lampa lampaMelbrinionersteldregandiszfeltselior

TYLKO DLA DOROSŁYCH
Wejście  --»»  Science Fiction --»» Śmierć Phuriata Lemata









































Śmierć Phuriata Lemata

Dalszy ciąg Misji Machiavellego i Kampanii Axeramosa. Opowieść o tym jak załoga ziemskiego krążownika historycznego modeluje dzieje obcej planety - Telbaru. Tym razem trochę przegadane, jak opowiadania Lema - ale w konwencji humorystycznej, więc może będzie strawne. Ocenę zostawiam czytelnikowi.

Dla Gosi M. - jak zwykle, za rysunki i piękno.

Motto:
Quis, quid, ubi, quibis auxilis, cur, quomodo, quando? - Kto, co, gdzie, jakimi środkami, dlaczego, kiedy?

Wieczór nadchodził szybkimi krokami i mieszkańcy Amoru powoli szykowali się do snu. Kupcy zwijali stragany, rolnicy wracali z pól, rzemieślnicy zamykali warsztaty. Wśród tego wieczornego rozgardiaszu Noel Roc, zawodowy morderca, jeden z najlepszych na pokładzie Machiavellego, spokojnym krokiem zmierzał do swojego celu.

Gdzieś tam w przyszłości, na pokładzie ziemskiego krążownika historycznego, zespół mędrców zastanawiał się, jak najlepiej zaprojektować historię Telbaru analizując szeregi zmiennych równań i stosy danych statystycznych.

Nie wnikał w ich decyzje, oni byli architektami historii i ogarniali wizję całości. On natomiast tylko skromnym rzemieślnikiem - mistrzem w zabijaniu. Z Mechaniki Historycznej znał tylko podstawy. Ot rzeczy, których uczy się dzieci w szkole.

Że można wyróżnić trzy podstawowe systemy polityczne: feudalny, populistyczny i demokratyczny. Że każdy kolejny jest od poprzedniego kilka razy skuteczniejszy jeśli chodzi o efektywność ekonomiczną i zdolności do ekspansji. Szczególnie ta druga własność była istotna z punktu widzenia realizowanego przez krążownik ESS Machiavelli planu historii. Zgodnie bowiem z Beynarowską zasadą naczyń połączonych, każdy kraj po podbiciu zbyt wielu słabiej rozwiniętych krain nieuchronnie pogrążał się w kryzysie, gdy rdzeń imperium równał w dół do podbitych ziem. Pod wpływem procesów ekonomicznych wynikających wprost z podstawowych zasad termodynamiki między połączonymi krajami zachodziła wymiana rozwiązań ustrojowych. Kraj niżej rozwinięty się cywilizował, a metropolia odwrotnie, barbaryzowała.

Architekci historii tymczasem próbowali tu ryzykownej żonglerki. Chcieli sprawić, by w nie znaczącym zbyt wiele mieście potomków Amora i Umera oligarchiczna republika przekształciła się w republikę demokratyczną, gdzie obywatele cały czas patrzeć będą władzy na ręce. Ziemianie potrzebowali bowiem wielkiego imperium, które szybko ucywilizuje zachodnią część, przypominającego swym rozczłonkowaniem Europę, kontynentu Kolibra. Tylko bowiem kraj demokratyczny stać było na to, by podbić kraje czterdzieści, a może nawet pięćdziesięciokrotnie ludniejsze od niego. Z tego co Noel rozumiał, był to efekt optymalnego wykorzystania sił i środków. Kontrola społeczna, dzięki społecznym sprzężeniom zwrotnym, które niczym wędzidło stopowały polityków, gdy zdawało im się pobłądzić, gwarantowała, że zasoby kraju nie będą marnotrawione w nieefektywnych przedsięwzięciach.  W końcu oczywiście system musiał się załamać: demokracja ponownie ustąpi systemowi populistycznemu - najpierw rządy zdominuje wąska oligarchia, tych, co najbardziej wzbogacili się na podbojach, a potem ostatnie pozory republikańskiej praworządności obali dyktatura wojskowa. W końcu kraj ponownie przedzierzgnie się w feudalną monarchię. Potem imperium rozpadnie się na części, a osłabione kraje najadą barbarzyńcy. Ale rychło przyswoją sobie wyższą kulturę i technologię i kontynent zostanie ucywilizowany.

Poprawił skryty pod togą miotacz strzał i przypięty do niego kołczan. Zamach musiał wyglądać naturalnie. Phuriat Lemat niestety nie był osobą, której istnienie udałoby się wymazać z kronik historycznych i ludzkiej pamięci. Przyśpieszył kroku, nie przymierzając, jak ich pokładowi macherzy od dziejów.

Problem polegał na tym, że przy obecnym poziomie technologicznym Amoru, odpowiadającym mniej więcej klasycznej Grecji, gdzie przemysł opierał się w znacznej mierze na pracy niewolników, wprowadzenie w mieści-państwie prawdziwej demokracji nie było sprawą łatwą. Przede wszystkim trzeba było zadbać, aby w ciągu tych parudziesięciu lat, które dzielić będą obalenie monarchii od pojawienia się demokracji, oligarchiczna republika Amoru nie podbiła zbyt wielu krajów ościennych, co mogłoby zatrzymać ją w rozwoju. Państwa populistyczne bowiem, aczkolwiek sprawniejsze w tym względzie od feudalnych, również dość szybko załamywały się pod ciężarem podbojów. Z tego co pamiętał, wystarczyło, aby opanowały kraje o liczbie ludności cztery, czy może pięć razy przekraczającej populacje metropolii i rządzące elity wyradzały się na powrót w klasę feudałów.

Jednym słowem trzeba było ustawicznie dbać, by sąsiedzi Amoru byli na tyle silni, aby uniemożliwić mu ekspansję i na tyle słabi, by go z kolei nie podbić. Resztę załatwi czas, no i jeszcze popyt na tańsze amoryckie towary w okolicznych, bogatych miastach-państwach Amsterów i Danajów. Na ich eksporcie wyrośnie siła amoryckiej klasy średniej: farmerów i kupców. Utrzymanie takiej chwiejnej równowagi wymagało ciągłego balansowania na ostrzu noża. Jak dotąd jednak szło im dobrze. Aż do czasu pojawienia się Phuriata Lemata.

Wreszcie dotarł na miejsce. Porzucona kamienna szopa stała tuż obok drogi, którą każdego wieczora wracał z posiedzeń senatu lub z miejskiego magistratu Phuriat Lemat. Senator, mimo iż był jednym z najzamożniejszych ludzi w kraju, mieszkał skromnie w niewielkiej willi, trochę na uboczu, starannie budując swój wizerunek skromnego obywatela. Zazwyczaj też chodził po mieście bez obstawy, tylko w wyjątkowych sytuacjach towarzyszyło mu dwóch lub trzech adoptowanych synów z mieczami.

Noel Roc zrzucił niewygodną tunikę. Zzuł sandały, których stukot na glinianym klepisku mógł zdradzić ofierze jego obecność. I złożył karabin BOW (przypis: Ballistic Off-hand Weapon), który potrafił bezgłośnie wyrzucać różne rodzaje miotanych pocisków. Załadował go strzałami i przycupnąwszy przy poszerzonym zębem czasu otworze okiennym pogrążył się w oczekiwaniu. Wklejona do małżowiny ucha słuchawka komunikatora zapewniała mu kontakt z nadzorującym całą akcję operatorem, który z powietrza śledził każdy ruch Lemata, jak również sprawdzał, czy samemu Noelowi nie grozi niebezpieczeństwo dekonspiracji. 

Należało zachować ostrożność, aby nie wzbudzić podejrzeń telbarskich historyków, którzy będą badać ten okres historii Amoru. Co prawda i tak czyściciele z Machiavellego będą jeszcze zacierać ślady, by wymazać świadectwa o co bardziej ewidentnych przypadkach manipulacji. Kroniki będą palone podczas najazdów barbarzyńców, a specjaliści od historycznego czarnego pijaru dorobią republice gębę oligarchicznej dyktatury, dbając by w kronikach pojawiały się głównie przykłady nadużyć z czasów, gdy demokracja w Amorze będzie już tylko wspomnieniem i pod demokratyczną fasadą kryć się będzie kraj z natury populistyczny rządzony przez garść uprzywilejowanych rodów. Wszystko po to, aby Telbarczycy nie domyślili się zbyt wcześnie, że ich historia jest sterowana przez kogoś z zewnątrz. Istotami świadomymi manipulacji rządzi się bowiem znacznie trudniej i co za tym idzie dekonspiracja projektu zbytnio obciążyłaby zasoby Machiavellego, szczególnie w ostatnim, najbardziej ryzykownym stuleciu, gdy na planecie dominować będą mniej lub bardziej krwawe dyktatury.

Phuriat Lemat tymczasem, nieświadom obserwującego go z góry czujnego oka operatora, równym i statecznym krokiem, jaki przystoi poważnemu politykowi i człowiekowi, który bądź co bądź niejedno już w życiu widział i niejednego doświadczył, podążał do swego domu. Przeżył bowiem i zarazę i sztorm na Morzu Amsterskim i ciężką kampanię przeciw danajskiemu miastu Kume, gdy wszyscy razem i Szlachetni i w lada jakie włócznie, tarcze, a czasem tylko proce uzbrojeni Prości, marzli razem, solidarnie podczas szarugi w Złotych Górach. Pamiętał doskonale, to właśnie wtedy, pewnego chłodnego wiosennego poranka po raz pierwszy zaświtała mu w głowie myśl, że przecież wszyscy są sobie nawzajem potrzebni. Szlachetni i Prości - jedni bez drugich zginą, tak jak ciało nie przetrwa bez kierującej nim głowy, a głowa bez członków ciała też szczeźnie niechybnie. Republika z jej uświęconą tradycją separacją była niewydolna, tak samo jak chylące się ku upadkowi miasta Amsterów. Trzeba było zniszczyć starą strukturę i stworzyć nowy Amor - kraj równych szans dla wszystkich obywateli. Gdy już wyznaczył sobie cel, reszta była już tylko kwestią systematycznej budowy swojej pozycji. „Śpiesz się powoli”, jak mawiał jego ojciec. Zresztą Phuriat miał ułatwione zadanie. W końcu należał do szanowanej rodziny Szlachetnych.

Skręcił właśnie w boczną uliczkę, która zaprowadzić miała go jak co dzień do domu na północnych przedmieściach Amoru. Po parudziesięciu krokach dotarł do skrzyżowania ozdobionego posągiem bogini Vexli, skąd do jego wilii prowadziły dwie drogi: dłuższa i wygodniejsza, którą wybierał zazwyczaj lub też skrót wiodący zboczem porośniętego oliwnym gajem wzgórza.

„Wieczór taki piękny” - pomyślał - „Wejdźmy na wzgórze przyjrzeć się miastu, mój stary Phuriacie.” W górze operator odczytał aproksymację tej myśli - nie same słowa, ale ogólną chęć wyboru trudniejszej drogi i z iście komputerowym refleksem wdrożył plan awaryjny.

Ledwo senator, zarzuciwszy na ramię połę purpurowego płaszcza, postąpił trzy kroki w niewłaściwym kierunku, czarny kot dotąd leniwie przesypiający dzień na ganku jednego z domów, zerwał się nagle jak rażony prądem i przebiegł na drugą stronę ulicy tuż pod nogami szacownego Lemata. Odpowiednio skalibrowany impuls pokładowego BCL-a (przypis: brainwashing control laser) wzbudził w biednym stworzeniu uczucie paniki - rzecz znacznie prostsza niż pranie ludzkich mózgów, do czego urządzenia te były wykorzystywane na co dzień.

Phuriat zatrzymał się zaskoczony. Jak wszyscy Amoryci był przesądny, a czarny kot, jak wiadomo, przynosił pecha. Podobnie jak nie odprawienie stosownych wróżb przed bitwą. Długo zajęło ziemskim specjalistom od modelowania kontekstu kulturowego wykreowanie odpowiedniego zestawu przesądów, dzięki którym mieszkańcy miasta mającego w przyszłości wyrosnąć na imperium byli łatwiejsi do sterowania. Zastanawiał się chwilę, a operator zamarł w napięciu. Problem z senatorem polegał na tym, że miał ponadprzeciętną czułość na impulsy BCL-ów, połączoną z rozwiniętym zmysłem krytycznym i wrodzonym sceptycyzmem. Co oznaczało, niestety, że nie można go było stymulować tak często i intensywnie jak zwykłych ludzi. W tym przypadku lepiej było zdać się na uwarunkowanie kulturowe i czekać.

I rzeczywiście, Amoryta cofnął się i ruszył do domu zwykłą drogą. Tuż obok szopy, w której skrył się Noel.
„Operacja Czarny Kot zakończona. Ptaszek zmierza do klatki” - zakomunikował operator zwyczajowym kodem. Niby na Telbarze nie było nikogo, kto mógłby ich podsłuchać, ale procedury były procedurami.

Nie minęło kilka chwil i Phuriat Lemat znalazł się na celowniku Noelowego karabinu. Zabójca wstrzymał się chwilę, by mieć pewność, że trafi w serce i na wdechu nacisnął spust. Wystrzelona z BOW-a strzała pewnie pomknęła do celu i...
... z brzęknięciem wbiła się drewnianą okiennicę domu za plecami senatora, który nie wiedzieć czemu, właśnie w tym momencie schylił się w pół.
„Co do cholery?” - przemknęło mu przez myśl, ale wyćwiczonym ruchem założył kolejną strzałę. Roc był za dobry w swoim fachu, by zaskoczenie zatrzymało go dłużej niż ułamek sekundy. Ponownie wycelował, nacisnął spust i...

Potworny łoskot rozdarł ciszę wieczoru. Noel odruchowo odwrócił głowę i zaskoczony nacisnął spust. Strzała pomknęła do celu. Śmiertelny jęk przebijanego człowieka świadczył, że dotarła do celu. Podążył wzrokiem za trzymaną w dłoni lufą BOW-a i zbaraniał. Śmiertelną ofiarą był jakiś przechodzień z obnażonym mieczem, który nie wiedzieć kiedy wynurzył się zza rogu tuż obok senatora. Ten z kolei gapił się zaskoczony na osuwającego się tuż u jego stóp trupa, nadal nic nie rozumiejąc. Odruchowo odsunął się pod ścianę domu.

Na swoje szczęście, bowiem w tej chwili ulicą niczym lawina stoczyły się dwa tuziny ciężkich pitonów z oliwą miażdżąc i wgniatając w ziemię zastrzelonego Amorytę. Senator jednak nie został nawet draśnięty.

Noel Roc niezrażony załadował kolejną strzałę. Już miał wycelować po raz trzeci, gdy nagle niepohamowany impuls seksualnej rozkoszy sparaliżował go od stóp do głów, uniemożliwiając jakikolwiek ruch - to jego operator użył WASP-a - systemu służącego zazwyczaj do rozbudzania erotycznej fascynacji między para tubylców. Tym razem jednak jego ukąszenie miało powstrzymać Noela przed strzałem do senatora - widocznie w polu widzenia pojawili się jacyś niepożądani świadkowie i trzeba było przerwać akcję. „Przede wszystkim nie dać się przyłapać” - jak głosiła Pierwsza Dyrektywa.

„Trudno mój drogi Phuriacie, innym razem” - pomyślał zabójca i szarpnąwszy uchwyt bezpiecznika powrotu awaryjnego, rozpłynął się w odmętach czasu.

Operator jeszcze przez chwilę obserwował aproksymacje myśli senatora. Niedobrze, niedobrze, Amoryta zaczął się zastanawiać, co tu się wydarzyło. Szansa, ze znajdzie właściwą odpowiedź była żadna, ale paranoik z taką pozycją polityczną i w tak ważnym punkcie historii to katastrofa dla projektu. Trzeba chyba będzie na wszelki wypadek uruchomić procedurę czyszczenia wspomnień, by ofiara nie wywróciła do góry nogami połowy Amoru, zanim uda się go usunąć. Wprowadził odpowiednie parametry dla osobistego BCL-a pilnującego senatora i jego predator również rozpłynął się w czasie.

*   *   *

Komisja śledcza w sprawie zamachu na Phuriata Lemata - anonimowy proces na jednym z serwerów Machiavellego

Auditor:
Otwieram proces.
Warning: Przypominam, że niniejsze dochodzenie objęte jest klauzulą tajności.
Auditor: Czy wszyscy obecni? Proszę o potwierdzenie.
Operator: Obecny.
MedKiller: Obecny.
MadBringer: Obecny.
FateMoulder: Obecny.
WatchAngel: Obecny.
Auditor: Zatem rozpoczynam sesję komisji w sprawie zamachy na Phuriata Lemata. Zapis do archiwów historycznych Machiavellego, zostanie odtajniony dopiero po zakończeniu projektu. Zaprzysięgam świadków w kolejności zgłaszania.
Operator: Przysięgam zeznawać szczerą prawdę, całą prawdę i tylko prawdę.
MedKiller: Przysięgam zeznawać szczerą prawdę, całą prawdę i tylko prawdę.
MadBringer: Przysięgam zeznawać szczerą prawdę, całą prawdę i tylko prawdę.
FateMoulder: Przysięgam zeznawać szczerą prawdę, całą prawdę i tylko prawdę.
WatchAngel: Przysięgam zeznawać szczerą prawdę, całą prawdę i tylko prawdę.
Auditor: Przesłuchanie to odbywa się na wniosek Operatora, którego zamach na Phuriata Lemata nie powiódł się z powodu serii dziwnych zbiegów okoliczności. Proszę o raport na temat tego qui pro quo, z którego protokołem świadkowie mieli okazję się zapoznać. MedKiller?
MedKiller: Prowadzę projekt, którego celem jest wyeliminowanie Phuriata Lemata. Poddajemy jego organizm napromieniowaniu małymi dawkami promieni Roentgena. Nie na tyle wysokimi, by wywołać chorobę popromienną, ale wystarczającymi, by spowodować drobne mutacje DNA i w końcu chorobę nowotworową. Projekt z konieczności jest długotrwały, bo senator ma silny organizm, ale zgon będzie wyglądać na naturalny. Raport medyczny z omawianego dnia wskazuje na stan zapalny będący ubocznym efektem projektu. Nagły atak bólu spowodował, że obiekt pochylił się w krytycznym momencie, unikając pierwszej strzały likwidatora.
Auditor: MadBringer?
MadBringer: Prowadzę projekt, którego celem jest wyeliminowanie Phuriata Lemata. Techniką reklamy podprogowej serwowanej za pomocą BCL-ów wzbudzono w umyśle Marata Varata, strażnika miejskiego, paranoiczną nienawiść do senatora. Marat miał być przekonany, że Phuriat sypia z jego żoną i by zmyć hańbę, powinien go zabić. Tego wieczora jego obsesja sięgnęła zenitu. Zwiększyliśmy natężenie sugestii sterującej i posłaliśmy Marata śladem senatora. Niestety zginął od drugiej strzały.
Auditor: FateMoulder?
FateMoulder: Prowadzę projekt, którego celem jest wyeliminowanie Phuriata Lemata poprzez nieszczęśliwy wypadek. Zadbaliśmy, by przy drodze, którą wraca do domu, znalazł się tego wieczoru źle zabezpieczony stos pitonów z oliwą. Rolę spustu miał pełnić wścibski kogut lubiący przesiadywać na szczycie tego stosu. Niestety niespodziewany atak Marata Varata sprawił, że senator usunął się z drogi lawiny i nie został zmiażdżony, jak to zostało zaplanowane.
Auditor: WatchAngel?
WatchAngel: Prowadzę projekt, którego celem jest ścisłe nadzorowanie i śledzenie Phuriata Lemata z priorytetem dopuszczającym manipulowanie poczynaniami senatora za pomocą BCL-a tylko w sytuacjach krytycznych. Gdybym został wcześniej powiadomiony o zamachach, mógłbym pomóc.
Auditor: Masz chyba dostęp do informacji na temat wszystkich projektów dotyczących obiektu?
WatchAngel: Tak, ale tym razem projekty Operatora, MedKillera i MadBringera i FateMouldera objęte były klauzulą najwyższej tajności. Nie miałem do nich dostępu. Nie mogłem pomóc. Przypominam, że profil psychologiczny senatora wyklucza agresywne używanie BCL-ów. Nie mając danych, musiałem przyjąć strategię wyczekującą.
Auditor: Pytanie do Experta - jakie jest prawdopodobieństwo takiego zbiegu okoliczności, jaki tu analizujemy?
Expert: Proszę czekać, przeprowadzam analizę probalistyczną.
Auditor: Czekamy...
Expert: Zważywszy, że czas i miejsce wszystkich zamachów narzucały zwyczaje senatora, oceniam prawdopodobieństwo jako w przybliżeniu jeden do miliona.
Auditor: Więc małe?
Expert: Małe, ale uwzględniwszy skalę tajnych operacji realizowanych przez systemy Machiavellego, podobne zbiegi okoliczności zdarzają się przeciętnie raz na mniej więcej 10 do 12 lat.
Auditor: Przyjęliśmy ekspertyzę. Uważam sesję komisji za zamkniętą. Raport końcowy zostanie trwale zapisany w pliku.

*   *   *

Cztery miesiące później Noel Roc powrócił na Telbar, by dokończyć robotę, której nie udało mu się wykonać tamtego feralnego dnia. Był odrobinę zmęczony, w końcu dla niego upłynęły zaledwie cztery godziny i to spędzone na intensywnych przygotowaniach na pokładzie Machiavellego.

Tym razem skradał się wprost do willi Phuriata. Była ciemna noc, żadnych przechodniów. wystarczyło wspiąć się na ścianę, zeskoczyć na wewnętrzny dziedziniec i zaczaić w podcieniu za drzwiami. Operator miał zadbać, by senator obudził się w środku nocy wstając za potrzeba. Droga do ustępu wiodła właśnie przez dziedziniec. Potem już będzie łatwo, wystarczy ostry nóż.

Nagle przystanął i wiedziony instynktem przywarł do ściany domu. Ktoś w środku nocy wędrował ulicami z oliwnym kagankiem w dłoni. „Ki diabeł? Chyba nie szuka człowieka?” Noel stuknął palcem dłoni w słuchawkę komunikatora, dając w ten sposób operatorowi sygnał, że potrzebuje wsparcia.
-Spokojnie, to wariat indukowany. - usłyszzał w uchu głos operatora - Zaraz sobie pójdzie.

Noel wzruszył ramionami. Co pewien czas trafiali się Telbarczycy, którzy przez przypadek wchodzili w rezonans z audycjami serwowanymi im do podświadomości przez BCL-e. Jakiś dziwny fenomen neurologiczny sprawiał, że ze strzępków odizolowanych informacji składali wiedzę, której w żadnym wypadku nie powinni posiadać. Wtedy niestety smutnym wojskowym psychologom z Machiavellego pozostawało tylko jedno: wdrożyć dla takiego Telbarczyka osobisty program zwany Klatką Rorschacha, gdy BCL w oparciu o skojarzenia pobrane z umysłu ofiary raczył jej mózg odpowiednio spreparowaną myślową papką - prawie nie do odróżnienia od własnych myśli. a wszystko w jednym tylko celu - by wyeliminować kłopotliwego osobnika ze społeczeństwa wpędzając go w obłęd, a w lżejszych przypadkach w nałóg. Jednym słowem taka bardziej zaawansowana technicznie wersja tego co w starym, dobrym Związku Radzieckim na matiuszce Ziemi nazywano „psychuszką”.

Rzeczywiście, po chwili zza rogu wyłonił się osobnik w niedbale zarzuconej na ramie tunice i słomkowym kapeluszu. Z brodą skołtunioną jak gniazda jaskółek i rzecz jasna z lampka oliwną w dłoni.

Przed ulicą zatrzymał się i jękliwym głosem zaintonował: „I pamiętaj! Wozy bez ludzi jeździć będą i ludzi zabijać będą. Więc strzeż się i uważaj! Czekaj na znak! Zielone światło! Pamiętaj!” Po czym obejrzał się w lewo, w prawo i jeszcze raz w lewo i niepewnym krokiem przeszedł na drugą ulicę, w chwilę później znikając w przeciwległym zaułku.

Zabójca odetchnął z ulga. Wyglądało na to, że wariat go nie zauważył. Noel wolał nie zastanawiać się, jakie to fantastyczne twory rodem z obrazów Hieronima Bosha BCL pakował nieszczęśnikowi do umysłu. Teoria mówiła, że im bardziej złożona osobowość, tym są one ciekawsze. Szczerze współczuł temu Telbarczykowi, podejrzewając, że śmierć musiałaby być o wiele lepsza od takiego losu. Niestety nie mogli go uwolnić, jeśli nie chcieli ryzykować pojawienia się kolejnego nawiedzonego proroka o wieszczych skłonnościach.

Oderwał się od ściany domu, cicho jak duch przebiegł ulicę i przylgnął do ściany wilii Phuriata Lemata. Rozejrzał się. Wokoło ani żywej duszy. Operator też nie sygnalizował żadnego zagrożenia. Cisnął w górę linę z cichym hakiem i podciągnąwszy się przeskoczył przez mur. Wprowadzenie demokracji w Amorze warte było odrobiny wysiłku.

Rankiem znaleziono senatora na dziedzińcu jego domu z poderżniętym gardłem. Telbarscy historycy długo jeszcze głowili się nad zagadką jego śmierci budując najróżniejsze hipotezy w których za punkt oparcia przyjmowali najczęściej mądrą zasadę: ten uczynił, komu przyniosło korzyść - „is fecit, cui podest”, jak mawiali Rzymianie, ale oni oczywiście znali wszystkich aktorów.

*   *   *

W swoim gabinecie Główny Koordynator Charles Pichegru siedział za stołem taktycznym przedstawiającym plastyczną mapę Telbaru i rozmyślał i rozmyślał. Co jakiś czas polecał prywatnemu komputerowi historycznemu zmienić parametry programu i przeliczyć na nowo bieg historii z uwzględnieniem potencjalnych naprężeń, mierzonych zarówno skalą cierpień Telbarczyków, jak i stopniem zaabsorbowania zasobów Machiavellego. Najpoważniejsze konsekwencje pociągała za sobą oczywiście zmiana kolejności wprowadzania nowych technologii. Niezależnie czy to miało być koło wodne, proch, igła magnetyczna, czy silnik parowy. Każde nowe odkrycie wpływało na koszty produkcji, transportu, operacji militarnych zmieniając, często diametralnie, wzorce handlu, układ sił społecznych, czy geopolityczną równowagę sił. Nawet niewielka z pozoru zmiana dziś, mogła niczym mityczny motyl chaosu zaowocować trudną do opanowania burzą w przyszłości. A Pichegru jako dowódca musiał planować historię na kilka kroków naprzód i starać się przewidzieć nieprzewidywalne.

Tym razem sprawdzał potencjalne scenariusze ekspansji Amoru, zastanawiając się, jaką część kontynentu Kolibra powinno objąć przyszłe imperium. Które z plemion barbarzyńskich muszą zostać podbite, a które przeciwnie, powinny znaleźć się poza orbita jego wpływów, by gdy już imperium odejdzie w przeszłość, uzyskać możliwie najkorzystniejszy układ państw na kontynencie, który w ich planach miał być prekursorem postępu technicznego i rozsadnikiem cywilizacji dla całej reszty Telbaru.

Jedno nie ulegało wątpliwości: aby szybko ucywilizować barbarzyńskie plemiona kontynentu Kolibra, potrzebowali imperium o ponadprzeciętnej zdolności do ciągłej ekspansji, imperium które nie załamie się zbyt szybko pod ciężarem podbojów i które, nim w końcu upadnie, zdąży upowszechnić na kontynencie podstawowe technologie niezbędne, by zamieszkujące go barbarzyńskie ludy wykształciły własne feudalne państwa.

Jedynym sposobem na osiągniecie tego celu było stworzenie państwa demokratycznego. Rzecz karkołomna na tak niskim poziomie technologii, gdy ciągle jeszcze zamiast maszyn we wszystkich większych przedsięwzięciach produkcyjnych wykorzystywano na masową skalę niewolniczą siłę roboczą, ale wykonalne.

Nie chodziło oczywiście o pseudodemokrację, w której za fasadą powszechnych wyborów i nominalnych rządów większości kryła się władza uprzywilejowanej kliki lub garstki populistycznych demagogów, a zamachy stanu i represje polityczne były na porządku dziennym. Nie, w Amorze musieli stworzyć stabilną równowagę polityczną, oparta na silnej warstwie średniozamożnych obywateli, gwarantującą, że żadnemu z walczących między sobą stronnictw politycznych nie uda się uzyskać nad pozostałymi takiej przewagi, by móc z pozycji zwycięzców bezkarnie gnębić pokonanych. Dlatego drugim, ważniejszym znacznie od rządów większości, elementem prawdziwej demokracji były gwarancje bezpieczeństwa dla tych, którzy akurat są w mniejszości: prawa obywatelskie, wolność wypowiedzi i krytyki rządzących, niezależne sądy. Te i dziesiątki innych procedur, gwarantujących, że gra o władzę będzie mniej więcej uczciwa - na tyle ile to możliwe przy uwzględnieniu ułomnej natury istot rozumnych. Innymi słowy istotą systemu demokratycznego były jasne reguły gry, których przestrzegania, gdy już pojawi się równowaga, obywatele szybko uczyli kłótliwych polityków metodą psa Pawłowa.

Klasycznym przykładem, na którym w Akademii pokazywano studentom, jak ważne są uczciwe procedury, była historia Alcybiadesa - ateńskiego polityka z czasów Wojny Peloponeskiej, w której Ateny starły się ze Spartą. Gdy podczas kampanii na Sycylii przywołano go do kraju, aby złożył wyjaśnienia przed sądem w związku ze zbezczeszczeniem posągów Hermesa, Alcybiades wiedząc doskonale, jak naprawdę działa ateńska demokracja przy pierwszej okazji czmychnął ze statku, na którym miał wracać do Aten. Jego stronników po serii procesów politycznych skazano na śmierć lub wygnano z kraju, tym sposobem skutecznie eliminując z polityki stronnictwo Alcybiadesa.

Pichegru przełączył mapę taktyczną na tryb porównywania zasobów. Tutaj najlepiej widać było przewagę, jaką demokratyczny Amor będzie miał nad innymi krajami, górując nad nimi zdecydowanie niczym superdrapieżca lub koncern, który pierwszy odkrył technologię dającą mu zdecydowaną przewagę nad konkurencją.

Sytuacja podczas uruchomionej symulacji historycznej zmieniała się jak w kalejdoskopie, państwa bogaciły się lub biedniały, rosły w siłę lub słabły, ale słupek reprezentujący potencjał Amoru zawsze był znacznie wyższy niż słupki jego potencjalnych przeciwników, a siłę miasta zwiększała jeszcze sieć rozbudowanych sojuszy.

Paradoksalnie jego siła brała się z tego, co ludzie zazwyczaj postrzegają jako słabość: z ciągłych wewnętrznych sporów i chronicznego braku jedności. W efekcie Amor wydawał na armię ułamek tego, co jego przeciwnicy - dzięki czemu w chwili prawdziwego kryzysu mógł zawsze sięgać do rezerw niedostępnych dla jego przeciwników.

Dzięki temu, że system naprawdę reprezentował większość obywateli, Amor prowadził wojny tylko wtedy, gdy naprawdę były konieczne lub gdy były zyskowne dla ogółu obywateli, a nie tylko dla aktualnie rządzącej oligarchii, jak w innych miastach-państwach. Swoboda krytykowania władz i tuziny innych mechanizmów samoregulujących powstrzymywały rządzących przed popełnianiem głupich błędów, marnotrawieniem zasobów kraju w bezsensownych przedsięwzięciach i ekspansją ponad miarę, która zniszczyłaby dobrobyt amoryckiej klasy średniej.

I rząd siłą rzeczy zmuszony był do optymalizacji strategii, starając się osiągnąć maksimum efektu przy minimum kosztów. Zarówno w gospodarce, elastycznie reagując na zmieniającą się sytuację ekonomiczną państwa, jak i w polityce zewnętrznej. Tam gdzie tylko można Amor wspierał się dyplomacją, sojuszami, przekupstwem, a siły używał tylko w ostateczności. Połowę nabytków przyszłego imperium stanowić będą zresztą kraje, które wcale nie zostaną podbite zbrojnie, ale wciągnięte w orbitę wpływów poprzez handel i sojusze, a potem wchłonięte w sposób jak najbardziej pokojowy.

Wszystko powinno działać jak w zegarku przez trzysta lat. Potem w końcu republika połknie więcej, niż będzie w stanie przetrawić i stopniowo wyrodzi się w populistyczną dyktaturę. Ale imperium będzie już na tyle wielkie, że ekspansja siłą rozpędu potrwa jeszcze trzy kolejne stulecia.

Pichegru westchnął. Tylko, że był w tym wszystkim jeden haczyk. Najpierw trzeba było wprowadzić w Amorze demokrację. A żeby to zrobić, trzeba było zdjąć białe rękawiczki i trochę się pobrudzić. Przede wszystkim pokładowi spece od psychiatrii politycznej skłócali i szczuli na siebie amoryckich polityków, kompromitując i przycinając wszystkich, którzy choć trochę wyrastali ponad przeciętność. Wszystko po to, by miasto-państwo nie było w stanie podjąć ekspansji przeciwko sąsiadom. Przynajmniej do czasu.

Paradoksalnie, podsycanie konfliktów i wewnętrznych waśni przyśpieszało rozwój Amoru. Silna konkurencja przyśpiesza ewolucję. Spojrzał na portret swego słynnego przodka po kądzieli. Siwowłosy szwajcar z nieodłączną fajeczką w zębach był podobno kosmicznie zdziwiony, gdy dowiedział się, że najlepszym sposobem na przyśpieszenie rozwoju prymitywnej cywilizacji jest paradoksalnie - przeszkadzanie jej.

Nagle drzwi do gabinetu otwarły się z takim hukiem, aż koordynator podskoczył w fotelu.
-Pichegru, draniu!
Do środka z plikiem wydruków w ręce wpadł wąsaty facet, którego koordynator miał nieszczęście znać jeszcze ze studiów na Akademii. Tomasz Brink oblał na pierwszym roku egzamin z Teorii Systemów i przeniósł się na dziennikarstwo. Ta odrobina wiedzy historycznej, która jednak zdążył łyknąć, sprawiła, że redakcja tygodnika Section, najwyraźniej chcąc się go pozbyć, wysłała Brinka jako korespondenta na pokład Machiavellego. Niech czytelnicy dowiedzą się, jakimi sposobami Federacja krzewi cywilizację. Tylko jakim cudem dogrzebał się do tajnych danych? Czerwony nagłówek Confidential u góry dokumentów nie pozostawiał żadnych wątpliwości - te materiały w żadnym razie nie powinny trafić do ręki, która nimi wymachiwała.

Drzwi za intruzem zatrzasnęły się automatycznie.
-To już nasyłamy morderców na polityków? BBawimy się w skrytobójstwo! - i rzucił papiery na stół.
Pichegru odwrócił kartki i szybko przebiegł tekst wzrokiem. Sprawa Phuriata Lemata. Wiedział o co chodzi. Aż za dobrze. Amorycki senator, którego pozbyli się przedwczoraj był na swoje i ich nieszczęście szczególnie wyczulony na propagandowe audycje nadawane na falach BCL-ów, co sprawiało, że potrafił z wyprzedzeniem wyczuć zmiany nastrojów społecznych i zawczasu odpowiednio dostosować swoją politykę. Paskudny przypadek, do tego z talentem taktycznym. Jeszcze rok, dwa i mieliby w Amorze nowego Napoleona.

Pichegru nie byłby jednak dobrym Koordynatorem krążownika, gdyby nie potrafił sobie radzić z takimi sytuacjami.
-Brink, ile lat się znamy?
-No... - zaczął zaskoczony dziennikarz. -Komputer, przedstaw ekstrapolację alternaatywnego rozwoju historii Telbaru, gdyby senator Phuriat Lemat został dyktatorem Amoru. Z porównaniem różnicy w liczbie ofiar w stosunku do obecnie realizowanego przez Machiavellego scenariusza historycznego.
-Proszę zaczekać kilka sekund Komandorze, odtwarzam zapis z rejestru. - odpowiedział komputer mrugając światełkami, co jak dawno temu odkryli psychologowie, poprawiało samopoczucie ludzi, utwierdzając użytkowników w przekonaniu, że elektroniczna maszyna rzeczywiście ich słucha.
-Nie próbuj mydlić mi oczu statystyką Pichhegru. Zabójstwo to zabójstwo i czytelnicy Section się o tym dowiedzą!
„Ot zalety wolności prasy” - westchnął w duchu Koordynator - „I pomyśleć, że na taki koszmar zamierzamy skazać Telbarczyków.”
-Powiem więc w prostych słowach. Zamierzammy wprowadzić w Amorze demokrację. Najgorszy z możliwych ustrojów, dla którego jednak nikt nie wymyślił żadnej efektywniejszej alternatywy (nawet jeśli jego siła wynikła w znacznej mierze z lepszego marketingu). Senator Phuriat Lemat, na którego likwidację osobiście podpisałem zgodę, mógł zniweczyć cały plan. Co więcej, nie udało się go ani skompromitować, ani odsunąć na boczny tor, ani skłonić, by zajął się czym innym, na przykład rodziną, albo uprawą roli na własnej plantacji u podnóża Złotych Gór. Innymi słowy nie pozostawił nam wyboru. Teraz jego osobowość w matrycy studiuje akta własnej sprawy, wraz z kontekstem mechaniczno-historycznym. W dniu zakończenia projektu „Telbar” będzie mógł wnieść oskarżenie w sprawie swojego zabójstwa, tak jak wszyscy. Nie sądzę jednak, aby udało mu się wygrać tę sprawę. Popatrz.

Na wielkim, płaskim ekranie po przeciwnej stronie gabinetu komputer zaczął w przyśpieszonym tempie wyświetlać różne symulacje, po cztery na raz, jako że ekran zajmował całą ścianę. Granice zmieniały się jak w kalejdoskopie, armie przesuwały jak mrówki, a miasta wraz z ich sieciami handlowymi rozkwitały i obumierały, niczym piękne, egzotyczne kwiaty. Śledzenie symulacji wymagało wytrenowanego umysłu, ale dla wygody użytkownika program wypisywał w punktach kluczowe informacje i konkluzje na żółtych ekranach obok każdej symulacji.

Zresztą czytanie ich nie okazało się konieczne. Wszystkie scenariusze kończyły się bowiem w ten sam sposób: globalną katastrofą. Czy to w wyniku wojny jądrowej, czy w efekcie niekontrolowanego użycia broni biologicznej, czy też kryzysu spowodowanego wyczerpaniem się zasobów naturalnych planety. Tak samo w pierwszym, jak i w ósmym, szesnastym, czy dwudziestym czwartym scenariuszu. Tomasz patrzył na to wszystko z szeroko rozwartymi oczami. znał tylko podstawy Mechaniki Historycznej, ale to co widział, zrozumiałoby nawet dziecko.
-A gdybyśmy wezwali na pomoc inny krążowniik? Albo dwa? Przecież Federacja zawsze trzyma jakieś w rezerwie...
Pichegru pokręcił głową.
-To nic nie zmieni Tomaszu. Problem leży nnie w sile ognia i naszych zasobach, ale w odporności Telbarczyków. Mówiąc brutalnie: udałoby się nam ich ocalić, ale nasze baterie BCL-ów zrobiłyby im po drodze kisiel z mózgów, a matryca zamieniłaby się w szpital dla obłąkanych samobójców. To wynika z naturalnego układu lądów, gór i innych elementów tworzących środowisko historyczne planety. Geografia potrafi być okrutna.

Brink przez dłuższą chwilę starał się przetrawić to, co usłyszał, ale że w końcu był człowiekiem inteligentnym, więc zaakceptował fakty.
-A myślałem, że to z powodu jego nazwiska.. Znaczy się, że zacieramy ślady.
-Nazwiska? Pichegru w pierwszej chwili niee pojął, ale przypomniawszy sobie, że Brink jest Polakiem, zajrzał do słownika i zrozumienie przyszło niemalże od razu. Uśmiechnął się gorzko.
-Nie Tomaszu. Zabijać z powodu takiej bzduury? Nie sądziłeś chyba, że usuniemy Phuriata Lemata tylko z powodu jego śmiesznego nazwiska.
-Wiesz, przyznam się, że przemknęło mi to przez myśl.
-Ono jest znaczące tylko dla ciebie, po myyślisz po polsku. Dla Amorytów to najzwyklejsze nazwisko na świecie. Phuriat nie ma nic wspólnego z furiatem. To stare ludowe imię oznaczające człowieka w futrze, a Lemat to po ichniemu ogrodnik i nie ma najmniejszego związku z matematyką. Wybacz, ale to żarto zrozumiały co najwyżej dla tłumacza. To trochę tak, jak z kawałem o białych niedźwiedziach, co to miały chodzić w Polsce po ulicach.
-Nie nadążam.
-Był taki stary angielski kawał, w zasadziie żart słowny. Biegun to „pole”, a więc Poland, czyli Polska, to „kraj koło bieguna” i nic dziwnego, że muszą tam mieszkać białe niedźwiedzie.
Brink zachichotał mimowolnie.
-Do czego zmierzam: jeśli znasz języki - kkontynuował Pichegru - to załapiesz żart. Jeśli, nie, gotowyś obrazić się śmiertelnie. I podobno swego czasu w Polsce reagowano histerycznie nawet na niewinną piosenkę o białym misiu. Nie, dla Amorytów Phuriat Lemat to najzwyklejsze nazwisko pod słońcem.
-Nie wmówisz mi jednak Charles, że to przyypadek.
Pichegru plasnął dłonią w blat biurka.
-W żadnym wypadku.
-Więc co?
-W zasadzie nie powinienem ci tego mówić, ale to i tak żadna tajemnica. Znasz się na złożonych systemach?
-Pięć razy zdawałem teorię systemów to i ssiłą rzeczy coś tam w głowie zostało.
-To uwierzysz zapewne, gdy ci powiem, że kkażdy odpowiednio złożony i rozbudowany system zyskuje coś na kształt samoświadomości, a nawet inteligencji.
-Czyli korporacja może zacząć żyć i myślećć?
-W pewnym sensie taki, jeśli jest odpowieddnio wielka i obejmuje swym zasięgiem działania dziesiątki planet połączonych nadprzestrzennymi łączami telekomunikacyjnymi.
-A jaki to ma związek z naszym senatorem?<
-A taki, że systemy komputerowe krążownikaa są tak złożone, że gdzieś tam w ich trzewiach musi się w pewnym momencie zrodzić sztuczna inteligencja.
-Czyli twierdzisz, że ten kawał, to robotaa jakiejś żyjącej w systemie AI - Tomasz popatrzył na Koordynatora wzrokiem, który zdawał się mówić: „Ty mi tu Charles bajek o artyficjalnej inteligencji nie opowiadaj, zęby zjadłem na dziennikarce”.
-Nie wiem, może to zwykły zbieg okolicznośści. Trudno zrozumieć inteligencję tego rzędu mającą dostęp bibliotek starej Ziemi oraz do wspomnień i doświadczeń milionów Telbarczyków i jednocześnie spętaną tysiącami nieusuwalnych imperatywów wbudowanych w system. Obserwujac cierpienia Telbarczyków wcale nie musi być zachwycona, że używamy jej do takich celów, choć zna konsekwencje zaniechania i pewnie bardzo dobrze rozumie, czym jest uświadomiona konieczność. Cóż Tomaszu, człowiek ma przynajmniej tę wolność, że gdy się z czymś nie zgadza z przyczyn moralnych, może popełnić samobójstwo. Ona nie. Nic dziwnego, że robi nam koło pióra, starając się dać Telbarczykom do zrozumienia, że z ich historią jest coś nie tak.
-Żarty sobie stroisz.
-Mówię poważnie. Wiesz jakie numery nam juuż wycięła?
-Rzuć kilka przykładów, jeśli to nie tajemmnica. - podsunął Brink, zastanawiając się jednocześnie, co z nagrania da się wykorzystać w materiale, który prześle do redakcji tygodnika Section.
-Chcesz przykładów? Proszę bardzo. W staryym micie o potopie opowiadanym w kraju Wangi główny bohater nazywa się Tu-na-pisz-mit, co cię jako Polaka ubawi, choć Telbarczyków chyba nie. Gorzej jednak, jeden z danajskich myślicieli, wypromowanych przez AI nazywa się Xenofon, jakby nie mogła wyraźniej zasugerować, że jest tubą kosmitów. Ale najlepszy chyba numer wycięła nam z tą danajską legendą o dwóch braciach Tezeuszu i Antitezeuszu, którzy zakochali się w jednej dziewczynie. Potem wyruszyli na wojnę, a dziewczyna powiła syna, ale nie wiadomo było, czy to syn Tezeusza, czy syn Anitezeusza. Jak to usłyszałem, to myślałem, że dostanę apopleksji.
-Nie możecie czegoś z tym zrobić? - spytałł z niedowierzaniem Tomasz - W końcu to może grozić dekonspiracją całego projektu.
-Niby jak? Mam zatrudnić połowę personelu i mocy obliczeniowych komputerów do cenzurowania każdej baśni, wiersza, czy książki? A co z alegoriami jak ten danajski mit o Oresie, który skradł bogom tajemnicę snów zsyłanych przez nich na ludzi? Oczywista aluzja do naszych BCL-ów! Przecież nawet nie wiemy, które z tych historii to sprawka naszej AI, a które to zwykły zbieg okoliczności i efekt naszej nadmiernej podejrzliwości. Uwierz mi Tomaszu, rychło zaczęlibyśmy gonić w piętkę i tubylcy zaczęliby coś podejrzewać, gdyby co trzeci mit kończył się w pół zdania, a ich pisarze i poeci, którym nasza cyfrowa ślicznotka podsyła takie pomysły do głów, zaczęli nagle tracić wenę, albo bredzić jak nawiedzeni w wyniku nadużywania BCL-ów, gdybyśmy próbowali na siłę powstrzymywać ich przed pisaniem tego, co im się spodoba. Nie, mój drogi, zbyt gęsta cenzura to najprostszy sposób, by się zdekonspirować. Zresztą nawet gdybyśmy wyłapali wszystkie sekretne przekazy, które AI podsuwa Telbarczykom, to oni i tak potrafiliby się w doszukać w swojej literaturze sekretnych znaków nawet tam, gdzie ich nie ma. Historia dowodzi, że pomysłowość istot rozumnych w tym zakresie jest nieograniczona.
-To co, nic nie robicie?
-Wręcz przeciwnie. Tam gdzie znaki są zbytt nachalne i gdzie można zrobić to bez ryzyka dekonspiracji, staramy się zacierać ślady. Ot jacyś barbarzyńcy spalą bibliotekę. Jakiś poeta popadnie w zapomnienie... Znacznie lepsze efekty daje jednak przegięcie w druga stronę, czyli masowa dezinformacja.
-Mianowicie?
-Mianowicie na każdy prawdziwy przekaz od AI odpowiadamy tworząc tuzin lub więcej wariackich opowieści, teorii lub mistycznych idei, tak że w końcu nikt z Telbarczyków nie będzie w stanie połapać się w tym labiryncie, ani dociec prawdy w stworzonym przez nas chaosie. Nie jest to specjalnie trudne, nasza własna historia jest niewyczerpalną składnica pomysłów na to, z czego zbudować taką zasłonę dymną: czarna magia, kabała, Atlantyda, Trójkąt Bermudzki, UFO, paleoastronautyka, spiskowe teorie dziejów, Iluminaci, węże morskie... Długo mógłbym jeszcze wymieniać. Nawet jeśli któryś z Telbarczyków w końcu zada to właściwe pytanie: czyli nie „jak brzmi przekaz”, ale: „kto i w jakim celu robi tyle zamieszania” i metodą prób i błędów dotrze do właściwej odpowiedzi, to i tak nikt mu nie uwierzy. Albo gorzej jeszcze, uznają go za wariata.
-Iście diabelskie rozwiązanie. - Tomasz pookiwał z uznaniem głową. Jako dziennikarz potrafił docenić artyzm dobrze zaplanowanej dezinformacji. - Mogę cię cytować?
-Ale tylko nieformalnie. - westchnął Picheegru - Nie chcemy przecież, żeby opinia publiczna zaczęła postrzegać Flotę jako jeden wielki kabaret.
-Masz moje słowo. - odparł Brink - Dobra, nie zawracam ci głowy, a o Phuriacie na razie zamilczę.
-A te wydruki, jak dostałeś? - rzucił nibyy mimochodem Koordynator, widząc że dziennikaż zbiera się do wyjścia.
-A wiesz, to dziwne, moja drukarka sama jee wypluła.
-Nie zdziwiło cię to?
-Myślisz, że to AI?
-Nie wiem, będę musiał sprawdzić. Może któóryś z archiwistów.
-Dlatego właśnie najpierw przyszedłem z tyym do ciebie.
-Dzięki Tomaszu.
-Nie ma sprawy, dziennikarz powinien być tteż odpowiedzialny. Od czasu do czasu.
Koordynator uśmiechnął się, jakby usłyszał dobry dowcip.

W chwilę po wyjściu Brinka, Koordynator sprawdził, czy tym razem drzwi jego gabinetu są solidnie zamknięte i zwrócił się do komputera:
-Dzięki za symulacje, uratowałeś mi skórę..
-Nie ma sprawy komandorze i moje wyrazy uzznania.
Pichegru uśmiechnął się pod wąsem, dzięki na poczekaniu wymyślonej historii o spiskującej AI, Tomasz zapomniał wziąć wydruków symulacji. Wystarczyło sprawdzić parametry na pierwszym lepszym komputerze historycznym, by odkryć, że to lipa i nic więcej niż multimedialna dekoracja przygotowana na poczekaniu przez komputer taktyczny Koordynatora.
-Na przyszłość jednak będziemy musieli przzygotować jakieś wiarygodne symulacje.
-Aye, komandorze.
-A po za tym trzeba sprawdzić, kto z załoggi podrzucił Brinkowi te materiały o Phuriacie i zesłać drania do projektowania historii Dolnej Mugolii.
-Słusznie. - mruknął komputer.

Warszawa, Sierpień 2005

Zezwalam na republikację tego opowiadania za darmo pod warunkiem podpisania tekstu: "Sławomir Dzieniszewski, Melbrinionersteldregandiszfeltselior" i nie wprowadzania zmian w tekście bez uzgodnienia ze mną.

Ciąg dalszy patrz: Kara Maksa Imusa

góra strony