien sobiee bez trudu poradzić ze stłumieniem rebelii przy odrobinie naszej pomocy. Musimy tylko:
Primo - dbać by jego oddziały nie wpadły w zasadzkę któregoś z samodzielnie operujących oddziałów rebeliantów.
Secundo - podsycać kłótnie i niezdecydowanie w obozie rebeliantów. W szczególności zadbać o selekcję negatywną osób wybieranych na dowódców, by nie byli w stanie skoordynować działań przeciw wojskom gubernatora.
Tertio - ponieważ rebelianci jako mieszkańcy miast kupieckich są zamożniejsi  i ogólnie lepiej uzbrojeni, musimy zniwelować ich przewagę taktyczną podsuwając wodzom peruńskim pomysły manewrów taktycznych, które pozwolą im na rozbicie sposobem danajskiej falangi i floty.
Kluczem do sukcesu będzie szybkie przedarcie się północnego korpusu wojsk Axeramosa za pasmo Taurminów - nadbrzeżne góry zajaśniały błękitnym światłem - by wprowadzić go na tyły rebeliantów, gddzie Peruńczycy dysponujący znacznie liczniejszą jazdą uzyskają przewagę rozgrywającego: będą mogli zaatakować dowolną z osad Danajów w wybranym przez nich miejscu i czasie, skutecznie dezorganizując zaplecze rebelii. Pierwszą bitwę już rozstrzygnęliśmy na korzyść korpusu północnego. Przednia straż rozbiła oddział rebeliantów, który zapuścił się na wschodnią stronę gór i teraz podąża ku tej przełęczy - wskazał niewielkie przewężenie w paśmie górskim - powinna tym samym uniemożliwić Danajom umocnienie się w tym wygodnym do obrony punkcie.

Albert, młody logistyk, potarł skronie. Przydałby mu się łyk kawy, ale z założenia unikał wszelkich używek. Jego zadaniem, już za pół godziny, będzie dopilnowanie, by dwa oddziały danajskiej piechoty znajdujące się znacznie bliżej newralgicznego, górskiego siodła, zajęły się  wszystkim, tylko nie szybkim marszem w stronę przełęczy.

*   *   *

Sita, kruczowłosa biolożka z Thiruvananthapuram, którą przyjaciele w hołdzie jej urody zwali maharanią odstawiła na bok synporcelanową filiżankę. Mała, malowana we wschodnie kwiaty czarka parowała aromatem delikatnej, jaśminowej herbaty. Nieziemskiej co prawda, lecz hodowanej na pokładzie krążownika, jednak nie tracącej mimo to nic ze swego czaru. Miała właśnie trzy dni wolnego. Zakończyła projekt, którego celem było opracowanie nowej molekuły syntetycznego halucynogenu uwalnianego przez roboty Machiavellego w pewnej górskiej jaskini. Telbarczycy pod jego wpływem stawali się bardziej podatni na wizje i myśli podsuwane przez BCL-e, urządzenia do kontrolowanego prania mózgu, których nazwa wzięła się od akronimu angielskich słów braiwashing contol lasers. Wbrew nazwie jednak urządzenie to miało niewiele wspólnego z laserem, poza zdolnością do przesyłania skoncentrowanej wiązki fal i wyewoluowało z tomografu komputerowego.

Niestety społeczeństwa Telbaru weszły już w okres historyczny i osobiste podawanie się za bogów z użyciem całego tego teatru wspomaganego barwnym dymem i holoprojektorami, który tak lubił Hendrik, nie wchodziło już w grę. Jeszcze stulecie czy dwa i w lokalnej kulturze pojawi się idea „deus ex machina”  - udawania boga z pomocą maszyny - i jakiśś nazbyt spostrzegawczy tubylec mógłby skojarzyć fakty. Konieczne było odwoływanie się do bardziej subtelnych metod. Takich właśnie jak cudowna jaskinie, która rychło stała się siedziba wyroczni Fidelskiej, świętego miejsca dla wszystkich Danajów.

Danajowie byli niewielkim narodem, który opanował poszarpany półwysep na skraju kontynentu Kolibra, po tym jak wybuch wulkanu i wielka fala tsunami zniszczyła wyspiarską cywilizację Kavanshee. Ściśnięci w dolinach podzielonego licznymi pasmami gór półwyspu, będącego - z logistycznego punktu widzenia - jakby miniaturą kontynentu Kolibra, Danaajowie dość szybko podnieśli się z poziomu prymitywnych barbarzyńców. I stworzyli miasta-państwa z całą gamą populistycznych rządów znanych z historii ludzkości: od oligarchii uprzywilejowanego patrycjatu, przez autorytarne rządy tyranów, ocierające się o totalitaryzm wojskowe dyktatury, czy państwa, w których rządził lud w osobach swoich najświatlejszych przedstawicieli lub demagogów potrafiących w miodopłynnej mowie przypodobać się tłumowi. Dzięki jednak pewnym wolnościom politycznym, kraje te były znacznie bogatsze i żywotniejsze niż despotyczne monarchie płaskowyżu Peruno i kraju Wangi.

Teraz właśnie trwała tam wojna. Właściwie nie na samym półwyspie, tylko w danajskich koloniach na zachodnim wybrzeżu sąsiedniego kontynentu, które dwadzieścia chyba lat temu dostały się pod zwierzchnictwo Imperium Peruńskiego, a teraz rozpaczliwie próbowały zrzucić obce jarzmo.

Bezmiar krwi i cierpienia związany z wojną zawsze przyprawiał Sitę o mdłości i żeby nie zwątpić w to, co robi, musiała sobie wciąż od nowa powtarzać mantrę, której uczono jej jeszcze w Akademii - w całej ziemskiej historii wielokrotnie więcej ludzi zmarło z głodu, od klęsk żywiołowych i chorób, na które nie znano lekarstwa, niż we wszystkich wojnach razem wziętych.

Czasem jednak nie wytrzymywała. Tak jak teraz, gdy trafiła na zarejestrowany przez system BCL-ów zapis myśli tego danajskiego żołnierza. Nazywał się Kasender. Nie miał nawet dwudziestu lat, ale gdzieś tam żonę i małego synka. Bardzo ich kochał, poszedł na wojnę, bo tak trzeba. Peruńska jazda wykłuła ich w pień. On jeden pozostał żywy na pobojowisku. Ale, że był ciężko ranny, wkrótce umrze, choć pewnie o tym nie wie, bo majaczy w agonii. Nie mógł sobie wybaczyć, że nie ostrzegł przyjaciół, gdy odwróciwszy głowę, dostrzegł szarżujących z tyłu jeźdźców.

Może dlatego śniło mu się, że wygrali bitwę. Za pierwszym sukcesem rychło przyszły następne. Peruńczycy nie wiedzieli, jak stawić czoła spizowemu szykowi danajskiej falangi. Dukakis, najmądrzejszy i najbardziej doświadczony z ich wodzów, znający Imperium na wylot z czasów, gdy przebywał jako zakładnik na dworze Króla Królów, przyjął z rąk ludu władzę dyktatora i prowadził ich armie do boju. Starannie wyselekcjonowane mory ciężkozbrojnej piechoty skutecznie broniły przełęczy w paśmie Taurminów, oddzielających wybrzeże od wnętrza lądu, zatrzymując i wykrwawiając najlepsze oddziały gubernatora Axeramosa. W tym samym czasie trzon danajskiej armii likwidował garnizony peruńskie po tej stronie gór, a małe, szybko przemieszczające się odziały po ich wschodniej stronie, szybko przemieszczając się z miejsca na miejsce, dezorganizowały zaplecze prowincji.

Bogowie również wsparli Danajów zsyłając gwałtowne ulewy, które rozmyły górskie drogi w głębi imperium opóźniając nadejście posiłków wysłanych Axeramosowi przez Króla Królów. Co więcej, płynąca morzem flotę Imperium zaatakował gwałtowny sztorm, gdy cumowała w źle osłoniętej, przybrzeżnej zatoce. Ocalała ledwo połowa okrętów wystawionych przez liżących stopy Imperatora kupców z miast Khamickich, a i te jednostki które przetrwały gwałtowną furię morskich żywiołów, wymagały poważnych remontów. Zanim więc przybyły uzupełnienia, armie zjednoczonych miast danajskich przeszły przez góry i w trzech zwycięskich bitwach zniszczyły kompletnie armię gubernatora. Miasta zachodnich prowincji kapitulowały jedno po drugim, a ludność witała ich jak wyzwolicieli, naręczami górskich maków.

Dukakis jednak nie zatrzymał się i wzmocniwszy armię ochotnikami z wyzwalanych krajów ruszył w głąb Imperium. Król Królów pokonany podpisał pokój a Peruńczycy musieli wycofać się do swoich ojczystych siedzib na górskim płaskowyżu. Danajowie nie uciemiężyli wyzwalanych narodów, ale pod światłymi rządami Dukakisa zbudowali zjednoczone państwo silne handlem i prawością narodu, którego cnoty hartowały się pod butem najeźdźcy i którego umiłowanie wolności sprawiało, że czuł obrzydzenie do narzucania swego panowania innym nacjom.

Na miejscu pierwszej zwycięskiej bitwy postawiono pomnik wolności. I tylko niepoprawny fantasta Xerodotos napisał traktat, w którym zastanawiał się, co by było, gdyby Peruńczycy jednak stłumili powstanie, a ich następny król wyprawił się z wielką armią przez cieśniny do ojczyzny Danajów, by podbić do końca ten miłujący wolność naród, który tkwił jak cierń w boku Imperium.

„Tak się nie da biedny chłopcze.” - pomyślała maharani pochylając się nad snem umierającego żołnierza - „Nie można zanieść wolności do kraju, w którym nie ma dla niej bazy ekonomicznej. Wyzwoliciele rychło sami staliby się ciemiężycielami.” - powtórzyła, jak mantrę jedną z podstawowwych zasad Mechaniki Historycznej. Ale zaraz zamilkła, bo oto we śnie Kasendra pojawił się obraz jego ślicznej żony, z podrosłym już synkiem, witającej go na progu ich domu wśród gaju oliwnego, gdy po dwóch latach wreszcie szczęśliwie powrócił z wojny. Otarła łzę. Nie zobaczy ich już nigdy, a jego żonę i syna Peruńczycy zwyczajem zwycięzców zapewne sprzedadzą w niewolę.

*   *   *

Kantyna na trzecim pokładzie krążownika historycznego ESS Machiavelli wyglądała, jakby projektował ją szalony miłośnik nauk ezoterycznych. Taki co to liznął po trochu każdej z mistycznych filozofii, z każdej zaczerpnął po kilka dekoracyjnych elementów, ale z żadnej nic nie zrozumiał. Błyszczące chińskie dzwoneczki nad barem sąsiadujące z szamańskim amuletem północnoamerykańskich Indian i tybetańskim młynkiem modlitewnym ukrytym na półce za barem wśród murzyńskich masek, gdzie w zdobnych celtyckimi wzorami buteleczkach mieniły się wszystkimi kolorami tęczy ingrediencje najprzeróżniejszych drinków, sprawiały, że zgwałcone Feng Shui skryło się gdzieś, cicho pochlipując w najciemniejszym kąciku kantyny.

Niemniej Albert lubił ten lokal. Tchnący z każdego elementu wystroju chaos i brak jakiejkolwiek korelacji między nimi, sprawiały, że, paradoksalnie, chyba przez opozycję, właśnie tutaj najłatwiej udawało mu się osiągnąć niezbędną w pracy logistyka czystość myśli i klarowność sądów. Spojrzał na swoich towarzyszy.

Martin Dublin, młody kadet, którego dano mu pod opiekę, aby, jak Albert podejrzewał w chwilach rozpaczy, nie zadręczał innych swoimi pomysłami racjonalizatorskimi, rozprawiał się właśnie z talerzem makaronu sojowego utytłanym w jakimś tajemniczym sosie, kolumbijskiej chyba prowieniencji. Na lewo od nich urlopowany chwilowo bóg Hendrik van Kinsbergen spożywał godnego jego słusznych rozmiarów hamburgera, gdyż jak twierdził, nie ma to jak stare rzymskie wynalazki.

W sumie posiłek byłby całkiem przyjemnym interludium między odprawą logistyczną, a paru godzinami pracy z komputerem, które czekały go po południu, gdyby nie nieposkromiona i pożałowania godna gadatliwość Martina.
-Sir, -Albert ciągle nie mógł się przyzwycczaić do tytułowania go w ten sposób, chociaż z racji starszeństwa stopniem, taka forma była jak najbardziej uprawniona - w dalszym ciągu nie rozumiem, dlaczego mmusimy stłumić to powstanie Danajczyków?
-Danajów. - poprawił odruchowo logistyk. -Danajów. Przecież wiadomo, że ich populisstyczna federacja miast byłaby państwem wyższego rzędu niż feudalne Imperium Peruńskie. Nauka rozwijałaby się szybciej, a prości ludzie mieliby więcej wolności, więcej szans na awans społeczny i co za tym idzie byliby mniej eksploatowani niż półwolni chłopi w Imperium. Oczywiście nie byłaby to demokracja z jej gwarancjami bezpieczeństwa dla opozycji i zwykłych obywateli, co jakiś czas zdarzałyby się zamachy stanu i dyktatorzy, ale skoro to najlepsze, co możemy w tej chwili uzyskać, to czemu nakładać im hamulec? W końcu walczą tylko o swoją wolność i chyba słusznie?
-To nie takie proste, Martin. Gdybyśmy pozzwolili im teraz zwyciężyć, to wkrótce wzrośliby w siłę na tyle, że sami stworzyliby lokalne imperium, podbijając okoliczne ludy i ciemiężąc je nie gorzej od Peruńczyków. Pamiętaj, że u nas na Ziemi ci sami Ateńczycy, którzy tak mężnie stawili opór Persom, parę dekad później potrafili bez skrupułów wymordować całą męską ludność krajów, które ośmieliły im się przeciwstawić. Nie ma Martinie narodów, które byłyby w jakiś szczególny sposób lepsze i bardziej moralne od innych. Są tylko narody z wybiórczą pamięcią: pamiętają czasy, kiedy ich rozstrzeliwano, a nie pamiętają, jak sami kiedyś wbijali na pal. Albo pamiętają zdrady wobec siebie, a zapominają czasów, gdy sami zdradzali. Nie możemy im pomóc tylko dlatego, że czujemy sympatię dla ich walki o niepodległość. Nie możemy im pomóc tylko dlatego, że czujemy sympatię dla ich walki o niepodległość.
-A ich większa skuteczność? W końcu będą rrozwijać się szybciej...
-To by był jakiś argument, ale nie w tym pprzypadku, bo chcemy skierować ekspansję cywilizacji na zachód kontynentu Kolibra. Natomiast wsparcie Danajów oznaczałoby, że pod wpływem ich handlu, na zamieszkanych teraz przez barbarzyńców wschodnich równinach pojawi się wielkie feudalne imperium, z którym musielibyśmy sobie jakoś radzić nie mając żadnej przeciwwagi w postaci mniejszych co prawda, ale za to bogatszych i wyżej technologicznie rozwiniętych państw na zachodzie. Nie wszystko, co w krótkiej perspektywie wygląda racjonalnie, sprawdza się, gdy modelujemy historię na skalę stuleci. Próba ratowania życia kilku tysiącom Telbarczyków teraz, mogłaby oznaczać hekatombę milionów w przyszłości.
-Nie wszystko jest takie proste, jak mówi Albert. - brodaty Holender przełknął ostatni kęs hamburgera i starannie wytarł usta rozłożoną na piersi serwetką - Musisz bowiem drogi Martinie pamiętać, żże nasze manipulacje historią, choć netto dają efekt pozytywny dla Telbaru jako całości, to dla poszczególnych społeczeństw i jednostek na przestrzeni historii mogą już nie być takim błogosławieństwem. Co prawda zachowujemy dusze zmarłych w matrycy, z której będziemy ich mogli wskrzesić w dniu Sądu Ostatecznego...
-Zakończenia projektu. - poprawił Albert.<
-A tak, wybaczcie mi - Hendrik uśmiechnął się przepraszająco - nawyk zawodowy. To jednak - kontynuował - gdybyśmy zbytnio przyśpieszyli ich rozwój, nie bacząc na koszty, to wszystkimi pieniędzmi Federacji nie bylibyśmy w stanie wynagrodzić im cierpień, których doznaliby przez nas na Telbarze za życia.
-Nie mówiąc już o tym, - wpadł mu w słowo Albert - że nawet nasz wspaniały Machiavelli, choć czerpie energię z fali materii na wszystkich częstotliwościach, ma ograniczone możliwości manipulacji historią, mierzone choćby liczbą personelu technicznego, czy baterii BCL-ów. Jednym słowem, nie jesteśmy wszechmocni i musimy mieć jakiś system kontrolny, który zadziała jak hamulce, gdy się za bardzo rozpędzimy. Choć może lepsza byłaby tu analogia do bezpieczników...
-Mówicie o systemie Unitron? Tym, który koontruje nasze działania?

Albert starając się zebrać myśli, spojrzał w kierunku zawieszanego wysoko na ścianie akwarium, w którym właśnie cętkowany rekin karłowaty rozpaczliwie starał się ukryć przed dziwnie agresywnym złotym, cesarskim karpiem.
-Między innymi. Unitron jest tylko częściąą systemu oporu przeciw naszym manipulacjom opartym na równaniach Mechaniki Historycznej. Istotną, ale nie jedyną. Mówiąc w uproszczeniu: mierzy cierpienia tej szarej, niemej masy biednych ludzi, na których krwi, pocie i łzach tworzona jest historia, agreguje je i następnie w zsyntezowanej formie przenosi je na ludzi stojących u góry piramidy, którzy mają największy wpływ na bieg dziejów. Jeśli ich działania mają efekt pozytywny, mogą czuć euforię i wyjątkową pewność siebie lub przekonanie o własnym geniuszu. Jeśli negatywny, odwrotnie: strach, rozpacz, zniechęcenie, a w szczególnych przypadkach manie, czy urojenia takie jak wiara w tajemne siły rządzące światem, spiskowe teorie dziejów, czy wręcz nawet popadać w obłęd. W ten sposób uzyskujemy namiastkę parlamentu, który kontroluje działania naszych systemów manipulacji historią, będących oczywiście w tym modelu rządem.

Kadet Dublin w zamyśleniu bawił się makaronem.
-Nie sądziłem, że mamy, aż tyle systemów zzabezpieczeń. W Akademii nic o tym nie wspominali.
-Oj chyba spałeś na wykładach z Mechaniki Historycznej chłopcze! - roześmiał się Holender, machając jednocześnie ręką na kelnera z wyraźnym zamiarem zamówienia jakiegoś wysokokalorycznego deseru - Konieczność wbudowania w plan historii mechanizmów autokontrolnych jest jednym z podstawowych postulatów teorii. Mechanizmy polityczne mają naturę fraktalną. Działają podobnie na poziomie interakcji między rolnikami, a naczelnikiem wioski, jak i na poziomie państwa, czy globalnej gry manipulacyjnej, jaką prowadzi Machiavelli. Jeślibyśmy za bardzo uwierzyli w skuteczność naszych równań wpływu i nieomylność naszych komputerów, nie dając Telbarczykom żadnej szansy protestowania przeciw temu, co z nimi robimy, to rychło chcąc nie chcąc zaczęlibyśmy nadużywać naszej władzy i nie bylibyśmy moralnie lepsi na przykład od tego danajskiego polityka, który sprowokował powstanie. Jak mu tam?
-Dukakisa. - podpowiedział Albert.
-Właśnie, Dukakisa, który najpierw wytruł lub pozbył się intrygami wszystkich, którzy na dworze Króla Królów mogliby zaszkodzić jego pozycji eksperta od spraw danajskich, a potem nie licząc się z ofiarami po obu stronach, doprowadził do wybuchu powstania w nadziei, że albo wykroi sobie własne państwo, albo wytarguje od Króla Królów namiestnictwo zachodniej prowincji.
-Ale my przecież ratujemy ich cywilizację!!
-A i owszem, ale po drodze zabijemy (co prrawda przeważnie pośrednio, rękami samych Telbarczyków, więc co najwyżej można nas tu oskarżyć o sprawstwo kierownicze) znacznie więcej istnień ludzkich, niż mają na sumieniu najwięksi zbrodniarze z naszej historii.
-O tym nie pomyślałem.
-Człowiek uczy się całe życie Martinie. Poo to właśnie w Akademii zmuszają was do zapoznawania się z hipnotaśmami, na których zarejestrowano, co czuje człowiek łamany kołem, krzyżowany, wbijany na pal, palony na stosie, czy torturowany prądem. Warto wiedzieć, co czuje osoba znajdująca się po drugiej stronie spustu, który my naciskamy. Ale jak znam życie, to teraz pewnie i tak wszystkiego uczycie się z bryków...
-To by było nieuczciwe! - obruszył się chłłopak.
-Ale efektywne! - roześmiał się Albert - JJa na logistyce miałem tyle lektur, że niektóre pozycje musiałem zaliczać właśnie w ten sposób.
-To widać, to widać. - pokiwał głową Holennder, wciskając na aktywnym panelu menu opcje zamówienia przy wybranych potrawach.

Kelner, chudy Chińczyk na co dzień pracujący w dziale tłumaczeń, uśmiechnął się tajemniczo i powędrował z zamówieniem do kuchni.
-Poza tym nie chcemy przecież, by kiedy wrreszcie czas planety zrówna się z czasem Machiavellego, by Telbarczycy byli bandą ogłupiałych dzieci, niczym narkomani uzależnionych od wizji zsyłanych im przez BCL-e. W Federacji nie potrzebujemy posłusznych owiec, ale obywateli, którzy będą potrafili bronić swoich praw i korzystać z danej im wolnej woli, by odróżniać dobro od zła...
-Za bardzo wpadasz w rolę o Gromowładny, -- przerwał logistyk - to jeszcze nie ten etap historyczny. Przynajmniej dla Danajów.
-Przepraszam, - Hendrik podrapał się zakłoopotany po brodzie - wczoraj odświeżałem sobie taśmy monoteizmu. Są strasznie sugestywne, trzeba przyznać.
I wszyscy trzej wybuchnęli śmiechem.

*   *   *

Rejestrator Dusz beznamiętnie nagrywał ostatnie chwile młodego danajskiego żołnierza. Jego własne myśli, majaczenia o niebyłym zwycięstwie i podprogową mantrę złożonego heksametrem heroicznego eposu, beznamiętnie serwowanego wszystkim Danajom przez baterie BCL-ów. To też była część jego życia. Ostatnie uderzenie serca, ostatnie skurcze oddechu, ostatnie drgnienia fal gamma i duch Kasendra uleciał do krainy zmarłych. Gdzieś tam na zachodzie ktoś obudził się w nocy z niejasnym, płynącym z głębi serca (czy może z trzewi Unitronu) przeczuciem, że stało się coś złego.

Tymczasem na polu bitwy samotny, zapóźniony kruk przysiadł na przebitej dzirytem tarczy, szykując się do uczty.

Dla bezpieczeństwa bohaterów wszystkie imiona w tekście opowiadania zostały zmienione.
Warszawa, maj 2005

Zezwalam na republikację tego opowiadania za darmo pod warunkiem podpisania tekstu: "Sławomir Dzieniszewski, Melbrinionersteldregandiszfeltselior" i nie wprowadzania zmian w tekście bez uzgodnienia ze mną.

Ciąg dalszy patrz: Śmierć Phuriata Lemata

góra strony