|
Dalszy ciąg Misji
Machiavellego i Kampanii Axeramosa.
Opowieść
o tym jak załoga ziemskiego krążownika historycznego modeluje dzieje
obcej
planety - Telbaru. Tym razem trochę przegadane, jak opowiadania Lema -
ale
w konwencji humorystycznej, więc może będzie strawne. Ocenę zostawiam
czytelnikowi.
Dla Gosi M. - jak
zwykle, za rysunki i piękno.
Motto:
Quis,
quid, ubi, quibis auxilis, cur, quomodo, quando? - Kto, co, gdzie,
jakimi środkami, dlaczego, kiedy?
Wieczór nadchodził szybkimi krokami i mieszkańcy Amoru
powoli szykowali się do snu. Kupcy zwijali stragany, rolnicy wracali z
pól,
rzemieślnicy zamykali warsztaty. Wśród tego wieczornego rozgardiaszu
Noel
Roc, zawodowy morderca, jeden z najlepszych na pokładzie Machiavellego,
spokojnym
krokiem zmierzał do swojego celu.
Gdzieś tam w przyszłości, na pokładzie ziemskiego krążownika
historycznego, zespół mędrców zastanawiał się, jak najlepiej
zaprojektować historię Telbaru analizując szeregi zmiennych równań i
stosy danych statystycznych.
Nie wnikał w ich decyzje, oni byli architektami historii i ogarniali
wizję całości. On natomiast tylko skromnym rzemieślnikiem - mistrzem w
zabijaniu. Z Mechaniki Historycznej znał tylko podstawy. Ot rzeczy,
których uczy się dzieci w szkole.
Że można wyróżnić trzy podstawowe systemy polityczne: feudalny,
populistyczny i demokratyczny. Że każdy kolejny jest od poprzedniego
kilka razy skuteczniejszy jeśli chodzi o efektywność ekonomiczną i
zdolności do ekspansji. Szczególnie ta druga własność była istotna z
punktu widzenia realizowanego przez krążownik ESS Machiavelli planu
historii. Zgodnie bowiem z Beynarowską zasadą naczyń połączonych, każdy
kraj po podbiciu zbyt wielu słabiej rozwiniętych krain nieuchronnie
pogrążał się w kryzysie, gdy rdzeń imperium równał w dół do podbitych
ziem. Pod wpływem procesów ekonomicznych wynikających wprost z
podstawowych zasad termodynamiki między połączonymi krajami zachodziła
wymiana rozwiązań ustrojowych. Kraj niżej rozwinięty się cywilizował, a
metropolia odwrotnie, barbaryzowała.
Architekci historii tymczasem próbowali tu ryzykownej żonglerki.
Chcieli sprawić, by w nie znaczącym zbyt wiele mieście potomków Amora i
Umera oligarchiczna republika przekształciła się w republikę
demokratyczną, gdzie obywatele cały czas patrzeć będą władzy na ręce.
Ziemianie potrzebowali bowiem wielkiego imperium, które szybko
ucywilizuje zachodnią część, przypominającego swym rozczłonkowaniem
Europę, kontynentu Kolibra. Tylko bowiem kraj demokratyczny stać było
na to, by podbić kraje czterdzieści, a może nawet pięćdziesięciokrotnie
ludniejsze od niego. Z tego co Noel rozumiał, był to efekt optymalnego
wykorzystania sił i środków. Kontrola społeczna, dzięki społecznym
sprzężeniom zwrotnym, które niczym wędzidło stopowały polityków, gdy
zdawało im się pobłądzić, gwarantowała,
że zasoby kraju nie będą marnotrawione w nieefektywnych
przedsięwzięciach. W końcu oczywiście system musiał się załamać:
demokracja ponownie ustąpi
systemowi populistycznemu - najpierw rządy zdominuje wąska oligarchia,
tych,
co najbardziej wzbogacili się na podbojach, a potem ostatnie pozory
republikańskiej
praworządności obali dyktatura wojskowa. W końcu kraj ponownie
przedzierzgnie
się w feudalną monarchię. Potem imperium rozpadnie się na części, a
osłabione
kraje najadą barbarzyńcy. Ale rychło przyswoją sobie wyższą kulturę i
technologię
i kontynent zostanie ucywilizowany.
Poprawił skryty pod togą miotacz strzał i przypięty do niego kołczan.
Zamach musiał wyglądać naturalnie. Phuriat Lemat niestety nie był
osobą, której istnienie
udałoby się wymazać z kronik historycznych i ludzkiej pamięci.
Przyśpieszył
kroku, nie przymierzając, jak ich pokładowi macherzy od dziejów.
Problem polegał na tym, że przy obecnym poziomie technologicznym Amoru,
odpowiadającym mniej więcej klasycznej Grecji, gdzie przemysł opierał
się
w znacznej mierze na pracy niewolników, wprowadzenie w mieści-państwie
prawdziwej
demokracji nie było sprawą łatwą. Przede wszystkim trzeba było zadbać,
aby
w ciągu tych parudziesięciu lat, które dzielić będą obalenie monarchii
od
pojawienia się demokracji, oligarchiczna republika Amoru nie podbiła
zbyt
wielu krajów ościennych, co mogłoby zatrzymać ją w rozwoju. Państwa
populistyczne
bowiem, aczkolwiek sprawniejsze w tym względzie od feudalnych, również
dość
szybko załamywały się pod ciężarem podbojów. Z tego co pamiętał,
wystarczyło,
aby opanowały kraje o liczbie ludności cztery, czy może pięć razy
przekraczającej
populacje metropolii i rządzące elity wyradzały się na powrót w klasę
feudałów.
Jednym słowem trzeba było ustawicznie dbać, by sąsiedzi Amoru byli na
tyle silni, aby uniemożliwić mu ekspansję i na tyle słabi, by go z
kolei nie podbić. Resztę załatwi czas, no i jeszcze popyt na tańsze
amoryckie towary w okolicznych, bogatych miastach-państwach Amsterów i
Danajów. Na ich eksporcie wyrośnie siła amoryckiej klasy średniej:
farmerów i kupców. Utrzymanie takiej chwiejnej równowagi wymagało
ciągłego balansowania na ostrzu noża. Jak dotąd jednak szło im dobrze.
Aż do czasu pojawienia się Phuriata Lemata.
Wreszcie dotarł na miejsce. Porzucona kamienna szopa stała tuż obok
drogi, którą każdego wieczora wracał z posiedzeń senatu lub z
miejskiego magistratu Phuriat Lemat. Senator, mimo iż był jednym z
najzamożniejszych ludzi w kraju, mieszkał skromnie w niewielkiej willi,
trochę na uboczu, starannie budując swój wizerunek skromnego obywatela.
Zazwyczaj też chodził po mieście bez obstawy,
tylko w wyjątkowych sytuacjach towarzyszyło mu dwóch lub trzech
adoptowanych
synów z mieczami.
Noel Roc zrzucił niewygodną tunikę. Zzuł sandały, których stukot na
glinianym klepisku mógł zdradzić ofierze jego obecność. I złożył
karabin BOW (przypis:
Ballistic Off-hand Weapon), który potrafił bezgłośnie wyrzucać
różne rodzaje miotanych pocisków. Załadował go strzałami i
przycupnąwszy przy poszerzonym zębem czasu otworze okiennym pogrążył
się w oczekiwaniu. Wklejona do małżowiny ucha słuchawka komunikatora
zapewniała mu kontakt z nadzorującym całą akcję operatorem, który z
powietrza śledził każdy ruch Lemata, jak również sprawdzał, czy samemu
Noelowi nie grozi niebezpieczeństwo dekonspiracji.
Należało zachować ostrożność, aby nie wzbudzić podejrzeń telbarskich
historyków, którzy będą badać ten okres historii Amoru. Co prawda i tak
czyściciele z Machiavellego będą jeszcze zacierać ślady, by wymazać
świadectwa o co bardziej ewidentnych przypadkach manipulacji. Kroniki
będą palone podczas najazdów barbarzyńców, a specjaliści od
historycznego czarnego pijaru dorobią republice gębę oligarchicznej
dyktatury, dbając by w kronikach pojawiały się głównie przykłady
nadużyć z czasów, gdy demokracja w Amorze będzie już tylko wspomnieniem
i pod demokratyczną fasadą kryć się będzie kraj z natury populistyczny
rządzony przez garść uprzywilejowanych rodów. Wszystko po to, aby
Telbarczycy nie domyślili
się zbyt wcześnie, że ich historia jest sterowana przez kogoś z
zewnątrz.
Istotami świadomymi manipulacji rządzi się bowiem znacznie trudniej i
co
za tym idzie dekonspiracja projektu zbytnio obciążyłaby zasoby
Machiavellego, szczególnie w ostatnim, najbardziej ryzykownym stuleciu,
gdy na planecie dominować
będą mniej lub bardziej krwawe dyktatury.
Phuriat Lemat tymczasem, nieświadom obserwującego go z góry czujnego
oka operatora, równym i statecznym krokiem, jaki przystoi poważnemu
politykowi i człowiekowi, który bądź co bądź niejedno już w życiu
widział i niejednego doświadczył, podążał do swego domu. Przeżył bowiem
i zarazę i sztorm na Morzu Amsterskim i ciężką kampanię przeciw
danajskiemu miastu Kume, gdy wszyscy razem i Szlachetni i w lada jakie
włócznie, tarcze, a czasem tylko proce uzbrojeni
Prości, marzli razem, solidarnie podczas szarugi w Złotych Górach.
Pamiętał
doskonale, to właśnie wtedy, pewnego chłodnego wiosennego poranka po
raz
pierwszy zaświtała mu w głowie myśl, że przecież wszyscy są sobie
nawzajem
potrzebni. Szlachetni i Prości - jedni bez drugich zginą, tak jak ciało
nie
przetrwa bez kierującej nim głowy, a głowa bez członków ciała też
szczeźnie
niechybnie. Republika z jej uświęconą tradycją separacją była
niewydolna, tak samo jak chylące się ku upadkowi miasta Amsterów.
Trzeba było zniszczyć starą strukturę i stworzyć nowy Amor - kraj
równych szans dla wszystkich obywateli.
Gdy już wyznaczył sobie cel, reszta była już tylko kwestią
systematycznej budowy swojej pozycji. „Śpiesz się powoli”, jak mawiał
jego ojciec. Zresztą Phuriat miał ułatwione zadanie. W końcu należał do
szanowanej rodziny Szlachetnych.
Skręcił właśnie w boczną uliczkę, która zaprowadzić miała go jak co
dzień do domu na północnych przedmieściach Amoru. Po parudziesięciu
krokach dotarł do skrzyżowania ozdobionego posągiem bogini Vexli, skąd
do jego wilii prowadziły dwie drogi: dłuższa i wygodniejsza, którą
wybierał zazwyczaj lub też skrót wiodący zboczem porośniętego oliwnym
gajem wzgórza.
„Wieczór taki piękny” - pomyślał - „Wejdźmy na wzgórze przyjrzeć się
miastu, mój stary Phuriacie.” W górze operator odczytał aproksymację
tej myśli - nie
same słowa, ale ogólną chęć wyboru trudniejszej drogi i z iście
komputerowym refleksem wdrożył plan awaryjny.
Ledwo senator, zarzuciwszy na ramię połę purpurowego płaszcza, postąpił
trzy kroki w niewłaściwym kierunku, czarny kot dotąd leniwie
przesypiający
dzień na ganku jednego z domów, zerwał się nagle jak rażony prądem i
przebiegł na drugą stronę ulicy tuż pod nogami szacownego Lemata.
Odpowiednio skalibrowany impuls pokładowego BCL-a (przypis:
brainwashing control laser) wzbudził w biednym stworzeniu uczucie
paniki - rzecz znacznie prostsza niż pranie ludzkich mózgów, do czego
urządzenia te były wykorzystywane na co dzień.
Phuriat zatrzymał się zaskoczony. Jak wszyscy Amoryci był przesądny, a
czarny kot, jak wiadomo, przynosił pecha. Podobnie jak nie odprawienie
stosownych wróżb przed bitwą. Długo zajęło ziemskim specjalistom od
modelowania kontekstu kulturowego wykreowanie odpowiedniego zestawu
przesądów, dzięki którym mieszkańcy miasta mającego w przyszłości
wyrosnąć na imperium byli łatwiejsi do sterowania. Zastanawiał się
chwilę, a operator zamarł w napięciu. Problem z senatorem polegał na
tym, że miał ponadprzeciętną czułość na impulsy BCL-ów, połączoną z
rozwiniętym zmysłem krytycznym i wrodzonym sceptycyzmem. Co oznaczało,
niestety, że nie można go było stymulować tak często i intensywnie jak
zwykłych
ludzi. W tym przypadku lepiej było zdać się na uwarunkowanie kulturowe
i
czekać.
I rzeczywiście, Amoryta cofnął się i ruszył do domu zwykłą drogą. Tuż
obok szopy, w której skrył się Noel.
„Operacja Czarny Kot zakończona. Ptaszek zmierza do klatki” -
zakomunikował operator zwyczajowym kodem. Niby na Telbarze nie było
nikogo, kto mógłby ich
podsłuchać, ale procedury były procedurami.
Nie minęło kilka chwil i Phuriat Lemat znalazł się na celowniku
Noelowego karabinu. Zabójca wstrzymał się chwilę, by mieć pewność, że
trafi w serce i na wdechu nacisnął spust. Wystrzelona z BOW-a strzała
pewnie pomknęła do celu i...
... z brzęknięciem wbiła się drewnianą okiennicę domu za plecami
senatora, który nie wiedzieć czemu, właśnie w tym momencie schylił się
w pół.
„Co do cholery?” - przemknęło mu przez myśl, ale wyćwiczonym ruchem
założył kolejną strzałę. Roc był za dobry w swoim fachu, by zaskoczenie
zatrzymało go dłużej niż ułamek sekundy. Ponownie wycelował, nacisnął
spust i...
Potworny łoskot rozdarł ciszę wieczoru. Noel odruchowo odwrócił głowę i
zaskoczony nacisnął spust. Strzała pomknęła do celu. Śmiertelny jęk
przebijanego
człowieka świadczył, że dotarła do celu. Podążył wzrokiem za trzymaną w
dłoni
lufą BOW-a i zbaraniał. Śmiertelną ofiarą był jakiś przechodzień z
obnażonym
mieczem, który nie wiedzieć kiedy wynurzył się zza rogu tuż obok
senatora.
Ten z kolei gapił się zaskoczony na osuwającego się tuż u jego stóp
trupa,
nadal nic nie rozumiejąc. Odruchowo odsunął się pod ścianę domu.
Na swoje szczęście, bowiem w tej chwili ulicą niczym lawina stoczyły
się dwa tuziny ciężkich pitonów z oliwą miażdżąc i wgniatając w ziemię
zastrzelonego Amorytę. Senator jednak nie został nawet draśnięty.
Noel Roc niezrażony załadował kolejną strzałę. Już miał wycelować po
raz trzeci, gdy nagle niepohamowany impuls seksualnej rozkoszy
sparaliżował go od stóp do głów, uniemożliwiając jakikolwiek ruch - to
jego operator użył WASP-a - systemu służącego zazwyczaj do rozbudzania
erotycznej fascynacji między para tubylców. Tym razem jednak jego
ukąszenie miało powstrzymać Noela przed strzałem do senatora -
widocznie w polu widzenia pojawili się jacyś niepożądani świadkowie i
trzeba było przerwać akcję. „Przede wszystkim nie dać się przyłapać” -
jak głosiła Pierwsza Dyrektywa.
„Trudno mój drogi Phuriacie, innym razem” - pomyślał zabójca i
szarpnąwszy uchwyt bezpiecznika powrotu awaryjnego, rozpłynął się w
odmętach czasu.
Operator jeszcze przez chwilę obserwował aproksymacje myśli senatora.
Niedobrze, niedobrze, Amoryta zaczął się zastanawiać, co tu się
wydarzyło. Szansa, ze znajdzie właściwą odpowiedź była żadna, ale
paranoik z taką pozycją polityczną i w tak ważnym punkcie historii to
katastrofa dla projektu. Trzeba chyba będzie
na wszelki wypadek uruchomić procedurę czyszczenia wspomnień, by ofiara
nie
wywróciła do góry nogami połowy Amoru, zanim uda się go usunąć.
Wprowadził odpowiednie parametry dla osobistego BCL-a pilnującego
senatora i jego predator również rozpłynął się w czasie.
* * *
Komisja śledcza w sprawie
zamachu na Phuriata Lemata - anonimowy proces na jednym z serwerów
Machiavellego
Auditor: Otwieram proces.
Warning: Przypominam,
że niniejsze dochodzenie objęte jest klauzulą tajności.
Auditor: Czy wszyscy
obecni? Proszę o potwierdzenie.
Operator: Obecny.
MedKiller: Obecny.
MadBringer: Obecny.
FateMoulder: Obecny.
WatchAngel: Obecny.
Auditor: Zatem
rozpoczynam sesję komisji w sprawie zamachy na Phuriata Lemata. Zapis
do archiwów historycznych Machiavellego, zostanie odtajniony dopiero po
zakończeniu projektu. Zaprzysięgam świadków w kolejności zgłaszania.
Operator: Przysięgam
zeznawać szczerą prawdę, całą prawdę i tylko prawdę.
MedKiller: Przysięgam
zeznawać szczerą prawdę, całą prawdę i tylko prawdę.
MadBringer:
Przysięgam zeznawać szczerą prawdę, całą prawdę i tylko prawdę.
FateMoulder:
Przysięgam zeznawać szczerą prawdę, całą prawdę i tylko prawdę.
WatchAngel:
Przysięgam zeznawać szczerą prawdę, całą prawdę i tylko prawdę.
Auditor:
Przesłuchanie to odbywa się na wniosek Operatora, którego zamach na
Phuriata Lemata nie powiódł się z powodu serii dziwnych zbiegów
okoliczności. Proszę o raport na temat tego qui pro quo, z którego
protokołem świadkowie mieli okazję się zapoznać. MedKiller?
MedKiller: Prowadzę
projekt, którego celem jest wyeliminowanie Phuriata Lemata. Poddajemy
jego organizm napromieniowaniu małymi dawkami promieni Roentgena. Nie
na tyle wysokimi, by wywołać chorobę popromienną, ale wystarczającymi,
by spowodować drobne mutacje DNA i w końcu chorobę nowotworową. Projekt
z konieczności jest długotrwały, bo senator ma silny organizm, ale zgon
będzie wyglądać na naturalny. Raport medyczny z omawianego dnia
wskazuje na stan zapalny będący ubocznym efektem projektu. Nagły atak
bólu spowodował, że obiekt pochylił się w krytycznym momencie, unikając
pierwszej strzały likwidatora.
Auditor: MadBringer?
MadBringer: Prowadzę
projekt, którego celem jest wyeliminowanie Phuriata Lemata. Techniką
reklamy
podprogowej serwowanej za pomocą BCL-ów wzbudzono w umyśle Marata
Varata,
strażnika miejskiego, paranoiczną nienawiść do senatora. Marat miał być
przekonany,
że Phuriat sypia z jego żoną i by zmyć hańbę, powinien go zabić. Tego
wieczora
jego obsesja sięgnęła zenitu. Zwiększyliśmy natężenie sugestii
sterującej
i posłaliśmy Marata śladem senatora. Niestety zginął od drugiej strzały.
Auditor: FateMoulder?
FateMoulder: Prowadzę
projekt, którego celem jest wyeliminowanie Phuriata Lemata poprzez
nieszczęśliwy
wypadek. Zadbaliśmy, by przy drodze, którą wraca do domu, znalazł się
tego
wieczoru źle zabezpieczony stos pitonów z oliwą. Rolę spustu miał
pełnić
wścibski kogut lubiący przesiadywać na szczycie tego stosu. Niestety
niespodziewany atak Marata Varata sprawił, że senator usunął się z
drogi lawiny i nie został zmiażdżony, jak to zostało zaplanowane.
Auditor: WatchAngel?
WatchAngel: Prowadzę
projekt, którego celem jest ścisłe nadzorowanie i śledzenie Phuriata
Lemata
z priorytetem dopuszczającym manipulowanie poczynaniami senatora za
pomocą
BCL-a tylko w sytuacjach krytycznych. Gdybym został wcześniej
powiadomiony
o zamachach, mógłbym pomóc.
Auditor: Masz chyba
dostęp do informacji na temat wszystkich projektów dotyczących obiektu?
WatchAngel: Tak, ale
tym razem projekty Operatora, MedKillera i MadBringera i FateMouldera
objęte były klauzulą najwyższej tajności. Nie miałem do nich dostępu.
Nie mogłem pomóc. Przypominam, że profil psychologiczny senatora
wyklucza agresywne używanie
BCL-ów. Nie mając danych, musiałem przyjąć strategię wyczekującą.
Auditor: Pytanie do
Experta - jakie jest prawdopodobieństwo takiego zbiegu okoliczności,
jaki tu analizujemy?
Expert: Proszę
czekać, przeprowadzam analizę probalistyczną.
Auditor: Czekamy...
Expert: Zważywszy, że
czas i miejsce wszystkich zamachów narzucały zwyczaje senatora, oceniam
prawdopodobieństwo jako w przybliżeniu jeden do miliona.
Auditor: Więc małe?
Expert: Małe, ale
uwzględniwszy skalę tajnych operacji realizowanych przez systemy
Machiavellego, podobne zbiegi okoliczności zdarzają się przeciętnie raz
na mniej więcej 10 do 12 lat.
Auditor: Przyjęliśmy
ekspertyzę. Uważam sesję komisji za zamkniętą. Raport końcowy zostanie
trwale
zapisany w pliku.
* * *
Cztery miesiące później Noel Roc powrócił na Telbar, by dokończyć
robotę, której nie udało mu się wykonać tamtego feralnego dnia. Był
odrobinę zmęczony, w końcu dla niego upłynęły zaledwie cztery godziny i
to spędzone na intensywnych przygotowaniach na pokładzie Machiavellego.
Tym razem skradał się wprost do willi Phuriata. Była ciemna noc,
żadnych przechodniów. wystarczyło wspiąć się na ścianę, zeskoczyć na
wewnętrzny dziedziniec i zaczaić w podcieniu za drzwiami. Operator miał
zadbać, by senator obudził się w środku nocy wstając za potrzeba. Droga
do ustępu wiodła właśnie przez dziedziniec. Potem już będzie łatwo,
wystarczy ostry nóż.
Nagle przystanął i wiedziony instynktem przywarł do ściany domu. Ktoś w
środku nocy wędrował ulicami z oliwnym kagankiem w dłoni. „Ki diabeł?
Chyba
nie szuka człowieka?” Noel stuknął palcem dłoni w słuchawkę
komunikatora,
dając w ten sposób operatorowi sygnał, że potrzebuje wsparcia.
-Spokojnie, to wariat indukowany. - usłyszzał w uchu głos operatora -
Zaraz sobie pójdzie.
Noel wzruszył ramionami. Co pewien czas trafiali się Telbarczycy,
którzy przez przypadek wchodzili w rezonans z audycjami serwowanymi im
do podświadomości przez BCL-e. Jakiś dziwny fenomen neurologiczny
sprawiał, że ze strzępków odizolowanych informacji składali wiedzę,
której w żadnym wypadku nie powinni posiadać. Wtedy niestety smutnym
wojskowym psychologom z Machiavellego pozostawało tylko jedno: wdrożyć
dla takiego Telbarczyka osobisty program zwany Klatką Rorschacha,
gdy BCL
w oparciu o skojarzenia pobrane z umysłu ofiary raczył jej mózg
odpowiednio spreparowaną myślową papką - prawie nie do odróżnienia od
własnych myśli. a wszystko w jednym tylko celu - by wyeliminować
kłopotliwego osobnika ze społeczeństwa wpędzając go w obłęd, a w
lżejszych przypadkach w nałóg. Jednym słowem taka bardziej zaawansowana
technicznie wersja tego co w starym, dobrym Związku Radzieckim na
matiuszce Ziemi nazywano „psychuszką”.
Rzeczywiście, po chwili zza rogu wyłonił się osobnik w niedbale
zarzuconej na ramie tunice i słomkowym kapeluszu. Z brodą skołtunioną
jak gniazda jaskółek i rzecz jasna z lampka oliwną w dłoni.
Przed ulicą zatrzymał się i jękliwym głosem zaintonował: „I pamiętaj!
Wozy bez ludzi jeździć będą i ludzi zabijać będą. Więc strzeż się i
uważaj! Czekaj na znak! Zielone światło! Pamiętaj!” Po czym obejrzał
się w lewo, w prawo i jeszcze raz w lewo i niepewnym krokiem przeszedł
na drugą ulicę, w chwilę później znikając w przeciwległym zaułku.
Zabójca odetchnął z ulga. Wyglądało na to, że wariat go nie zauważył.
Noel wolał nie zastanawiać się, jakie to fantastyczne twory rodem z
obrazów Hieronima Bosha BCL pakował nieszczęśnikowi do umysłu. Teoria
mówiła, że im bardziej złożona osobowość, tym są one ciekawsze.
Szczerze współczuł temu Telbarczykowi, podejrzewając, że śmierć
musiałaby być o wiele lepsza od takiego losu. Niestety nie mogli go
uwolnić, jeśli nie chcieli ryzykować pojawienia się kolejnego
nawiedzonego proroka o wieszczych skłonnościach.
Oderwał się od ściany domu, cicho jak duch przebiegł ulicę i przylgnął
do ściany wilii Phuriata Lemata. Rozejrzał się. Wokoło ani żywej duszy.
Operator też nie sygnalizował żadnego zagrożenia. Cisnął w górę linę z
cichym hakiem i podciągnąwszy się przeskoczył przez mur. Wprowadzenie
demokracji w Amorze warte było odrobiny wysiłku.
Rankiem znaleziono senatora na dziedzińcu jego domu z poderżniętym
gardłem. Telbarscy historycy długo jeszcze głowili się nad zagadką jego
śmierci budując najróżniejsze hipotezy w których za punkt oparcia
przyjmowali najczęściej mądrą zasadę: ten uczynił, komu przyniosło
korzyść - „is fecit, cui podest”, jak mawiali Rzymianie, ale oni
oczywiście znali wszystkich aktorów.
* * *
W swoim gabinecie Główny Koordynator Charles Pichegru siedział za
stołem taktycznym przedstawiającym plastyczną mapę Telbaru i rozmyślał
i rozmyślał. Co jakiś czas polecał prywatnemu komputerowi historycznemu
zmienić parametry programu i przeliczyć na nowo bieg historii z
uwzględnieniem potencjalnych naprężeń, mierzonych zarówno skalą
cierpień Telbarczyków, jak i stopniem zaabsorbowania
zasobów Machiavellego. Najpoważniejsze konsekwencje pociągała za sobą
oczywiście
zmiana kolejności wprowadzania nowych technologii. Niezależnie czy to
miało
być koło wodne, proch, igła magnetyczna, czy silnik parowy. Każde nowe
odkrycie
wpływało na koszty produkcji, transportu, operacji militarnych
zmieniając,
często diametralnie, wzorce handlu, układ sił społecznych, czy
geopolityczną
równowagę sił. Nawet niewielka z pozoru zmiana dziś, mogła niczym
mityczny
motyl chaosu zaowocować trudną do opanowania burzą w przyszłości. A
Pichegru
jako dowódca musiał planować historię na kilka kroków naprzód i starać
się
przewidzieć nieprzewidywalne.
Tym razem sprawdzał potencjalne scenariusze ekspansji Amoru,
zastanawiając się, jaką część kontynentu Kolibra powinno objąć przyszłe
imperium. Które z plemion barbarzyńskich muszą zostać podbite, a które
przeciwnie, powinny znaleźć się poza orbita jego wpływów, by gdy już
imperium odejdzie w przeszłość, uzyskać możliwie najkorzystniejszy
układ państw na kontynencie, który w ich planach miał być prekursorem
postępu technicznego i rozsadnikiem cywilizacji dla całej reszty
Telbaru.
Jedno nie ulegało wątpliwości: aby szybko ucywilizować barbarzyńskie
plemiona kontynentu Kolibra, potrzebowali imperium o ponadprzeciętnej
zdolności do ciągłej ekspansji, imperium które nie załamie się zbyt
szybko pod ciężarem podbojów i które, nim w końcu upadnie, zdąży
upowszechnić na kontynencie podstawowe
technologie niezbędne, by zamieszkujące go barbarzyńskie ludy
wykształciły
własne feudalne państwa.
Jedynym sposobem na osiągniecie tego celu było stworzenie państwa
demokratycznego. Rzecz karkołomna na tak niskim poziomie technologii,
gdy ciągle jeszcze zamiast maszyn we wszystkich większych
przedsięwzięciach produkcyjnych wykorzystywano na masową skalę
niewolniczą siłę roboczą, ale wykonalne.
Nie chodziło oczywiście o pseudodemokrację, w której za fasadą
powszechnych wyborów i nominalnych rządów większości kryła się władza
uprzywilejowanej kliki lub garstki populistycznych demagogów, a zamachy
stanu i represje polityczne były na porządku dziennym. Nie, w Amorze
musieli stworzyć stabilną równowagę polityczną, oparta na silnej
warstwie średniozamożnych obywateli, gwarantującą, że żadnemu z
walczących między sobą stronnictw politycznych nie uda się uzyskać nad
pozostałymi takiej przewagi, by móc z pozycji zwycięzców bezkarnie
gnębić pokonanych. Dlatego drugim, ważniejszym znacznie od rządów
większości, elementem prawdziwej demokracji były gwarancje
bezpieczeństwa dla tych, którzy akurat są w mniejszości: prawa
obywatelskie, wolność wypowiedzi i krytyki rządzących, niezależne sądy.
Te i dziesiątki innych procedur, gwarantujących, że gra o
władzę będzie mniej więcej uczciwa - na tyle ile to możliwe przy
uwzględnieniu ułomnej natury istot rozumnych. Innymi słowy istotą
systemu demokratycznego były jasne reguły gry, których przestrzegania,
gdy już pojawi się równowaga, obywatele szybko uczyli kłótliwych
polityków metodą psa Pawłowa.
Klasycznym przykładem, na którym w Akademii pokazywano studentom, jak
ważne są uczciwe procedury, była historia Alcybiadesa - ateńskiego
polityka z czasów Wojny Peloponeskiej, w której Ateny starły się ze
Spartą. Gdy podczas kampanii na Sycylii przywołano go do kraju, aby
złożył wyjaśnienia przed sądem w związku ze zbezczeszczeniem posągów
Hermesa, Alcybiades wiedząc doskonale, jak naprawdę działa ateńska
demokracja przy pierwszej okazji czmychnął ze statku, na którym miał
wracać do Aten. Jego stronników po serii procesów politycznych skazano
na śmierć lub wygnano z kraju, tym sposobem skutecznie eliminując z
polityki stronnictwo Alcybiadesa.
Pichegru przełączył mapę taktyczną na tryb porównywania zasobów. Tutaj
najlepiej widać było przewagę, jaką demokratyczny Amor będzie miał nad
innymi
krajami, górując nad nimi zdecydowanie niczym superdrapieżca lub
koncern,
który pierwszy odkrył technologię dającą mu zdecydowaną przewagę nad
konkurencją.
Sytuacja podczas uruchomionej symulacji historycznej zmieniała się jak
w kalejdoskopie, państwa bogaciły się lub biedniały, rosły w siłę lub
słabły, ale słupek reprezentujący potencjał Amoru zawsze był znacznie
wyższy niż słupki
jego potencjalnych przeciwników, a siłę miasta zwiększała jeszcze sieć
rozbudowanych
sojuszy.
Paradoksalnie jego siła brała się z tego, co ludzie zazwyczaj
postrzegają jako słabość: z ciągłych wewnętrznych sporów i chronicznego
braku jedności. W efekcie Amor wydawał na armię ułamek tego, co jego
przeciwnicy - dzięki czemu w chwili prawdziwego kryzysu mógł zawsze
sięgać do rezerw niedostępnych dla jego przeciwników.
Dzięki temu, że system naprawdę reprezentował większość obywateli, Amor
prowadził wojny tylko wtedy, gdy naprawdę były konieczne lub gdy były
zyskowne
dla ogółu obywateli, a nie tylko dla aktualnie rządzącej oligarchii,
jak
w innych miastach-państwach. Swoboda krytykowania władz i tuziny innych
mechanizmów samoregulujących powstrzymywały rządzących przed
popełnianiem głupich błędów, marnotrawieniem zasobów kraju w
bezsensownych przedsięwzięciach i ekspansją ponad miarę, która
zniszczyłaby dobrobyt amoryckiej klasy średniej.
I rząd siłą rzeczy zmuszony był do optymalizacji strategii, starając
się osiągnąć maksimum efektu przy minimum kosztów. Zarówno w
gospodarce, elastycznie reagując na zmieniającą się sytuację
ekonomiczną państwa, jak i w polityce zewnętrznej. Tam gdzie tylko
można Amor wspierał się dyplomacją, sojuszami, przekupstwem, a siły
używał tylko w ostateczności. Połowę nabytków przyszłego imperium
stanowić będą zresztą kraje, które wcale nie zostaną podbite zbrojnie,
ale wciągnięte w orbitę wpływów poprzez handel i sojusze, a potem
wchłonięte w sposób jak najbardziej pokojowy.
Wszystko powinno działać jak w zegarku przez trzysta lat. Potem w końcu
republika połknie więcej, niż będzie w stanie przetrawić i stopniowo
wyrodzi
się w populistyczną dyktaturę. Ale imperium będzie już na tyle wielkie,
że
ekspansja siłą rozpędu potrwa jeszcze trzy kolejne stulecia.
Pichegru westchnął. Tylko, że był w tym wszystkim jeden haczyk.
Najpierw trzeba było wprowadzić w Amorze demokrację. A żeby to zrobić,
trzeba było zdjąć białe rękawiczki i trochę się pobrudzić. Przede
wszystkim pokładowi spece od psychiatrii politycznej skłócali i szczuli
na siebie amoryckich polityków,
kompromitując i przycinając wszystkich, którzy choć trochę wyrastali
ponad
przeciętność. Wszystko po to, by miasto-państwo nie było w stanie
podjąć ekspansji
przeciwko sąsiadom. Przynajmniej do czasu.
Paradoksalnie, podsycanie konfliktów i wewnętrznych waśni przyśpieszało
rozwój Amoru. Silna konkurencja przyśpiesza ewolucję. Spojrzał na
portret
swego słynnego przodka po kądzieli. Siwowłosy szwajcar z nieodłączną
fajeczką
w zębach był podobno kosmicznie zdziwiony, gdy dowiedział się, że
najlepszym sposobem na przyśpieszenie rozwoju prymitywnej cywilizacji
jest paradoksalnie - przeszkadzanie jej.
Nagle drzwi do gabinetu otwarły się z takim hukiem, aż koordynator
podskoczył w fotelu.
-Pichegru, draniu!
Do środka z plikiem wydruków w ręce wpadł wąsaty facet, którego
koordynator miał nieszczęście znać jeszcze ze studiów na Akademii.
Tomasz Brink oblał na pierwszym roku egzamin z Teorii Systemów i
przeniósł się na dziennikarstwo. Ta odrobina wiedzy historycznej, która
jednak zdążył łyknąć, sprawiła, że redakcja tygodnika Section,
najwyraźniej chcąc się go pozbyć, wysłała Brinka jako korespondenta na
pokład Machiavellego. Niech czytelnicy dowiedzą się, jakimi sposobami
Federacja krzewi cywilizację. Tylko jakim cudem dogrzebał się do
tajnych danych? Czerwony nagłówek Confidential u góry dokumentów nie
pozostawiał żadnych wątpliwości - te materiały w żadnym razie nie
powinny trafić do ręki, która nimi wymachiwała.
Drzwi za intruzem zatrzasnęły się automatycznie.
-To już nasyłamy morderców na polityków? BBawimy się w skrytobójstwo! -
i rzucił papiery na stół.
Pichegru odwrócił kartki i szybko przebiegł tekst wzrokiem. Sprawa
Phuriata Lemata. Wiedział o co chodzi. Aż za dobrze. Amorycki senator,
którego pozbyli się przedwczoraj był na swoje i ich nieszczęście
szczególnie wyczulony na propagandowe audycje nadawane na falach
BCL-ów, co sprawiało, że potrafił z wyprzedzeniem wyczuć zmiany
nastrojów społecznych i zawczasu odpowiednio dostosować swoją politykę.
Paskudny przypadek, do tego z talentem taktycznym. Jeszcze rok, dwa i
mieliby w Amorze nowego Napoleona.
Pichegru nie byłby jednak dobrym Koordynatorem krążownika, gdyby nie
potrafił sobie radzić z takimi sytuacjami.
-Brink, ile lat się znamy?
-No... - zaczął zaskoczony dziennikarz.
-Komputer, przedstaw ekstrapolację alternaatywnego rozwoju historii
Telbaru, gdyby senator Phuriat Lemat został dyktatorem Amoru. Z
porównaniem różnicy w liczbie ofiar w stosunku do obecnie realizowanego
przez Machiavellego scenariusza historycznego.
-Proszę zaczekać kilka sekund Komandorze, odtwarzam zapis z rejestru. -
odpowiedział komputer mrugając światełkami, co jak dawno temu odkryli
psychologowie,
poprawiało samopoczucie ludzi, utwierdzając użytkowników w przekonaniu,
że
elektroniczna maszyna rzeczywiście ich słucha.
-Nie próbuj mydlić mi oczu statystyką Pichhegru. Zabójstwo to zabójstwo
i czytelnicy Section się o tym dowiedzą!
„Ot zalety wolności prasy” - westchnął w duchu Koordynator - „I
pomyśleć, że na taki koszmar zamierzamy skazać Telbarczyków.”
-Powiem więc w prostych słowach. Zamierzammy wprowadzić w Amorze
demokrację. Najgorszy z możliwych ustrojów, dla którego jednak nikt nie
wymyślił żadnej efektywniejszej alternatywy (nawet jeśli jego siła
wynikła w znacznej mierze z lepszego marketingu). Senator Phuriat
Lemat, na którego likwidację osobiście podpisałem zgodę, mógł zniweczyć
cały plan. Co więcej, nie udało się go ani skompromitować, ani odsunąć
na boczny tor, ani skłonić, by zajął się czym innym, na przykład
rodziną, albo uprawą roli na własnej plantacji u podnóża Złotych Gór.
Innymi słowy nie pozostawił nam wyboru. Teraz jego osobowość w matrycy
studiuje akta własnej sprawy, wraz z kontekstem
mechaniczno-historycznym. W dniu zakończenia projektu „Telbar” będzie
mógł wnieść oskarżenie w sprawie swojego zabójstwa, tak jak wszyscy.
Nie sądzę jednak, aby udało mu się wygrać tę sprawę. Popatrz.
Na wielkim, płaskim ekranie po przeciwnej stronie gabinetu komputer
zaczął w przyśpieszonym tempie wyświetlać różne symulacje, po cztery na
raz, jako że ekran zajmował całą ścianę. Granice zmieniały się jak w
kalejdoskopie, armie przesuwały jak mrówki, a miasta wraz z ich
sieciami handlowymi rozkwitały i obumierały, niczym piękne, egzotyczne
kwiaty. Śledzenie symulacji wymagało wytrenowanego umysłu, ale dla
wygody użytkownika program wypisywał w punktach kluczowe informacje i
konkluzje na żółtych ekranach obok każdej symulacji.
Zresztą czytanie ich nie okazało się konieczne. Wszystkie scenariusze
kończyły się bowiem w ten sam sposób: globalną katastrofą. Czy to w
wyniku wojny jądrowej, czy w efekcie niekontrolowanego użycia broni
biologicznej, czy też kryzysu spowodowanego wyczerpaniem się zasobów
naturalnych planety. Tak samo w pierwszym, jak i w ósmym, szesnastym,
czy dwudziestym czwartym scenariuszu. Tomasz patrzył na to wszystko z
szeroko rozwartymi oczami. znał tylko podstawy Mechaniki Historycznej,
ale to co widział, zrozumiałoby nawet dziecko.
-A gdybyśmy wezwali na pomoc inny krążowniik? Albo dwa? Przecież
Federacja zawsze trzyma jakieś w rezerwie...
Pichegru pokręcił głową.
-To nic nie zmieni Tomaszu. Problem leży nnie w sile ognia i naszych
zasobach, ale w odporności Telbarczyków. Mówiąc brutalnie: udałoby się
nam ich ocalić, ale nasze baterie BCL-ów zrobiłyby im po drodze kisiel
z mózgów, a matryca zamieniłaby się w szpital dla obłąkanych
samobójców. To wynika z naturalnego układu lądów, gór i innych
elementów tworzących środowisko historyczne planety. Geografia potrafi
być okrutna.
Brink przez dłuższą chwilę starał się przetrawić to, co usłyszał, ale
że w końcu był człowiekiem inteligentnym, więc zaakceptował fakty.
-A myślałem, że to z powodu jego nazwiska.. Znaczy się, że zacieramy
ślady.
-Nazwiska? Pichegru w pierwszej chwili niee pojął, ale przypomniawszy
sobie, że Brink jest Polakiem, zajrzał do słownika i zrozumienie
przyszło niemalże od razu. Uśmiechnął się gorzko.
-Nie Tomaszu. Zabijać z powodu takiej bzduury? Nie sądziłeś chyba, że
usuniemy Phuriata Lemata tylko z powodu jego śmiesznego nazwiska.
-Wiesz, przyznam się, że przemknęło mi to przez myśl.
-Ono jest znaczące tylko dla ciebie, po myyślisz po polsku. Dla Amorytów
to najzwyklejsze nazwisko na świecie. Phuriat nie ma nic wspólnego z
furiatem. To stare ludowe imię oznaczające człowieka w futrze, a Lemat
to po ichniemu ogrodnik i nie ma najmniejszego związku z matematyką.
Wybacz, ale to żarto zrozumiały co najwyżej dla tłumacza. To trochę
tak, jak z kawałem o białych niedźwiedziach, co to miały chodzić w
Polsce po ulicach.
-Nie nadążam.
-Był taki stary angielski kawał, w zasadziie żart słowny. Biegun to
„pole”, a więc Poland, czyli Polska, to „kraj koło bieguna” i nic
dziwnego, że muszą tam mieszkać białe niedźwiedzie.
Brink zachichotał mimowolnie.
-Do czego zmierzam: jeśli znasz języki - kkontynuował Pichegru - to
załapiesz żart. Jeśli, nie, gotowyś obrazić się śmiertelnie. I podobno
swego czasu w
Polsce reagowano histerycznie nawet na niewinną piosenkę o białym
misiu. Nie,
dla Amorytów Phuriat Lemat to najzwyklejsze nazwisko pod słońcem.
-Nie wmówisz mi jednak Charles, że to przyypadek.
Pichegru plasnął dłonią w blat biurka.
-W żadnym wypadku.
-Więc co?
-W zasadzie nie powinienem ci tego mówić, ale to i tak żadna tajemnica.
Znasz się na złożonych systemach?
-Pięć razy zdawałem teorię systemów to i ssiłą rzeczy coś tam w głowie
zostało.
-To uwierzysz zapewne, gdy ci powiem, że kkażdy odpowiednio złożony i
rozbudowany system zyskuje coś na kształt samoświadomości, a nawet
inteligencji.
-Czyli korporacja może zacząć żyć i myślećć?
-W pewnym sensie taki, jeśli jest odpowieddnio wielka i obejmuje swym
zasięgiem działania dziesiątki planet połączonych nadprzestrzennymi
łączami telekomunikacyjnymi.
-A jaki to ma związek z naszym senatorem?<
-A taki, że systemy komputerowe krążownikaa są tak złożone, że gdzieś
tam w ich trzewiach musi się w pewnym momencie zrodzić sztuczna
inteligencja.
-Czyli twierdzisz, że ten kawał, to robotaa jakiejś żyjącej w systemie
AI - Tomasz popatrzył na Koordynatora wzrokiem, który zdawał się mówić:
„Ty mi
tu Charles bajek o artyficjalnej inteligencji nie opowiadaj, zęby
zjadłem na dziennikarce”.
-Nie wiem, może to zwykły zbieg okolicznośści. Trudno zrozumieć
inteligencję tego rzędu mającą dostęp bibliotek starej Ziemi oraz do
wspomnień i doświadczeń milionów Telbarczyków i jednocześnie spętaną
tysiącami nieusuwalnych imperatywów wbudowanych w system. Obserwujac
cierpienia Telbarczyków wcale nie musi być zachwycona, że używamy jej
do takich celów, choć zna konsekwencje zaniechania i pewnie bardzo
dobrze rozumie, czym jest uświadomiona konieczność. Cóż Tomaszu,
człowiek ma przynajmniej tę wolność, że gdy się z czymś nie zgadza z
przyczyn moralnych, może popełnić samobójstwo. Ona nie. Nic dziwnego,
że robi nam koło
pióra, starając się dać Telbarczykom do zrozumienia, że z ich historią
jest
coś nie tak.
-Żarty sobie stroisz.
-Mówię poważnie. Wiesz jakie numery nam juuż wycięła?
-Rzuć kilka przykładów, jeśli to nie tajemmnica. - podsunął Brink,
zastanawiając się jednocześnie, co z nagrania da się wykorzystać w
materiale, który prześle do redakcji tygodnika Section.
-Chcesz przykładów? Proszę bardzo. W staryym micie o potopie opowiadanym
w kraju Wangi główny bohater nazywa się Tu-na-pisz-mit, co cię jako
Polaka ubawi, choć Telbarczyków chyba nie. Gorzej jednak, jeden z
danajskich myślicieli, wypromowanych przez AI nazywa się Xenofon, jakby
nie mogła wyraźniej zasugerować, że jest tubą kosmitów. Ale najlepszy
chyba numer wycięła nam z tą danajską
legendą o dwóch braciach Tezeuszu i Antitezeuszu, którzy zakochali się
w
jednej dziewczynie. Potem wyruszyli na wojnę, a dziewczyna powiła syna,
ale
nie wiadomo było, czy to syn Tezeusza, czy syn Anitezeusza. Jak to
usłyszałem, to myślałem, że dostanę apopleksji.
-Nie możecie czegoś z tym zrobić? - spytałł z niedowierzaniem Tomasz - W
końcu to może grozić dekonspiracją całego projektu.
-Niby jak? Mam zatrudnić połowę personelu i mocy obliczeniowych
komputerów do cenzurowania każdej baśni, wiersza, czy książki? A co z
alegoriami jak ten danajski mit o Oresie, który skradł bogom tajemnicę
snów zsyłanych przez nich na ludzi? Oczywista aluzja do naszych BCL-ów!
Przecież nawet nie wiemy, które z tych historii to sprawka naszej AI, a
które to zwykły zbieg okoliczności i efekt naszej nadmiernej
podejrzliwości. Uwierz mi Tomaszu, rychło zaczęlibyśmy gonić w piętkę i
tubylcy zaczęliby coś podejrzewać, gdyby co trzeci mit kończył się w
pół zdania, a ich pisarze i poeci, którym nasza cyfrowa ślicznotka
podsyła takie pomysły do głów, zaczęli nagle tracić wenę, albo bredzić
jak
nawiedzeni w wyniku nadużywania BCL-ów, gdybyśmy próbowali na siłę
powstrzymywać
ich przed pisaniem tego, co im się spodoba. Nie, mój drogi, zbyt gęsta
cenzura to najprostszy sposób, by się zdekonspirować. Zresztą nawet
gdybyśmy wyłapali wszystkie sekretne przekazy, które AI podsuwa
Telbarczykom, to oni i tak potrafiliby
się w doszukać w swojej literaturze sekretnych znaków nawet tam, gdzie
ich
nie ma. Historia dowodzi, że pomysłowość istot rozumnych w tym zakresie
jest
nieograniczona.
-To co, nic nie robicie?
-Wręcz przeciwnie. Tam gdzie znaki są zbytt nachalne i gdzie można
zrobić to bez ryzyka dekonspiracji, staramy się zacierać ślady. Ot
jacyś barbarzyńcy spalą bibliotekę. Jakiś poeta popadnie w
zapomnienie... Znacznie lepsze efekty daje jednak przegięcie w druga
stronę, czyli masowa dezinformacja.
-Mianowicie?
-Mianowicie na każdy prawdziwy przekaz od AI odpowiadamy tworząc tuzin
lub więcej wariackich opowieści, teorii lub mistycznych idei, tak że w
końcu nikt z Telbarczyków nie będzie w stanie połapać się w tym
labiryncie, ani dociec prawdy w stworzonym przez nas chaosie. Nie jest
to specjalnie trudne, nasza własna historia jest niewyczerpalną
składnica pomysłów na to, z czego zbudować taką zasłonę dymną: czarna
magia, kabała, Atlantyda, Trójkąt Bermudzki, UFO, paleoastronautyka,
spiskowe teorie dziejów, Iluminaci, węże morskie... Długo mógłbym
jeszcze wymieniać. Nawet jeśli któryś z Telbarczyków w końcu zada to
właściwe pytanie: czyli nie „jak brzmi przekaz”, ale: „kto i w jakim
celu robi tyle zamieszania” i metodą prób i błędów dotrze do właściwej
odpowiedzi, to i tak nikt mu nie uwierzy. Albo gorzej jeszcze, uznają
go za wariata.
-Iście diabelskie rozwiązanie. - Tomasz pookiwał z uznaniem głową. Jako
dziennikarz potrafił docenić artyzm dobrze zaplanowanej dezinformacji.
-
Mogę cię cytować?
-Ale tylko nieformalnie. - westchnął Picheegru - Nie chcemy przecież,
żeby opinia publiczna zaczęła postrzegać Flotę jako jeden wielki
kabaret.
-Masz moje słowo. - odparł Brink - Dobra, nie zawracam ci głowy, a o
Phuriacie na razie zamilczę.
-A te wydruki, jak dostałeś? - rzucił nibyy mimochodem Koordynator,
widząc że dziennikaż zbiera się do wyjścia.
-A wiesz, to dziwne, moja drukarka sama jee wypluła.
-Nie zdziwiło cię to?
-Myślisz, że to AI?
-Nie wiem, będę musiał sprawdzić. Może któóryś z archiwistów.
-Dlatego właśnie najpierw przyszedłem z tyym do ciebie.
-Dzięki Tomaszu.
-Nie ma sprawy, dziennikarz powinien być tteż odpowiedzialny. Od czasu
do czasu.
Koordynator uśmiechnął się, jakby usłyszał dobry dowcip.
W chwilę po wyjściu Brinka, Koordynator sprawdził, czy tym razem drzwi
jego gabinetu są solidnie zamknięte i zwrócił się do komputera:
-Dzięki za symulacje, uratowałeś mi skórę..
-Nie ma sprawy komandorze i moje wyrazy uzznania.
Pichegru uśmiechnął się pod wąsem, dzięki na poczekaniu wymyślonej
historii o spiskującej AI, Tomasz zapomniał wziąć wydruków symulacji.
Wystarczyło sprawdzić
parametry na pierwszym lepszym komputerze historycznym, by odkryć, że
to
lipa i nic więcej niż multimedialna dekoracja przygotowana na
poczekaniu przez
komputer taktyczny Koordynatora.
-Na przyszłość jednak będziemy musieli przzygotować jakieś wiarygodne
symulacje.
-Aye, komandorze.
-A po za tym trzeba sprawdzić, kto z załoggi podrzucił Brinkowi te
materiały o Phuriacie i zesłać drania do projektowania historii Dolnej
Mugolii.
-Słusznie. - mruknął komputer.
Warszawa, Sierpień 2005
Zezwalam na republikację tego opowiadania
za darmo
pod warunkiem podpisania tekstu: "Sławomir Dzieniszewski,
Melbrinionersteldregandiszfeltselior" i nie wprowadzania zmian w
tekście bez uzgodnienia ze mną.
Ciąg dalszy patrz: Kara Maksa Imusa
góra strony
|